Sherlock special - ocena 6/10

Jan 02, 2016 12:00


Na początek - zamierzałam unikać spoilerów i poczekać sobie na angielskie napisy parę godzin, zamiast oglądać odcinek z tnących się streamów i nie wszystko rozumieć ze słuchu; poczekałam, cały wieczór zajmowałam czymś innym, odcinek się skończył, a ja pół-przypadkiem weszłam na sherlockowe community, chcąc tylko ZERKNĄĆ czy reakcje są pozytywne czy negatywne... i niestety spoilery były tak jaskrawe, że zobaczyłam i nie dało się od-zobaczyć i MUSIAŁAM sobie włączyć parę scenek. Ściągnęłam odcinek i napisy i poszłam spać, bo słusznie spodziewałam się, że oglądanie zajmie... dużo więcej niż 90 minut.


Ok. No i.... obejrzałam. Ten przez wieki wyczekiwany special, co do którego twórcy trollowali, ściemniali i doprowadzali do kur**** swoimi tekstami tak bardzo, że przestałam czytać z nimi jakiekolwiek wywiady pół roku temu.

Moja pierwsza myśl po pierwszych scenkach:


Ja nie potrzebuję wiktoriańskiego fanfiction do pierwszego odcinka pierwszego sezonu, na AO3 są setki historycznych fanfiction i zawsze je omijam bo nienawidzę takich klimatów...!

I tak właśnie się zaczęło, moje oczekiwania po początku spadły właściwie do zera. Pomijając jednak negatywne pierwsze wrażenie, jest ładny sposób kręcenia, trochę zabawnych momentów, a Mary znacznie fajniejsza niż w 3 sezonie. Zaczyna się dość płynnie sprawa martwej panny młodej, gdzie oczywiście jasne jest od razu, że mowa jest o Moriartym i to było czasem już tak chamskie i jednoznaczne, że czułam się, jakbym poszła do cyrku, a magik wyjaśniał mi każdą sztuczkę zanim ją pokaże. I wówczas pojawiła się w mojej głowie myśl "na cholerę wyjaśniają to od dupy strony, w kostiumach i tych wszystkich wymuszonych żartach, skoro MOGLI TO WYJAŚNIĆ W NORMALNYCH CZASACH!!!". Mogli, jasne że mogli - ale tutaj po prostu za mało było pomysłu, żeby zrobić normalny odcinek bez "bajerów".
Cóż, jedziemy z tym koksem dalej, Molly ma minę jakby próbowała nie wybuchnąć śmiechem, w sumie Sherlock również - generalnie trochę mam wrażenie jakbym obserwowała kabaret, gdzie jego członkowie z całych sił próbują nie śmiać się z własnych dowcipów. 20 minut filmu, a ja już muszę iść zapalić bo jestem znudzona i niezadowolona. Czarno to widzę, chociaż w sumie postać Molly zawsze budziała we mnie chęć wyjścia z pokoju równoległą z wyrzuceniem telewizora/laptopa za okno. Staram się widzieć szklankę w połowie pełną i pewnie jest w połowie pełna, tylko że wypełniają ją szczyny i może jednak lepiej, aby pozostała pusta.

Wróciłam do oglądania z myślą, że czuję się identycznie, jak gdy w okresie mega-fazy czekałam na "The Marrow of a Bone" dir en grey (dostałam sieczkę gdzie do tej pory lubię 3 utwory a reszty da się słuchać) "Shion" MUCC (po pierwszym przesłuchaniu nienawidziłam, po 3 zaczęło być znośne, a po 5 stało się moim ulubionym albumem na parę miesięcy; do tej pory lubię tę płytę, chociaż przez zbyt dużo odsłuchań i upływ czasu mi się znudziła) oraz "Liebe ist für alle da" Rammstein (tu może nieco inna sytuacja, bo faza wróciła rok po premierze, ale tego albumu wówczas nie znałam i dla mnie było to jakby była to nowość; niby słuchałam i wczuwałam się, ale to zdecydowanie nie jest mój ulubiony album, chociaż udało mi się go zaakceptować). Dir en grey się wtedy dla mnie skończył, przy MUCC i Rammstein albumy scaliły mi się z poprzednią twórczością i zaakceptowałam, chociaż z mieszanymi uczuciami.
Cóż. Więc wróciłam, Molly zniknęła z ekranu więc nie mam torsji, na litość, ona jest bardziej wkurzająca niż Anderson. Lestrade jest naprawdę zabawny, jak na razie obok Mary najlepsza postać, Johna mam ochotę zamordować - ja wiem, że inne czasy i kiedyś tak traktowało się kobiety, jednak w jego wypadku to jakieś przykre OOC. Zupełnie jak cały trzeci sezon to jego nieustające OOC, ha, ha. Znów zabawne scenki przeplatane z "wiktoriańskim fanficion do 1 sezonu". Mycroft mnie nie zaskoczył, bo zobaczyłam spoilery no i w przeciwieństwie do większości rozpiszczanego fandomu, szokującego się na community, czytałam książki ;) Scenka z nim na plus, sprawa morderstw się rozkręca i brzmi nawet nieźle i już-już zaczynam się wkręcać...
...ale nadchodzi rozmowa John-Sherlock o "impulsach cielesnych" i "doświadczeniach" a razem z nimi poczucie "wow... ja to NA PEWNO czytałam w jakimś fiku i to zły fik był". Ale lepsze to niż aktorka grająca Molly, próbująca się nie śmiać z kretyńskości pierwszych scenek. Potem bla, bla, bla, John popełnia błąd, duchy, trupy, chyba podobnie było w oryginalnym opowiadaniu, niech będzie, zapomnę wam "impulsy".

