Pojedynkowo

Nov 02, 2006 22:36

Dziś zakończył się mój drugi lostowy pojedynek na Mirriel, więc postanowiłam wrzucić oba teksty na lj-a. Nie zmieniałam nic, poza literówką.


Ratunek

- Doktorku, co powiesz na pożegnalną partyjkę pokera? Zostało mi jeszcze trochę mango.
Jack zatrzymał się i spojrzał na stojącego koło swojego namiotu Sawyera. Pokręcił głową.
- Nie przestajesz mnie zdumiewać. A myślałem, że po szachach z bambusa już nic mnie nie zdziwi…
- Element zaskoczenia raz na jakiś czas to recepta na każdy związek - wyszczerzył zęby Sawyer.
Jack roześmiał się. Dwa lata to naprawdę szmat czasu. Kto by pomyślał kilkanaście miesięcy temu, że będą sobie tak stali i rozmawiali bez złości?
- Wybacz, ale mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia, a - jak może zauważyłeś - panuje kompletny chaos.
- I ty musisz nad nim zapanować. Jasne, doktorku, nie ma sprawy. Swoją drogą, zastanawiam się, co zrobisz, jak już wrócisz do domu i nie będziesz musiał się zajmować naszym małym wyspowym królestwem.
Jack wzruszył ramionami. Wolał o tym nie myśleć.

***

- Aaron jest dzisiaj bardzo niespokojny - szepnęła Claire, przytulając chłopca do siebie.
- Kochanie, jest po prostu nieco zdezorientowany, nie wie, co się dzieje. Rozejrzyj się, wszyscy biegają, szukają zagubionych rzeczy, pakują się, żegnają… Nie przypomina to naszej codziennej nudnej egzystencji, do której się przyzwyczaił.
Ja też się przyzwyczaiłam, Charlie. I nie wiem, co teraz.
- Wszystko będzie dobrze - odpowiedział, zupełnie jakby usłyszał jej słowa. Przygarnął ją do siebie i oparł brodę na czubku jej głowy. Naprawdę w to wierzył. Znowu miał rodzinę, prawdziwą, własną. Nikt mu jej nie odbierze. - Nie ma się czym martwić.
Claire wiedziała, że tak naprawdę jest mnóstwo rzeczy, którymi należy się martwić.
Ale wtuliła się tylko w Charlie’ego i postanowiła o tym teraz nie myśleć.

***

Sayid stał na małym wyspowym cmentarzu i rozmyślał. Po pierwszej euforii bardzo szybko pojawiły się refleksje, już nie takie radosne. Przyszedł więc tutaj, gdzie nie dobiegał rozgardiasz wielkiego pakowania i pożegnań. To pierwsze miał już za sobą, to drugie chciał zacząć właśnie tu.
Myślał o Shannon, która przecież powinna teraz zastanawiać się, gdzie, do licha, podział się jej pilnik do paznokci albo sprzeczać się z Boone’em o jakąś podobnie nieważną sprawę. Może nawet korzystałaby z ostatnich chwil tropikalnego słońca i opalała się, ignorując to, co dzieje się wokół.
Myślał o Anie Lucii, która zapewne teraz z pistoletem za paskiem obserwowałaby cały obóz, a także wszystkich ratowników. Już dawno byłaby spakowana, tak jak on teraz i tylko czekałaby, aż okaże się, że to jedna wielka pomyłka, może kolejna sztuczka Innych, kolejny eksperyment. Potem, gdyby okazało się, że jednak to prawda, że naprawdę odpływają, wsiadłaby na statek jako ostatnia i nie odwróciła się ani razu.
Ale żadna z nich już z tej wyspy nie odpłynie. W przeciwieństwie do niego.
Sayid poczuł wyrzuty sumienia, że mu się udało. Ale nie chciał teraz o nich myśleć.

***

- Co teraz zrobisz? - Sun usiadła obok niej na piasku i spojrzała na ocean.
Kate chciała krzyknąć, żeby jej nie pytała, bo nie wie, co zrobić, nie ma pojęcia, boi się, a tak w ogóle to wcale nie chce stąd odpływać i zaczynać wszystkiego od początku. Ale wzruszyła tylko ramionami.
- Na razie ratownicy wierzą, że Kate Austen nie wyszła z katastrofy żywa. A kiedy dopłyniemy do Australii, Cynthia Burrows po prostu zniknie w tłumie. Jeżeli mi się poszczęści. A ty?
- Lecimy z Jinem do Stanów, mam tam przyjaciół. Poszukamy domu, urządzimy się, znajdziemy pracę… postaramy się o rodzeństwo dla Kim - uśmiechnęła się z rozmarzeniem. - Zaczniemy od nowa.
Kate poczuła, że ściska ją w żołądku. Tęskniła nie tylko za normalnym, wolnym od ucieczek życiem, ale też kiedy patrzyła na Sun i Kim, budziła się w niej tęsknota za czymś, o czym nawet nie śmiała marzyć. Postanowiła więc o tym nie myśleć.

***

John Locke siedział w bunkrze i wpatrywał się w pusty ekran komputera. Już nie byli tu potrzebni. Wyspa już niczego od nich nie chciała. To dlatego przypłynął ten statek - Dharma odkryła jakiś inny sposób i komputer był zbędny. Oni byli zbędni.
Cudowne ocalenie, w jakie wierzy większość rozbitków, jemu samemu wydawało się po prostu kolejnym kaprysem organizacji, która dwa lata temu wywróciła ich życie do góry nogami i od tamtej pory decydowała o wszystkim.
Jedyną zmianą, za którą nie odpowiadała Dharma, była ta najlepsza - to, że znów mógł chodzić. Tylko na jak długo? Czy nic się nie zmieni po odpłynięciu z wyspy? Czy nie straci władzy w nogach jeszcze nim dotrą do Australii? Te pytania wciąż tkwiły w jego głowie, a on bezskutecznie próbował o tym nie myśleć.

