Pierwszy rozdział mojego nowego tasiemca o sakumoto. Od kiefy odkryłam że to mój OTP, praktycznie nie mogę odkleić się od pisania, świat będzie musiał więc jakoś znosić efekty tego szału twórczego. Dawno niczego nie pisało mi się tak dobrze.
Mam nadzieję, że równie dobrze będzie się czytało ;3
fandom: arashi
pairing: Sakurai Sho x Matsumoto Jun / (sakumoto)
gatunek: komedia, romans
rating: 13+
ostrzeżenia: yaoi
Jun był pewien, że tego nie przeżyje. Była to jedna z najgorszych, najtrudniejszych, najbardziej przerażających chwil w jego życiu, ale musiał dzielnie skonfrontować się z rzeczywistością. Dla wyższych celów. Dla dobra tego i przyszłego świata. Czasami żeby coś zyskać trzeba ponosić ofiary, trzeba przełknąć dumę, znieść ból i trud, napocić się i wykrwawić. Zadanie, przed którym stał teraz, z pewnością wymagało od niego bólu, trudu i potu. Co do krwi nie wiedział, ale nie mógł być pewien, że i taka ofiara nie będzie konieczna. Wziął głęboki wdech, zacisnął zęby, i w pełnym godności milczeniu dzielnie czekał, aż Sho skończy się śmiać. Bo Sho śmiał się jak opętany bez przerwy już od dobrych pięciu minut, i to powoli zaczynało Juna denerwować.
- Więc - wykrztusił Sho, z pewnym wysiłkiem przyjmując pozycję siedzącą, i wciąż przy tym trzymając się za brzuch. Popatrzył na poważną, zaciętą twarz Juna, który posłał mu tak chmurne spojrzenie, że nie wytrzymał i znów się roześmiał. - Więc chcesz… chcesz żebym cię uczył angielskiego?
Jun z pełną determinacją pokiwał głową. Na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień, był tak poważny, jakby prosił ojca dziewczyny o jej rękę, i wyglądało nawet na to, że za chwilę zacznie mówić w keigo. Sho chwycił się brzegu stolika, bo nie był w stanie podnieść się do końca o własnych siłach.
- Ale wiesz że to znaczy, że będziesz musiał słuchać co do ciebie mówię? Robić, co ci każę? Znosić że cię poprawiam? - wyliczał, rozbawiony samą myślą. Twarz Juna jakby stężała nieco, bo może faktycznie nie myślał o tym od tej strony, ale nawet to nie wzbudziło w nim najlżejszego wahania. Taką determinację Sho widział w nim tylko wtedy, kiedy wciągał białe rajstopy od stroju pielęgniarki, choć Nino podpuszczał go, że tego nie zrobi.
- Wiem. W końcu na tym chyba polegają korepetycje - burknął, i popatrzył na niego wyzywająco. - Mogę nawet do ciebie mówić Sakurai-sensei.
Sho poczuł, że poziom abstrakcji przekracza zdolność jego pojmowania. Już nawet nie miał siły się śmiać, tylko pokręcił głową, oparł łokcie na stoliku, a na dłoniach brodę, i popatrzył na Juna z rozbawieniem. Nie pamiętał, żeby w ciągu ostatnich dni ktoś mu dostarczył tyle rozrywki. I w życiu nie spodziewał się, że dostarczy mu jej dumny jak paw Matsumoto, który siedział na piętach po drugiej stronie stolika i wyglądał, jakby w każdej chwili był gotów zacząć bić czołem o podłogę.
- Jak mam słyszeć „sensei”, a w przekazie podprogowym wyraźne „nie mogę znieść że muszę tak do ciebie mówić, umrzyj, zgiń i przepadnij”, to ja dziękuję, przeżyję bez tytułów - zapewnił Sho. Jun przez chwilę wyglądał jakby nie wiedział, czy powinien się obrazić, czy nie, ale dla bezpieczeństwa własnej sprawy wybrał drugą opcję.
