A/N: Opowiadanie jest kontynuacją moich dwóch wcześniejszych tekstów,
Wszystko będzie dobrze i
Złej krwi. Znajomość poprzednich części na pewno bardzo się przyda, zwłaszcza że jak zwykle nie wyjaśniam wątków, które zaczęłam wcześniej.
Dziękuję za betę (w różnych formach), cenne uwagi, podpowiedzi, wskazówki, dyskusję nad niektórymi fragmentami oraz przede wszystkim wsparcie: Marchwi, Semele, Mal I Ham Stee. Za wszelkie pozostałe w tekście błędy odpowiadam ja, mój ośli upór i wprowadzanie do ostatniej chwili kosmetycznych poprawek. (Im więcej się poprawia, tym więcej jest błędów, jestem tego pewna).
Opowiadanie dedykuję Ali, znanej niektórym jako Mała Marchew. Ala, gdyby nie Ty i to, jak mnie zmotywowałaś w ostatnie wakacje, nie wiem, czy kiedykolwiek skończyłabym ten tekst. Dziękuję i mam nadzieję, że Cię nie zawiodę!
Grzechy naszych ojców
Wygląda na to - zaśmiał się cicho złym, ponurym śmiechem - że wszyscy płacimy za grzechy naszych ojców, prawda?
fragment Złej krwi
~*~*~*~
Zaczarowany sufit w Wielkiej Sali był lazurowo niebieski. Strzępki mlecznobiałych obłoczków, pchane delikatnymi podmuchami wiatru, przesuwały się leniwie po magicznym niebie Hogwartu.
Na kapryśne wzgórza Szkocji wreszcie dotarła wiosna.
- Co ty na to, Potter?
Głos Scorpiusa wyrwał Albusa z zamyślenia. Chłopiec poderwał głowę znad kawałka pergaminu, w który wpatrywał się od dobrych kilku minut i zamrugał zdezorientowany. Dookoła niego inni uczniowie nieśpiesznie kończyli śniadanie, odebrawszy poranną pocztę i rozbudziwszy się nieco.
- To świetny pomysł? - zaryzykował, uśmiechając się nieśmiało.
Scorpius Malfoy uniósł brew.
- Żeby zamienić cię w wielką sałatę i nakarmić tobą stado wygłodniałych gumochłonów? - Uśmiechnął się kpiąco. - A już się bałem, że się nie zgodzisz.
Siedząca obok Ala Keira Zabini roześmiała się perliście.
- Malfoy, dobrze wiesz, że Albus niczego by ci nie odmówił!
- Ale zastanów się nad tym dobrze. - Nathaniel Nott wycelował w Score'a umazaną puddingiem łyżeczkę. - Jeżeli Pottera zeżrą krwiożercze gumochłony Hagrida, kogo będziesz ogrywał w eksplodującego durnia?
- Komu będziesz dokuczał? - zachichotała Atena Greengrass.
- Kogo będziesz wykorzystywał na eliksirach? - dorzuciła uczynnie Lukrecja Warrington.
- Kto w ogóle z tobą wytrzyma? - podsumował spokojnie Vinnie Goyle, sięgając po kolejnego tosta.
Albus roześmiał się.
- Ponieważ jestem absolutnie niezastąpiony, nie możesz, po prostu nie możesz zamienić mnie w kapustę!
- Nie w kapustę, a w sałatę - parsknął Malfoy, niby wciąż naburmuszony, ale Al znał go dobrze i widział, że z trudem powstrzymuje uśmiech. - A tak w ogóle, to mogę wiedzieć, dlaczego mnie nie słuchasz?
Al zawahał się na chwilę, po czym odpowiedział:
- Moi rodzice przyjeżdżają na mecz.
Nie musiał dodawać, o jaki mecz chodziło. Zapowiedziany na koniec marca mecz quidditcha Gryffindor - Slytherin zdawał się być najważniejszym wydarzeniem tego roku. Ponieważ zima zaskoczyła Hogwart już w połowie listopada i zasypała błonia grubą warstwą śniegu aż do pierwszych dni marca, w poprzednim semestrze miało miejsce tylko jedno spotkanie, podczas którego Puchoni wygrali z Krukonami zaledwie kilkoma punktami. Obie drużyny walczyły zaciekle, a cała szkoła z niecierpliwością czekała na to, jak zaprezentują się zespoły dwóch pozostałych domów.
- Twoi starzy będą na meczu? - zdziwił się Scorpius. - Przecież nie jesteś w drużynie.
- Ja nie, idioto, ale mój brat tak. - Al popatrzył na przyjaciela z politowaniem. - Pomyśl, jest przecież szukającym Gryffindoru.
- Wiesz, jak bardzo lubię twojego brata. - Malfoy wykrzywił się paskudnie. - Raczej staram się o nim nie myśleć. Chociaż nie, czekaj - wolę udawać, że on w ogóle nie istnieje.