_________


*** (I raise my glass to the memories we had)

It was the first snow of the season
I can almost see you breathin
in the middle of that empty street

Spotkał ją, kiedy wracał z pracy (z pracy, normalnej pracy. Udało mu się po powrocie z wyspy nie wrócić do starego życia. Nie chciał, nie próbował, ale też pewnie i nie mógł, po tym wszystkim, co się wydarzyło). Było już późno, szedł więc pustymi ulicami, rozkoszując się pierwszym w tym sezonie śniegiem. Po szesnastu miesiącach na tropikalnej wyspie właściwie nie mógł się doczekać, aż wreszcie zacznie się zima. Szedł z głową niemal cały czas uniesioną, wpatrując się w ciemne niebo. Dopiero, gdy usłyszał jakieś kroki, opuścił wzrok i rozejrzał się. Z naprzeciwka zbliżała się do niego kobieta w grubej, puchowej kurtce.
- Witaj, Sawyer.
Nie udało mu się ukryć zaskoczenia.
- Kate. Co za… niespodzianka.
- Wybacz, że się nie zapowiedziałam - uśmiechnęła się krzywo. Miała czerwony nos i lekko trzęsła się z zimna. - Może mimo to zaprosisz mnie jednak na kawę?
- Nie odmawiam pięknym kobietom, Piegusku. - Sawyer odzyskał już pewność siebie. Chwycił Kate pod ramię i nie wypuścił, mimo że poczuł jak tężeją jej mięśnie. Wiedział sporo o nieufności i strachu, wcale się jej nie dziwił. Nie ściskał mocno, żeby zrozumiała, że ma wybór i w każdej chwili może obrócić się na pięcie i odejść. Co pewnie specjalnie by go nie zdziwiło.

Does rebellion ever make a difference?

- Jest sens pytać, co cię do mnie sprowadza? - Postawił kubki na stole i przesunął jeden w jej stronę. Wykąpana, z mokrymi włosami, zarumienionymi policzkami i ubrana w stary dres Sawyera wyglądała zupełnie inaczej, niż ją zapamiętał.
- Stare, dobre czasy. - Objęła kubek dłońmi, jakby nadal było jej zimno.
- Stare czasy zawsze wydają nam się lepsze, kiedy w nowych nam się nie układa - mruknął Sawyer, wsypując sobie do kubka trzecią łyżeczkę cukru. - Ale przecież tam też było do chrzanu, Piegusku, wiesz o tym.
Wzruszyła ramionami.
- Nie można powiedzieć, że było jak w raju…
- Zdecydowanie nie można - zgodził się Sawyer i skrzywił, kiedy poparzył sobie język gorącą kawą.
- …ale niektóre sprawy były prostsze.
- Tak? Które? - Spojrzał na nią pytająco. Coś na pewno było nie tak, inaczej niż kiedyś. Nigdy nie wyobrażał sobie Kate w jego dresie, w jego mieszkaniu, zmęczonej życiem na wolności i tęskniącej za wyspą. To było po prostu… nie tak.
Wzruszyła ramionami i łyknęła kawy.
- Potrzebowałam z kimś porozmawiać - mówiła cicho do swojego kubka. - Wybacz… To nie jest to, co zwykle robię.
- Wyobrażam sobie, że nie jeździsz od jednego rozbitka do drugiego na kawę i wspominki, naprawdę.
- Po prostu… Byłam w okolicy i stwierdziłam, że może to jest to, czego potrzebuję.
Kate, którą pamiętał, nie mówiła wprost takich rzeczy.
- I jest?
- Sama nie wiem. Ty mi powiedz.
- Kate…
- Nie chcę z tobą spać, Sawyer. Myślałam o twojej kawie, twoim prysznicu i twojej kanapie. To wszystko.
- W porządku - skinął głową. - Mówiłem ci, że nie odmawiam pięknym kobietom - uśmiechnął się, ukazując dołeczki. Gdzieś w środku dziwił się sobie, że poczuł ulgę, nie rozczarowanie. Definitywnie coś było inaczej.
- Powiedz mi - powtórzyła.
- Hm?
- Jak ci się udało. Masz to, czego potrzebujesz?
- Nie było łatwo, skarbie, jak nikomu z Wielkiej Rodziny Rozbitków. Ale udało mi się. No i mam swoją kawę, swój prysznic i swoje łóżko. Jest ok.
Pokiwała głową na znak, że rozumie. Sawyer pomyślał, że może rzeczywiście zrozumiała.

Następnego dnia rano zrobił jej jajecznicę i mocną kawę. W swoim ubraniu, wyspana i lekko uśmiechnięta wyglądała inaczej niż wczoraj. W pewnym sensie przypominała bardziej tę dziewczynę z wyspy, która nigdy nie poddawała się bez walki.

Po śniadaniu wstała, założyła buty i kurtkę, a potem rzuciła krótkie „cześć”, jakby szła tylko do sklepu i miała zaraz wrócić. Patrzył na nią i zastanawiał, gdzie teraz pojedzie. Jaką bitwę sobie wybrała.
Już przy drzwiach zatrzymała się i odwróciła.
- Masz jeszcze gdzieś mój samolocik, Sawyer?
Skinął głową.
- Poczekaj, zaraz przyniosę.
- Nie, zostaw. Zatrzymaj go.
Uśmiechnęła się lekko i zamknęła za sobą drzwi.

I raise my glass to the memories we had
this is my wish
this is my wish
I’m takin back
I’m takin them all back

(*tekst "So long, Astoria" The Ataris)

lost, fanfiction

Previous post Next post
Up