- To znaczy, że się zgadzasz? - zapytał. W jego głosie słychać było nadzieję tak wielką, jakby rzeczywiście od decyzji Sho zależeć miało całe jego życie.
A Sho przecież nawet przez myśl nie przeszło mu odmówić, skoro naprawdę tak bardzo mu na tym zależało.
- Nie mam pojęcia jak z tobą przeżyję, ale zgadzam s… - Nie zdążył nawet skończyć zdania. Jun, widocznie przeładowany ulgą i szczęściem, z rozpędu rzucił mu się w ramiona, przewrócił na podłogę, i nawet w pozycji horyzontalnej wciąż przytulał go mocno, obcałowywując gdzie popadnie.
W pierwszej chwili Sho był zbyt zszokowany nagłym wybuchem junowych emocji, żeby go z siebie zrzucić. Dopiero gdy wyjątkowo mokry, soczysty pocałunek wylądował gdzieś w kąciku jego ust, wystraszony Sho odepchnął napastnika z całym impetem i podniósł się szybko, ze zdegustowaną miną wycierając twarz rękawem. Jun wyglądał już, jakby sam był speszony tym swoim nagłym wybuchem radości: odsunął się na mniej więcej metr bezpiecznego dystansu i dłonie ułożył grzecznie na kolanach. Ale w kącikach ust ciągle czaił mu się promienny uśmiech.
- To nam obu wyjdzie na dobre. Dzięki mnie nie wyjdziesz z wprawy i będziesz miał okazję poużywać trochę języka - stwierdził takim tonem, jakby chciał dodać jeszcze „powinieneś być mi wdzięczny”, i ledwo się od tego powstrzymał. Sho parsknął śmiechem. To był typowy sposób dziękowania Matsumoto Juna.
- A już myślałem że coś z tobą nie tak - westchnął z ulgą, podnosząc się z podłogi. - Że odczuwasz pozytywne ludzkie emocje, albo coś…
- O co ty mnie podejrzewasz.
Sho pokiwał głową, otwierając ogromną szafę. Nawet kiedy uniżenie przychodził prosić o przysługę, Matsujun pozostawał jednak Matsujunem, któremu przyznawanie się że potrzebuje pomocy przychodziło trudniej niż napisanie rozprawki w starojapońskim na temat „Genji monogatari”.
- Powiedz mi tylko - dobiegł jego głos z głębi szafy, w której schował się prawie do połowy, w czymś grzebiąc i coś rozgarniając - czemu ci tak zależy na lekcjach u mnie? Agencja mogłaby ci załatwić cały sztab najlepszych nauczycieli angielskiego w Japonii, którzy przyjęliby ofertę z pocałowaniem ręki.
Wypięty tyłek Sho, zajętego nurkowaniem w czeluściach szafy, był wyjątkowo zgrabny. Choć chyba szczuplejszy niż kiedyś. Jun wpatrywał się w niego w zamyśleniu przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedział.
- Chcę zdać egzamin i dostać certyfikat - oznajmił poważnie. - I nie chcę, żeby ktokolwiek o tym wiedział.
Sho w końcu wynurzył się z szafy. Włosy miał nieco wzburzone, a w ramionach trzymał wieki karton, widocznie ciężki, bo sapnął z wysiłkiem, robiąc krok na przód, i bardziej rzucił niż położył go przed Junem. Huknęło, jakby w środku były cegły; i kiedy Jun zajrzał do środka okazało się, że tak bardzo się nie mylił, bo były to - wielkie i grube jak cegły - książki.
- Materiały naukowe - wyjaśnił Sho, rozpędzając dłonią kłąb kurzu, który wzniósł się w powietrze. Jun skrzywił się i zakaszlał.
- Sho, ale ja nie chcę pisać pracy magisterskiej…
- Zamilcz, ignorancie. Powiedz mi lepiej, po co ta cała tajemnica. Robienie certyfikatu nie jest chyba prawnie zakazane, ani jakoś specjalnie wstydliwe, żebyś nie mógł się do tego przyznać?