- W każdym razie, ponieważ mój brat gra, rodzice chcą mu kibicować. Ale to jeszcze nic - westchnął Albus. - Mój kuzyn Freddie jest pałkarzem, więc będą też wujek George i ciocia Angelina, no i jeszcze wujek Ron z ciocią Hermioną, bo w tym roku Rose została ścigającą i oni koniecznie muszą zobaczyć jej pierwszy mecz.
- Prawdziwa inwazja - zacukała Keira.
- Preferowany termin to zjazd rodzinny - odparował Al.
- Coś nie wyglądasz na zachwyconego tym zjazdem - zauważył Nath. - Przecież widziałeś się z nimi w ferie. Mówiłeś, że nie mają problemu z twoim przydziałem.
- No nie - przyznał Al, zagryzając nerwowo wargę.
- Chyba wiem, o co chodzi. - Score popatrzył na Albusa niespodziewanie chłodno. - Na pewno nie o przydział. Potter boi się, że to my nie będziemy umieli się zachować.
- Wcale nie! - zaprzeczył gwałtownie drugi chłopiec, ale rumieniec, którym się oblał, był dostatecznym dowodem na to, że Scorpius trafił w samo sedno. Najmłodsi Ślizgoni, jak na komendę, odwrócili ku niemu głowy i spiorunowali go wzrokiem.
Albus żałował, że nie może zapaść się pod ziemię. Osunął się na ławie, jakby chciał się wczołgać pod zastawiony jedzeniem stół i popatrzył na Scorpiusa z mieszaniną wyrzutu i poczucia winy.
- Rzuciłeś na mojego brata zaklęcie żądlące - wymamrotał.
- Sam się o to prosił - odparował tamten bez wahania. - Zresztą, twój brat to idiota. Natomiast twoi rodzice…
- Chyba nie wątpisz w nasze doskonałe maniery? - W głosie Ateny było słychać wyzwanie.
Al popatrzył na szóstkę Ślizgonów i uśmiechnął się mimowolnie.
- Jakże bym śmiał - westchnął zrezygnowany, po czym wrzasnął z bólu, bo ze wszystkich stron posypały się niego szturchnięcia i kuksańce.
~*~*~*~
Albus uwielbiał pokój wspólny Slytherinu. Pamiętał, jak na początku nie mógł się przyzwyczaić nie tylko do mieszkania w lochach, ale i do samej myśli o tym. Przerażał go poważny, wręcz ponury wystrój, przytłaczały zielono-srebrne zdobienia, przeszkadzał dojmujący chłód, niepokoiły niesympatyczne i złośliwe portrety. Ale z miesiąca na miesiąc przywiązywał się do tej części zamku coraz bardziej. Wystrój nie wydawał mu się już ponury, a klasyczny, zdobienia nie były przytłaczające, lecz gustowne, chłód nie tyle przeszkadzał, co orzeźwiał, a portrety, choć tak samo niesympatyczne, jak na początku, nie wzbudzały już niepokoju.
- … a wtedy my oskrzydlamy ich atak, przejmujemy kafla i podajemy go na drugą stronę boiska trzeciemu ścigającemu, który ma w tej chwili wolną drogę do bramek i tylko obrońcę do okiwania…
Scorpius zamaszystymi pociągnięciami pióra narysował dookoła jednego z krzyżyków wielkiego ślimaka, symbolizującego zapewne ten ostatni manewr.
- Co o tym myślisz? - zapytał siedzącego naprzeciw niego Albusa, wyraźnie przejęty.
Al westchnął cierpiętniczo.
- Myślę, że zamazałeś właśnie moje notatki z ostatniej historii magii - powiedział, patrząc na zmarnowany pergamin ze smutkiem.
Malfoy prychnął obrażony.
- Nie zamazałem, tylko profesjonalnie nakreśliłem schemat nowej strategii, którą omawialiśmy z Anitą na porannym treningu - poprawił z godnością. - Poza tym, weź przestań, notatki z historii magii? To coś takiego w ogóle istnieje?
- Kiedyś o nich słyszałam - wtrąciła się do rozmowy Keira teatralnym szeptem. - Podobno robi się je w czasie zajęć po to, żeby później zdać egzamin.
- Egzamin z historii magii? - Score zapytał wolno, marszcząc czoło tak, jakby próbował sobie przypomnieć coś z wyjątkowo odległej przeszłości. - Fascynujące…!
- Bardzo zabawne - Al burknął, wyrywając przyjacielowi pergamin z rąk. - Jeszcze będziecie mnie o te notatki błagać. I wiecie, co wtedy zrobię?
- Dasz je nam.
- Chyba śnisz!
Keira oparła brodę na splecionych dłoniach i zamrugała komicznie.