I wreszcie nadchodzi to, na co czekałam i przez co męczyłam się pół odcinka, czyli! pojawienie się Moriarty'ego i rozmowa z Sherlockiem- i była to jak na razie jedyna scenka, która mnie poruszyły i zainteresowała i pewnie obejrzę ja jakieś milion razy (cóż, nawet słabych albumach zdarzają się czasem błyszczące perły, a na LIFAD znajduje się Haifisch które uwielbiam). Od tego momentu, O DZIWO, było coraz lepiej, cała akcja z sufrażystkami, pojawienie się Janine (moja ulubiona postac kobieca w całej serii), kosmos z Moriartym w sukience ślubnej (już widzę te wszystkie fiki jakie powstaną, btw, był naprawdę świetnie ucharakteryzowany xDD) i wszystko zaczyna znów wciągać i się składać w całość, a moja ocena rośnie w górę i górę, może nawet 7 dostanie to smutne COŚ. I tak rośnie aż do momentu, gdzie jest teleportacja nad wodospad bo już tutaj miałam złe przeczucia. Jest dobrze tylko dopóki nie nadchodzi Watson. Bo wtedy zaczyna się najbardziej żenująca, niezamierzenie śmieszna i słaba scenka w absolutnie całym odcinku a może i całym Sherlocku. No jak nic, on tu recytował fiki, no FIKI i to jakieś słabizny, które dziwna część fandomu nazywa "feelsami", Sherlock i Watson recytują swoje role w tak wkurzający i męczący sposób, to po prostu tak absolutnie słabe, słabe, SŁABE i żenujące, że ja nie wiem, jak można było dać im tak kretyńskie dialogi. Ach, przepraszam, feelsy, no jasne że feelsy, ojej, żebym czasem nie pisnęła gdzieś w fandomie złego słówka o tej scence, bo to FEELSYYYYJAKMOZESZNARZEKAC!!!

Odczułam ulgę, gdy odcinek sie skończył. Nie wyjaśnia oczywiście nic. Oprócz Moriarty'ego w sukience nie zaskoczył mnie niczym, dosłownie ani jedną rzeczą, bo chyba każdy "zwrot akcji" i "niespodzianka" był pomysłem, o którym przynajmniej raz gdzieś przeczytałam lub sama wymyśliłam. Ja doprawdy nie wiem, jak ktokolwiek może być zaskoczony... no, chyba można być zaskoczonym tylko tym, że i tak było lepiej niż mogło być.

Podsumowując - odcinek był nierówny. Chaotyczny, męczący, jakby twórcy pomieszali parę naprawdę fajnych pomysłów z masą gównianych i aby to jakoś powiązać i zamydlić oczy połączyli humorem (to na plus) oraz FEEEELLSAAMI (to na wielki minus). Fanfiction do Sherlocka, swoisty "autoplagiat" twórców, podróże mentalne w czasie w głąb umysłu - coś jak przykra, tania wersja Incepcji, ładnie zrobiona, ale pozbawiona sensu. I pozbawiona "tego czegoś".
To nie tak, że special był zupełnie beznadziejny - bo i tak dostałam coś ZNACZNIE lepszego niż się spodziewałam po zapowiedziach. Ale to tak jakby pragnąć skrycie trufli i szparagów, spodziewać się karmy dla psa a dostać kotleta schabowego który wygląda nieźle ale i tak nie tknie się go butem bo jest się wege. Niektóre scenki były naprawdę fantastyczne - taka pyszna sałatka leżąca przy schabowym, którą wybierałam spomiędzy ziemniaków których nie znoszę - ale główne danie i tak było kaszaną, chociaż spodziewam się, że wielu osobom zasmakuje.
Oglądanie przez ciągłe przerwy zajęło mi to 2,5 godziny  i ostatecznie stwierdzam, że dałabym takie mocno naciągane 6/10 (gdyby nie Moriarty liżący kurz i scenka w sukience ślubnej, byłoby 5, haha. Gdyby nie było Moriarty'ego w ogóle, dostałoby 4). Może wzrośnie po paru obejrzeniach... ale może też spaść. Powtarzam: nie było tak źle jak mogło być, bo po trailerach spodziewałam się tragedii, ale parę świetnych scenek nie sprawi, że jako całość mnie to zachwyci. Parę momentów pewnie obejrzę w najbliższym czasie 1000x razy, a parę będę przewijać do końca świata. Może nie jestem zdegustowana i mega-zawiedziona. Ale usatysfakcjonowana też nie jestem.

(EDIT - i tak przed jedną rzeczą nie mogłam się powstrzymać i zmieniłam tapetę po raz pierwszy od półtora roku ;))


Tak sobie myślę - wolę, gdy już nie mam na coś fazy, a pojawia się nowy album i jest na tyle dobry, że potrafi on fazę przywrócić. Gdy czekam na coś emocjonalnie, to zawiedzie mnie, chyba że jest po prostu genialne (a nie tylko "naprawdę dobre"), a to zdarza się cholernie rzadko. No i tu nie zdarzyło.
Wracam do fika, gdzie Moriarty jest jednoznacznie żywy i stuka sie naprzemiennie z Mycroftem i swoim snajperem, to daje mi znacznie więcej radości niż dał special.

special, sherlock

Previous post Next post
Up