- Nic nie rozumiesz - oświadczył Jun z wyższością, a Sho wywrócił oczami. Niechcący sprowokował załączenie się trybu niezrozumianej księżniczki. Jun z godnością udał, że tego nie zauważył, i kontynuował z poważną miną znad kartonu książek. - Jeśli wszyscy się dowiedzą, że chcę podejść do egzaminu, zaczną mnie och jak serdecznie dopingować. Wypytywać, jak idzie. Zapewniać, że trzymają kciuki. Wywierać cholerną presję. A jeśli przypadkiem, po tym wszystkim, nie zdam…
Zawiesił znacząco głos i popatrzył na Sho wzrokiem który sugerował, że są to rzeczy zbyt straszne, żeby mówić o nich głośno. Sho zaś nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu.
- Naprawdę nie lubisz przegrywać.
- Naprawdę - przyznał Jun, obracając jedną z książek z obojętną miną. - Więc jeśli komuś wygadasz, to cię zamorduję.
Sho westchnął, przeciągnął się, i nie przestawał uśmiechać. Jun popatrzył na niego tak, jakby w jego opinii zachowywał się stanowczo zbyt swobodnie i lekko jak na osobę, której właśnie zagrożono śmiercią.
- Ach, to się nazywa zdrowa mobilizacja do pracy, jak ja to lubię - zamruczał, przysuwając sobie gruby notes leżący na stoliku. Kiedy zaczął go wertować z ołówkiem w zębach, Jun poczuł się jakoś dziwnie, jakby faktycznie był na lekcji. Jego etatowy sensei, kiedy zechciał, potrafił wyglądać bardzo fachowo i poważnie, a teraz właśnie nadszedł jeden z takich fachowych i poważnych momentów. W których na domiar złego Jun nie mógł poradzić nic na to, że autentycznie go podziwiał, a nawet - szlag by to - czuł pewien respekt.
- Dobrze - głos Sho wyrwał go z zamyślenia tak niespodziewanie, że aż podskoczył. - Ocenimy, jak ten twój angielski w ogóle wygląda.
- Teraz? - Jun widocznie się spłoszył i odruchowo chwycił brzegów kartonu, który leżał teraz dokładnie między nim a Sho, jak gwarantująca bezpieczeństwo zapora.
- Teraz - pokiwał głową Sho, nie odrywając wzroku od notesu, i poprawiając sobie zjeżdżające na czubek nosa okulary w grubych, czarnych oprawkach. Kiedy on do cholery zdążył założyć okulary? Za mało profesorsko wyglądał? Juna tknęło abstrakcyjne wrażenie, jakby grał w kiepskim szkolnym pornolu (o boże, z nerwów przychodzą mu do głowy dziwne myśli o pornolach!), i niezbita pewność, że czułby się tym mniej zestresowany niż w tej chwili.
- Okay. Tell me what do you think about economy of Japan?
Jun poczuł, że pocą mu się dłonie, chce uciec, umrzeć, albo zapaść się pod podłogę. Po przedłużającej się chwili ciszy Sho podniósł na niego wzrok, poważny, uprzejmie pytający, i wykonał zachęcający gest ręką. Kiedy przez następną minutę nie z junowych ust, idiotycznie otwartych, nie spłynęła nawet skromna próba udzielenia odpowiedzi, westchnął, zamknął notes i zdjął okulary. Jun poczuł się odrobinę swobodniej, ale wciąż jeszcze nie na tyle, by się odezwać.
- Czy zrozumiałeś coś poza „Japan”? - spytał Sakurai z powątpiewaniem.
I dopiero wtedy Jun się zdenerwował.