- No co ty, Potter - powiedziała przymilnie. - Nie pozwolisz chyba, żeby oblał nas stary Binns, co?
- Zależy - Al odpowiedział po chwili namysłu - czy będę musiał przejść przez jeszcze jedno omówienie nowej strategii Anity. - Sparodiował pretensjonalny sposób mówienia Malfoya.
Keira parsknęła śmiechem, ale urwała, gdy tylko zauważyła mordercze spojrzenie jasnowłosego chłopca.
- Wiesz, Malfoy, Al ma trochę racji - zaczęła ostrożnie, jakby miała wytłumaczyć Hagridowi, że sklątki tylnowybuchowe niekoniecznie nadają się na zwierzątka domowe. - Od tygodnia nie mówisz o niczym innym, tylko o tym meczu.
- Dopiero od tygodnia? - mruknął Albus, spoglądając w górę. - Mam wrażenie, że to trwa co najmniej miesiąc.
Chociaż Scorpius dostał się do drużyny jako ścigający już pod koniec września, nigdy wcześniej nie dręczył przyjaciół szczegółowymi relacjami z treningów. Al mógł zrozumieć, że do meczu zostało już tylko kilka dni i że jego przyjaciel był podekscytowany swoją pierwszą grą, ale żeby aż do tego stopnia? Było to, delikatnie mówiąc, nużące.
- W ogóle się nie znacie. - Jak zawsze, gdy się denerwował, Malfoy oblał się bladym rumieńcem. - Quidditch to coś więcej niż sport, to sposób życia! Żeby być naprawdę dobrym, nie wystarczy raz czy drugi poprzerzucać się kaflem, trzeba…
- … zanudzić na śmierć wszystkich dookoła, by potem obwiesić się wyprutymi z ich martwych ciał wnętrznościami? - zasugerowała słodko Keira.
- Właściwie, to miałem powiedzieć, że trzeba myśleć o grze również poza boiskiem, ale twój pomysł podoba mi się znacznie bardziej - odciął się Scorpius. - O! Smith! Wreszcie ktoś na poziomie! - ucieszył się, kiedy Zoe Smith, która również od początku roku należała do drużyny, dosiadła się do nich. - Może z tobą da się porozmawiać o czymś sensownym.
- Jasne, bo kto jak kto, ale Zoe naprawdę potrzebuje powtórki z waszego ostatniego treningu. - Al przewrócił oczami, rozpierając się wygodniej w swoim ulubionym fotelu.
Ku ich zaskoczeniu, Zoe nie parsknęła szyderczym śmiechem, nie odrzuciła na plecy włosów i nie odcięła się im złośliwie. Właściwie, to w ogóle się nie odezwała. Siedziała nieruchomo jak lalka, jej oczy lekko zamglone i nieprzytomne, wzrok wbity gdzieś ponad ich głowy.
- Zoe? - Albus zwrócił się do niej niepewnie. - Nie powiesz Malfoyowi, żeby się nażarł oczu traszek?
Milczenie.
- Skrzydeł nietoperza? Jadu akromantuli? Rybich pęcherzy…?
- Może chociaż każ mu się wypchać kłakami pani Norris - zaproponowała Keira z nadzieją w głosie.
Nic.
Dzieci spojrzały po sobie, zaniepokojone.
- Smith? - zapytał Scorpius, wyraźnie zbity z tropu. - Dobrze się czujesz? Smith! - krzyknął i pstryknął jej palcami tuż przed nosem.
Zoe podskoczyła, jakby właśnie została wybudzona z hipnozy. Mrugnęła raz, drugi, po czym jej wzrok padł na Malfoya… Ale wbrew jego oczekiwaniom, nie wyzwała go od kretynów i nie zagroziła, że wsadzi mu jego własną różdżkę bynajmniej nie w nos. Popatrzyła tylko na niego oczami wielkimi jak błękitne spodeczki tak smutno i bezradnie, że nawet Scorpius Malfoy, który nie potrafiłby być miły, choćby zależało od tego jego życie, nie znalazł w sobie dość siły na jakąś niesympatyczną uwagę.
- Coś się stało? - spytał, nie wiedząc, jak się zachować.
- Mój ojciec przyjeżdża na mecz - Zoe odpowiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszeli.
Ślizgoni ponownie wymienili zdziwione spojrzenia.
- To chyba dobrze, prawda? - zaczął Scorpius ostrożnie, nie wiedząc, do czego to wszystko zmierza. - Moi rodzice też będą… Tak jak rodzice praktycznie każdego z drużyny.
- Moi też przyjdą - wtrącił Al z trochę wymuszonym uśmiechem. - Wiesz, bo mój brat gra dla Gryffindoru.
- A mój ojciec jest tu przez cały rok - zaśmiała się Keira. - I nie robię z tego tragedii.
