Jasne, że nikt mi nie kazał robić tych wszystkich referatów. Ale naprawdę, kiedy się do nich zgłaszałam, nic nie zapowiadało, że wypadną mi trzy dni z rzędu, jeden po drugim. Dokonując szybkiego rachunku zysku i strat, zdecydowałam się poświęcić najwięcej czasu temu wystąpieniu, które miałam mieć w poniedziałek, mniej starannie przygotowując pracę na środę i po łebkach tę wtorkową. We wtorek miałam zreferować niejako swój licencjat i chociaż na dobrych przygotowaniu się do tego zależałoby mi najbardziej, to w razie kompletnej porażki najadłabym się najmniej wstydu, a w ostateczności mogłabym przesunąć termin o tydzień.
W związku z tym oczywistym było, że do mojego poniedziałkowego referatu nie dojdzie, bo pani doktor się nie wyrobi, prawda? I że referat na licencjat będę robić de facto w poniedziałek wieczorem, a ten środowy - uzupełniać we wtorek? To takie proste.
Cała ta uczelnia ma wielkie szczęście, że wystąpienie dotyczące licencjatu dziwnie się udało, teza ujęła się w słowa o jedenastej wieczorem, a pięć niegłupich hipotez wymyśliło się po północy. No. Ale żeby mi to było ostatni raz.
W ramach zemsty - anegdoty.
WYKŁAD Z POLITYKI ZAGRANICZNEJ
Przerwa. Profesor wychodząc z sali, mija mnie i koleżankę, na której biurku leczy "Prawo karne" Gardockiego".
Profesor: Państwo studiują może jeszcze prawo?
My: Tak.
Profesor: To niech mi państwo powiedzą, jak tam się studiuje? Dobrze, czy u nas lepiej? Bo widzą państwo, mam magistrantkę, która studiuje też właśnie prawo. Wybrała też sobie typowo prawniczy temat, regulacja kwestii granicy polsko-niemieckiej po II wojnie światowej... I ta studentka nie jest w stanie podać w przybliżeniu do pięciu lat daty podpisania traktatu granicznego, z którego będzie korzystać...
SEMINARIUM
Po wygłoszeniu referatu, pani doktor mówi, że bardzo dobrze się przygotowałam, podobnie jak tydzień temu kolega. Na seminarium jesteśmy tylko my dwoje i pani doktor, która pochwaliwszy nas jeszcze raz, podkreśla, że aż jej przyjemnie tu przychodzić, kiedy widzi nasze zaangażowanie i ma nadzieję, że wystarczy jej sił i dobrego nastroju na seminarium z grupą następną. A następni są wieczorowi.
Ja: Pani doktor, a może nam pani powiedzieć, jakie tematy z tematyki latynoamerykańskiej jeszcze się pojawiły?
Pani doktor: Hmmm. Kolejne propozycje są coraz bardziej... niezwykłe. Na pierwsze zajęcia jedna ze studentek oświadczyła mi, że jest bardzo dobrze przygotowana do pisania pracy, bo sprawdziła na wikipedii, gdzie leży Kuba. *cierpiętniczym tonem* I to chyba nie był żart. Teraz pisze o relacjach amerykańsko-kubańskich po 1959.
Kolega: Ale pani doktor, co można o nich napisać, skoro stosunki dyplomatyczne Kuba-USA zostały zaraz potem zerwane? I tych relacji faktycznie... Nie było?
Pani doktor: *męczeńsko* Nie wiem. Kolejna osoba wybrała temat "Polityka USA a polityka Kolumbii", następna "Antynarkotykowa polityka USA i Kolumbii"...
Ja: Ale pani doktor, czy pani przypadkiem nie napisała pracy pod takim tytułem?
Pani doktor: *unosząc oczy ku górze* Tak i to ja właśnie zasugerowałam tej osobie taki temat, bo nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. *powątpiewająco* Mam nadzieję, że nie skończy się na tym, że będzie korzystała tylko z moich materiałów... Ostatni temat dostałam drogą mejlową od osoby, która na seminarium nie pojawiła się ani razu. Brzmiał on: "Meksyk: cywilizacja, kultura, społeczeństwo". Odpisałam, oczywiście zauważając, że nie ma to wiele wspólnego z tym kierunkiem studiów. Od tamtej pory nie dostałam już żadnego mejla.
INNE SEMINARIUM, czyli z drugiej ręki zasłyszane
Kolega: *powiedziawszy, o kogo chodzi i na czyim seminarium miała miejsce ta sytuacja* I ta dziewczyna podchodzi do doktora i mówi, że ona chce pisać o moralnych i prawnych aspektach kary śmierci w USA. Co oczywiście nie ma nic wspólnego z naszymi studiami, ale ona upiera się, że o tym chce pisać. Po chwili namysłu dodaje, że te prawne aspekty to ogólnie tak nie bardzo i wolałabym się skupić tylko na moralnych...
Więcej grzechów nie pamiętam.