- Oczywiście! - wybuchnął, ciskając spojrzeniem gromy spod zmarszczonych brwi. - Zrozumiałem całe pytanie! Całe! Ale nie przyszedłem tutaj żeby rozmawiać o pieprzonej japońskiej ekonomii, tylko nauczyć się prowadzić rozmowę na podstawowe tematy! Podstawowe! Jedzenie, muzyka, filmy, katastrofy naturalne albo nawet cholerna gra w golfa; ale nie, ty musiałeś z ekonomią! Wiesz co? Jak chcesz się dowartościowywać moim kosztem, to ja dziękuję! Dawaj lekcje komu innemu, Keio-san! - zakończył, rzucając w zdumionego Sho obelgą miesiąca, podniósł się, posłał mu pałające wściekłością spojrzenie, zgarnął swoją bluzę, pod pachę wziął torbę, i zamaszystym krokiem odmaszerował do wyjścia. Drzwi trzasnęły, i już go nie było.
Sho natomiast, trochę nie do końca ogarniając co się stało, z okularami w dłoni i otwartymi ustami gapił się tępo w miejsce, w którym dopiero co siedział Jun.
I nim zdążył je zamknąć, drzwi trzasnęły znowu, Jun stanął na progu pokoju, na kanapę rzucił kurtkę, na krzesło torbę, a sam klęknął na dywanie i położył dłonie na udach, bez słowa, z zaciętą miną. Sho w dalszym ciągu nie zamykał ust.
- Boże, naprawdę masz motywację - stwierdził z podziwem, a Jun popatrzył na niego spode łba. - Dopiero co mnie opierdoliłeś, i zamiast pojechać do siebie z fochem, a potem ignorować mnie przez dwa tygodnie, ty już jesteś z powrotem. Musi ci naprawdę zależeć.
Jun wydął wargi. Spuścił wzrok i zaczął strzelać kostkami palców.
- Naprawdę mi zależy - wyburczał tak cicho, że ledwo słyszalnie. - Obiecuję, że już nie będę wrzeszczał i trzaskał drzwiami. Ale to było nie fair! - dodał już dużo głośniej, spoglądając na Sho oskarżycielsko. Zamiast odpowiedzi Sho jednak wepchnął mu w ramiona stertę książek, tak wielką, że sapnął i ugiął się pod jej ciężarem; poklepany jeszcze przyjaźnie po ramieniu o mało się nie przewrócił i nie zarył twarzą w dywan.
- Zaznaczyłem ci, co powinieneś z tego przejrzeć na jutro. Widzimy się o siedemnastej i od tej pory oficjalnie zaczynamy intensywne korepetycje, trzy razy w tygodniu. Oczekuję zaangażowania, solidności i odrabiania prac domowych. Wszelkie braki, nieprzygotowanie i niesubordynacja będą się spotykać z zadaniami karnymi. Jakieś pytania? No to do zobaczenia na pierwszych zajęciach, Matsumoto-kun. I tylko się nie spóźnij.
Długo jeszcze po wyjściu Juna Sho porządkował wygrzebane z szafy książki; przekładał, sortował, zaznaczał kolorowymi zakładkami. Z każdym kolejnym tomem było mu jednak coraz trudniej się skupić, ich treść była zdecydowanie mniej fascynująca niż wydarzenia dnia dzisiejszego, wokół których nieustannie krążyły jego myśli. Poddał się w końcu, z głębokim westchnieniem padł plecami na łóżko, a „Język angielski, vademecum” wyślizgnęło mu się z ręki.
Zwykle tego nie rozpamiętywał; może był zbyt zajęty, by o takich rzeczach myśleć, a może nie było to nic wartego specjalnego rozpamiętywania. Ale dzisiaj nie mógł nic na to poradzić. Jun przyszedł do jego mieszkania po raz pierwszy od tamtego dnia.