Zoe spuściła wzrok, dolna warga drżała jej niebezpiecznie.
- Wy nic nie rozumiecie. On… - zająknęła się, nie będąc w stanie dokończyć.
- Tak? - zapytał Albus, ale kiedy odruchowo wyciągnął w jej stronę rękę, dziewczynka zerwała się z siedzenia i pobiegła w stronę dormitorium.
- Co do…? - Keira popatrzyła za nią z niedowierzaniem.
- Nie mam pojęcia. - Scorpius pokręcił głową. - Ale mam nadzieję, że do meczu jej przejdzie. W takim stanie nie złapie znicza, choćby jej siedział na głowie…
- Malfoy!
Chłopiec popatrzył na nich obruszony.
- No co?!
~*~*~*~
W sobotę związane z nadchodzącym meczem napięcie sięgnęło zenitu - atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem.
- To tylko gra - Albus powtarzał Scorpiusowi i Zoe w nadziei, że zdoła zmienić ich niezdrowe nastawienie do tej - jak sam nazywał quidditch - zabawy. Mordercze spojrzenia, którymi go wówczas obrzucano, utwierdzały go tylko w przekonaniu, że ma rację i mobilizowały do dalszej kampanii na rzecz zniechęcania innych do tej wzbudzającej niezdrową ekscytację gry. Niestety, bez skutku. Wyglądało na to, że dla jego przyjaciół quidditch był sprawą życia i śmierci.
Nie tylko zresztą dla nich - cały Slytherin stanął na głowie. Wszyscy członkowie drużyny zostali zobowiązani do trenowania, gdy tylko było to możliwe, a więc również poza boiskiem. W konsekwencji w każdej chwili można było dostać jedną z piłek imitujących kafla, znicza lub tłuczka. Chociaż nie były one zaczarowane tak jak prawdziwe, nie stanowiły przez to mniejszego zagrożenia dla osób postronnych. Potwierdzić to mógł każdy, kto za ich sprawą dorobił się guza czy siniaka.
Pozostałych Ślizgonów Anita Davies, siedemnastoletnia kapitan zespołu, wezwała do aktywnego wspierania drużyny wszystkimi możliwymi sposobami. Tak enigmatyczne i niekonkretne sformułowanie kryło w sobie zbyt wiele fascynujących możliwości, by nie pobudzić wyobraźni podopiecznych Slytherinu i nie zachęcić ich do działania. Tak więc, jak łatwo można było się domyślić, do wszystkich możliwych sposobów wspierania drużyny zaliczono zarówno pospolite podcinanie Gryfonów na korytarzach, jak i rzucanie na nich najwymyślniejszych klątw oraz zaklęć. Pani Pomfrey zarzekała się, że skrzydło szpitalne nie przeżyło takiego oblężenia od czasów wojny.
Al przez cały tydzień cierpliwie znosił ogarniające cały dom szaleństwo, wierząc, że jego własny rozsądek i opanowanie muszą się w końcu udzielić innym. Mylił się. Kiedy w sobotę rano Anita kazała rozsunąć wszystkie znajdujące się w pokoju wspólnym stoły i fotele tak, by lochy mogły imitować boisko, chłopiec skapitulował. Szybko chwycił ostatnio wypożyczoną przez siebie książkę i wymówił się koniecznością oddania jej do biblioteki. Wymykając się z pokoju, zignorował błagalne spojrzenie Keiry, która właśnie została ustawiona przed kominkiem z rękoma uniesionymi nad głową i złączonymi dłońmi - Flintowie wyznaczyli jej rolę jednej z bramek.
Przemierzając kręte korytarze Hogwartu, Albus zastanawiał się, co zrobić z tym porankiem. Koniec końców, pomysł zaszycia się w bibliotece wydał mu się najlepszy - mógł się założyć, że ta część zamku będzie teraz pusta. I rzeczywiście, zaledwie kilka stolików było zajętych, zapewne przez jemu podobnych desperatów.
Al od razu zagłębił się w labirynt zapełnionych starymi woluminami regałów, pewnie zmierzając do swojego ulubionego działu. Długo nie mógł się zdecydować, w końcu jednak wybrał książkę, która zainteresowała go już kilka tygodni temu - Eliksiry, które nie istnieją. Cała prawda o legendzie. Nie zważając na niezadowoloną minę starej pani Pince, która bardzo nie lubiła, kiedy ktoś dotykał, a co dopiero wypożyczał jej książki, chłopiec skierował się w stronę zwykle zajmowanego przez siebie miejsca. Wybrany przez niego stolik znajdował się dokładnie pod oknem, przez które do środka wpadała wąska strużka światła. Z tego miejsca było również dobrze widać tę część biblioteki, która fascynowała Ala najbardziej - dział Ksiąg Zakazanych.
Westchnął, spoglądając tęsknie w tamtą stronę - ile fascynujących tomów musiało się tam znajdować, ile trudno dostępnych pozycji! W każdej z nich zaś zaklęcia tak potężne, że z ich pomocą można by przenosić góry. A eliksiry, o których można tam przeczytać, tajemne receptury, dawno zapomniane składniki i metody warzenia…! Al oddałby dziesięć lat życia, by móc chociaż dotknąć okładki Najsilniejszych eliksirów. O korzystaniu z niej nie mówiąc.
- Al?
Zamrugał, wyrwany z zamyślenia. Uniósłszy głowę, napotkał dobrze mu znane orzechowe oczy i piegowatą buzię, okalaną burzą rudych, kręconych włosów.
- Rose! - ucieszył się. Przypomniawszy sobie, gdzie jest, zniżył głos: - Co ty tutaj robisz?
Kuzynka spojrzała na niego z politowaniem.
- A co można robić w bibliotece? - zapytała głosem, w którym było słychać delikatną reprymendę, naśladując nieco ton ciotki Hermiony. Na Albusie nie robiło to jednak wrażenia.
- Zapewniam cię, że wiele rzeczy, niekoniecznie mających coś wspólnego z czytaniem. - Mrugnął do niej łobuzersko, na co odpowiedziała stłumionym chichotem.
- Strasznie się cieszę, że cię spotkałam - westchnęła, wciąż uśmiechając się promiennie. - Ostatnio tak rzadko się widujemy.
Albus poczuł, jak wyrzuty sumienia ściskają go za gardło. Po Ceremonii Przydziału oboje odbyli długą i szczerą rozmowę na temat tego, jak decyzja Tiary wpłynie na ich przyjaźń. Obiecali sobie, że wbrew tradycyjnej rywalizacji ich domów, będą spędzać razem możliwie dużo czasu, ale nawet nie przypuszczali, jak trudno im będzie dotrzymać słowa. Pomiędzy nauką a zobowiązaniami wobec nowych przyjaciół, niełatwo było wygospodarować choćby chwilę na spotkanie. Chociaż oboje bardzo się starali, nawet nie zauważyli, kiedy ich drogi się rozeszły.
- Będziemy musieli nad tym popracować - powiedział z przekonaniem. - Wiesz, zdziwiłem się, widząc cię tutaj teraz, na… - Zerknął na zegarek. - Pięć godzin przed meczem. Nasza drużyna jest na nogach od czwartej rano, powtarzając w kółko strategię i zagrania. W pokoju wspólnym symulują nawet całe manewry. Wytrzymać się tam nie da.
Rose wywróciła oczami.
- U nas nie jest lepiej. Robertowi kompletnie odbiło. Rzuca w nas różnymi przedmiotami, żebyśmy ciągle ćwiczyli refleks. Wątpię, żeby dzisiaj zagrał. Zanim wyjdzie na boisko, dostanie zawału.
- Słyszałem, że na meczu będzie jego ojciec - Al wyszeptał konspiracyjnie. - I że namówił jakiegoś sponsora, żeby obejrzał grę… Wiesz, jednej z tych słabszych drużyn, Zaskoczeni i Podłe Mole, czy jakoś tak…
- Zjednoczeni z Puddlemere! - syknęła jego kuzynka, zirytowana taką ignorancją. - Grał dla nich na początku swojej kariery. Na Merlina, Al, każde dziecko to wie! I to nie znając, tak jak ty, Olivera Wooda osobiście.
Albus wzruszył ramionami. Chociaż lubił zarówno Olivera, jak i jego siedemnastoletniego syna Roberta, nie zmieniało to faktu, że quidditch i wszystko, co z nim związane, obchodziło go tyle, co zeszłoroczny śnieg.
- Nieważne. Chodziło mi o to, że mu się nie dziwię. Też bym się denerwował, gdyby od jednej głupiej gry… Nie przerywaj mi! - poprosił Rose, która już otwierała usta, żeby zaprotestować. - Gdyby od jednej głupiej gry zależała moja przyszłość - dokończył stanowczo wiedząc, że mimo całej swojej pasji latania, dziewczynka jest zbyt rozsądna, żeby temu zaprzeczyć. - Zastanawia mnie co innego - podjął po chwili z typowo ślizgońskim uśmieszkiem na ustach. - Skoro Wood szaleje w Wieży Gryffindoru, to dlaczego nie mam tam ciebie?
- Miałam dość łapania kałamarzy - wypaliła bez namysłu Rose. - Ostatni, którym we mnie rzucił, nie był dokręcony i poplamił mi całą szatę. - Skrzywiła się niemiłosiernie. - Robert zaczął na mnie krzyczeć, że jeśli będę grała tak, jak łapię kałamarze, to nawet nie dotknę kafla. Powiedziałam mu, że mam dosyć jego pomysłów i że zobaczymy się dopiero na boisku, bo muszę się zregenerować psychicznie. Chyba dało mu to do myślenia - wzruszyła ramionami - bo kiedy przełaziłam przez dziurę w portrecie, słyszałam, jak wrzeszczał do reszty, że ma się teraz zrelaksować. Relaks albo śmierć! - zaczęła przedrzeźniać swojego kapitana.
- Jak Robert się dowie, co wygadujesz o nim za jego plecami, wylecisz z drużyny, zanim zdążysz powiedzieć: quidditch. - Usłyszeli czyjś szept.
Nad ich stolikiem stał uśmiechnięty James, wyraźnie zachwycony tym, co właśnie usłyszał.
- Cześć, Al. - Szturchnął brata w ramię. - Nie spodziewałem się, że cię tu zastanę. Nie powinieneś teraz gnić w jakimś wilgotnym lochu, wspierając swoich małych, oślizgłych przyjaciół?
Al poparzył na brata surowo - nie bardzo potrafił go rozgryźć. Czasami wydawało mu się, że James nigdy nie polubi jego przyjaciół, bo uprzedziwszy się do nich na początku, teraz nawet nie próbuje ich lepiej poznać. Kiedy indziej jednak miał wrażenie, że starszy chłopiec wcale nie jest dumny z tego, co mówił o Ślizgonach i jak ich potraktował, o bójce z Malfoyem nie wspominając. Pomimo całej swojej niechęci do wszystkiego, co związane ze Slytherinem, Jamie wyraźnie unikał konfliktów i starał się zachowywać możliwie normalnie. Tak jak teraz, kiedy beztrosko żartował z przydziału młodszego brata.
- Nie - odpowiedział Albus po chwili. - A ty nie powinieneś siedzieć w Wieży, pozwalając Woodowi miotać w siebie czym popadnie?
- Powinienem - odparł równie spokojnie James - ale najpierw miałem znaleźć Rosie. Robert prosił, żeby przyprowadzić cię do pokoju wspólnego - zwrócił się do rudej dziewczynki. - Obiecuje, że nie będzie już niczym rzucał, ale chce, żebyśmy jeszcze raz powtórzyli teorię.
Rose jęknęła żałośnie.
- To będzie gorsze niż kałamarze - poskarżyła się Alowi. - Wood wyciągnie czterdzieści osiem tablic ze schematami i będzie omawiał szczegółowo każdą z nich! Ja tam umrę…!
- Nie marudź. - James złapał kuzynkę za ramię i zmusił, żeby wstała. - Quidditch wymaga poświęceń.
- Zobaczymy się jeszcze przez meczem? - zapytał młodszy chłopiec.
- Pewnie tak. W końcu będzie się trzeba przywitać ze starymi, nie? - James wzruszył ramionami. - Dobra, spadamy, zanim Robert pomyśli, że padliśmy ofiarą Wielkiej Kałamarnicy.
- James? - Al zawołał za nim cicho. - Uważaj na siebie. Możliwe, że słyszałem, jak bracia Flint obiecywali zrobić wszystko, żeby zwalić cię dzisiaj z miotły - powiedział, przygryzając nerwowo dolną wargę.
James zasalutował mu, szczerząc zęby.
- Się wie. Trzymaj się, mały.
Albus uśmiechnął lekko, jego oczy zamigotały.
- Jamie? Postaraj się dobrze zagrać. Postawiłem całego galeona na to, że złapiesz znicza.
~*~*~*~
Po obiedzie wszyscy zaczęli opuszczać zamek i powoli kierować się w stronę trybun. Scorpius i Zoe już jakiś czas temu pożegnali się z przyjaciółmi i pobiegli z resztą drużyny do szatni. Atena i Lukrecja wróciły się do lochów, zapowiadając, że mają dla wszystkich niespodziankę, a Keira, która spóźniła się na obiad, została jeszcze chwilę w Wielkiej Sali, żeby dokończyć swój pudding. Albus, Vinnie i Nathaniel wyszli więc z zamku sami, podążając przez rozsłonecznione błonia w ślad za innymi uczniami.
- Po co targasz tę torbę? - zapytał Nathaniel podejrzliwie, zauważywszy, jak Al mocuje się ze skórzanym paskiem. - Wygląda na ciężką.
- Masz tam coś do jedzenia? - Vinnie spojrzał na niego z nadzieją. - Mecz może trwać nawet kilka godzin, a my zupełnie nie pomyśleliśmy o tym, żeby zwinąć coś z obiadu.
- Lepiej. - Czarnowłosy chłopiec uśmiechnął się promiennie, po czym wyciągnął z torby opasły tom Eliksirów, które nie istnieją.
Przyjaciele popatrzyli na niego z niedowierzaniem. Nott chwycił książkę, jakby chciał się przekonać, że jest prawdziwa.
- Wziąłeś książkę? Na mecz?! Ale chyba nie masz zamiaru czytać w trakcie gry…?
- O, kto wypożyczył Eliksiry, które nie istnieją? - Dogoniwszy ich, Keira uwiesiła się na Nathanielu. - Mogłabym pożyczyć? Nie wzięłam sobie nic do czytania, a mecz może trwać nawet kilka godzin.
Al wyszczerzył zęby, po czym pokazał chłopakom język.
- To moje - przyznał się, wyrywając książkę Nottowi i chowając ją do torby. - Ale nie pożyczę, bo wziąłem dla siebie.
- Nie bądź taki, Potter. - Keira puściła ramię Nathaniela tylko po to, żeby przylgnąć do Albusa. - Podziel się! Możemy przecież czytać razem…
- A co będę z tego miał? - zapytał chłopiec pamiętając, że w Slytherinie nic nie jest i nie powinno być za darmo.
Ciemnoskóra dziewczynka uśmiechnęła się szelmowsko.
- Nie powiem Malfoyowi, że przyniosłeś sobie książkę na jego mecz.
Al naburmuszył się, zły, że po raz kolejny go przechytrzyła.
- To zwykły szantaż!
- Szantaż? - Usłyszał czyjś rozbawiony głos za plecami.
Dzieci obróciły się, stając twarzą w twarz z czwórką uśmiechniętych dorosłych.
- Tato! Mamo! - Albus rzucił się w objęcia rodziców.
- Szantaż? - powtórzył tata, przyglądając się chłopcu uważnie.
Al rzucił przestraszone spojrzenie Keirze, po czym wyjąkał:
- Szant… aż… za dobrze zaśpiewany! - Roześmiał się trochę sztucznie. - Keira świetnie śpiewa - powiedział z przekonaniem, niemo prosząc dziewczynkę o wsparcie.
- O, tak. - Pokiwała energicznie głową. - Szczególnie szanty.
Nathaniel zgiął się w nagłym, podejrzanym ataku kaszlu. Tata uniósł sceptycznie brwi, ale jeśli im nie uwierzył, to nie dał tego po sobie poznać.
- Cześć, ciociu, wujku - Albus przywitał się z pozostałą dwójką, desperacko próbując odciągnąć ich uwagę od kwestii muzycznych talentów Keiry. - Widzieliście się już z Rose?
Wysoki, piegowaty rudzielec uśmiechnął się z dumą.
- Ona i James właśnie pobiegli do przebieralni - odpowiedział. - George i Angelina poszli razem z nimi, żeby porozmawiać jeszcze przed meczem z Freddie’em. Rosie wyglądała świetnie w stroju do latania, prawda? - zwrócił się podekscytowany do towarzyszącej mu kobiety, której miłą twarz okalały gęste, orzechowe loki. - Dlaczego nie wziąłem aparatu…?
- Bo zapomniałeś - upomniała go ciemnowłosa kobieta głosem, w którym słychać było zniecierpliwienie. - Nie przedstawisz nas, Al? - zwróciła się do siostrzeńca, dając wyraźnie do zrozumienia, że kwestia aparatu jej nie interesuje.
Albus zarumienił się, lekko zawstydzony.
- Jasne, przepraszam. To jest Keira Zabini. - Dziewczynka uśmiechnęła się najładniej jak potrafiła. - To Nathaniel Nott, a to Vinnie Goyle. - Wskazał na chłopców, którzy ukłonili się lekko, pamiętając, co obiecali przyjacielowi kilka tygodni temu. - A to są moi rodzice, ciocia Hermiona i wujek Ron.
- Doborowe towarzystwo - mruknął Ron, po czym stęknął, bo Hermiona kopnęła go w kostkę.
- Bardzo nam miło - powiedziała Ginny, uśmiechając się do dzieci ciepło.
- Jak tam szkoła? - zapytał Harry pogodnie.
- Jeszcze stoi - odpowiedział, wzruszając ramionami, Al.
- Coś nie jesteś zbyt rozmowny - zacukał tata. - Nie stęskniłeś się za nami?
Albus przewrócił oczami.
- Stęskniłem. Ale nie na tyle, żeby rozmawiać teraz o szkole. Co u Lily i Hugona?
- Strasznie wam zazdroszczą Hogwartu - odpowiedziała ciocia Hermiona. - Musicie do nich częściej pisać, bo pomyślą, że zupełnie o nich nie pamiętacie…
- Keira! Al! Vinnie! Nath! Wszędzie was szukałyśmy! Zobaczcie, co ma…
Atena i Lukrecja zatrzymały się gwałtownie na widok towarzyszącym grupce Ślizgonów dorosłych. Obie były zdyszane i zarumienione od biegu; krótka fryzurka Ateny, zwykle gładka i elegancka, przypominała koniec szczotki, a jasne, długie kosmyki prostych włosów Luki wymykały się wiążącej je wstążce. Obie niosły ze sobą, trzymając go z dwóch stron, ogromny rulon pergaminu.
- Dzień dobry. - Dygnęły, po czym przedstawiły się prawie jednocześnie:
- Atena Greengrass.
- Lukrecja Warrington.
- Harry Potter. - Tata Albusa uścisnął rękę każdej z nich. - Moja żona, Ginny i nasza rodzina, Ron i Hermiona Weasleyowie. Jesteście koleżankami Ala z klasy, prawda?
Dziewczynki pokiwały głowami.
- Przepraszamy, nie chciałyśmy przeszkadzać…
- Co to jest? - Vinnie nie wytrzymał i zapytał o taszczony przez nie zwój. Ku zaskoczeniu wszystkich, Ślizgonki zarumieniły się gwałtowanie.
- Nic takiego…
- Chciałyśmy wam pokazać…
- Ale możemy później…
- Dajcie spokój! - przerwał im Albus. - Moja rodzina nie gryzie, tylko wygląda tak…
- Jak? - Mama wzięła się pod boki, marszcząc brwi.
- Dystyngowanie - dokończyła za niego Keira. - To chciał powiedzieć Albus. Prawda, Al?
- Nie - zaprzeczył w pierwszym odruchu, po czym poprawił się: - Tak. To znaczy… Powiedzcie wreszcie, co to takiego - zwrócił się do Ateny i Lukrecji, unikając przenikliwego wzroku matki.
Dziewczynki popatrzyły po sobie niepewnie, po czym ustąpiły. Trzymając pergamin z dwóch stron, zaczęły go rozwijać.
- To transparent! - wykrzyknął Nathaniel.
- Nie, serio? - prychnęła Keira, ale widać było, że i ona jest pod wrażeniem.
Pergamin przedstawiał ogromnego, kilkumetrowego węża. Jadowicie zielony gad syczał, wysuwając cienki, różowy język i wił się dookoła liter mieniącego się różnymi odcieniami srebra i zieleni napisu Slytherin.
- Piękny - westchnął Al. - Same go narysowałyście?
- To dzieło Luki - wyjaśniła Atena. - Ja tylko pomogłam przy zaklęciach.
- Pracowałyśmy nad nim cały tydzień. - Jasnowłosa dziewczynka zarumieniła się lekko, ale wyglądała na niezwykle dumną. - Byłyśmy u Flitwicka, żeby powiedział nam, jak zaczarować węża i litery…
- Ohyda - mruknął Ron i znowu jęknął z bólu, kiedy Hermiona i Ginny jednocześnie nadepnęły mu na stopy.
- Śliczny rysunek - stwierdziła pani Potter, wyraźnie zachwycona nie tyle transparentem, co dziewczynkami. Al mógł przysiąc, że słyszał, jak szepnęła tacie: Urocze dzieci, aż trudno uwierzyć…
Uśmiechnął się. Nawet nie przypuszczał, że pójdzie tak gładko. Powinien jednak mieć więcej wiary w swoich przyjaciół. Kiedy chcieli, mogli zrobić dobre wrażenie.
- Ale to jeszcze nic! - wykrzyknęła podekscytowana Atena. - Punkt dla Slytherinu! - zawołała, klaszcząc w dłonie z uciechy.
Ciocia aż pisnęła z wrażenia, kiedy na transparencie pojawił się wielki lew Gryffindoru. Zwierzę potrząsnęło złotą grzywą, zaryczało… Po czym zaczęło żałośnie charczeć, kiedy wąż oplótł je ciasno i zaczął dusić.
Albus nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego rodzice wyglądali na przerażonych tym pomysłem - a jak powiedziała Atena, to jeszcze nic. Po kilkunastu sekundach zmagań, z pyska lwa obficie popłynęła krew. Kiedy w końcu zwierz zwalił się bez życia na ziemię, wąż rozwarł paszczę i…
- Ekstra! - krzyknął podekscytowany Nathaniel. - Zje go w całości?
- No. - Luka pokiwała jasną główką. - Zrobiłyśmy tak, że ogon wsuwa jak spaghetti.
- Ale myślicie, że może być? - Atena zmarszczyła czoło.
- Hm… Chyba powinny mu jeszcze wyleźć na wierzch gały - oceniła fachowo Keira, przyglądając się rysunkowi z uwagą.
Widząc, że jego mama i ciocia zrobiły się niebezpiecznie zielone na twarzach, Al złapał je za ręce i pociągnął w stronę trybun. Usłyszał jeszcze, jak dzieci dyskutują nad szczegółami rysunku:
- Ale nie za mało krwi?
~*~*~*~
część 2