Zagapił się w sufit. Pamiętał dobrze tą urodzinową imprezę, tylko dla najbliższych znajomych, właśnie tutaj w mieszkaniu; zero oficjalności, luźna atmosfera i zupełna swoboda, z której wszyscy dobrze skorzystali, i zupełnie swobodnie się upili. Pamiętał ją dobrze - to znaczy pamiętał, że była, i pamiętał co działo się mniej więcej do otwarcia pierwszej butelki. A potem w pamięci zostały mu już tylko pojedyncze epizody.
Jeden z nich rozegrał się w kuchni, do której wszedł chwiejnym krokiem z zamiarem wstawienia sobie wody na herbatę. Nie miał pojęcia, czemu podczas własnej imprezy urodzinowej w okolicach drugiej w nocy zachciało mu się herbaty, ale czuł, że musi ją wypić KONIECZNIE. Nie widział jednak nigdzie czajnika. Zobaczył za to Juna - siedział na kuchennej szafce, jakby miał za chwilę z niej spaść, palił papierosa i patrzył na niego mętnym wzrokiem (po dziś dzień Sho zastanawiał się, jak doszło do tego, że komukolwiek pozwolono palić w jego kuchni). A potem jakoś naturalnie wywiązała się rozmowa, Sho powiedział, że chce swój czajnik, Jun powiedział, że Sho w dramie całuje się jak ostatnia kłoda, Sho odstawił więc czajnik, który nie pamiętał kiedy znalazł, i stanął przy blacie, między nogami Juna. Jun zgasił papierosa w zlewie i popatrzył na niego trochę jakby wyraźniej, kiedy Sho oświadczył, że może mu pokazać. I przyszło mu wtedy do głowy - o dziwo tę pijacką myśl pamiętał bardzo dobrze - że Jun jest ładny w tych czarnych dżinsach i czarnym podkoszulku bez rękawów, i ładnie nawet wyglądają te jego za długie, lekko kręcące się włosy, których część związywał z tyłu, wyglądając trochę jak koreańska księżniczka. Chyba nawet wymamrotał wtedy „moja koreańska księżniczko”, nie był pewien, bo Jun pochylił się, objął go za szyję, i nie wiadomo kiedy zaczęli się całować, obaj pijani, ledwo utrzymując równowagę. Ale to było przyjemne. Przyjemnie smakowały jego usta, i naprawdę umiał używać ich nie tylko do narzekania, a i Sho z całym zaangażowaniem udowadniał, że nic a nic nie przypomina kłody. Trochę się w tej przyjemnej zabawie zagalopowali, nim się zorientował obejmował Juna w pasie, a on, siedząc wciąż na tej szafce, uda spokojnie oparł na jego biodrach, i całował go i całował, bardzo namiętnie i bardzo gorąco jak na pijacki pocałunek, gładząc go po karku, zsuwając dłonie w dół pleców, mocniej przyciskając do siebie. Przez chwilę w otumanionym umyśle Sho pojawiła się myśl, że jeszcze moment, a posuną się krok dalej, ale wtedy - na szczęście, niestety? - przerwał im Nino, który jęczał, że zgubił mu się Ohno, i przyszedł poszukać go w lodówce. Jun uśmiechnął się, pijacko i szeroko, ostatni raz musnął wargami usta Sho, a potem położył mu głowę na ramieniu i chwilę później już spał.
Wzdrygnął się, zupełnie nagle uświadamiając sobie, że leży na łóżku, a nie na chwiejnych nogach stoi we własnej kuchni prawie rok temu. Odetchnął cicho, przewrócił się na brzuch i objął poduszkę, ukrywając w niej twarz. To wspomnienie absorbowało go zbyt mocno. Zdecydowanie zbyt mocno, zwłaszcza że wydarzenie samo w sobie nie miało żadnych znamiennych następstw. Kolejnego dnia bowiem obaj byli zbyt skacowani żeby otwierać usta bez ryzyka zwrócenia toalecie wczorajszej imprezy, dlatego niespecjalnie chętnie się odzywali; później Jun zdawał się mieć kompletną amnezję, albo po prostu pewne rzeczy wolał zachować tylko w swojej głowie, bo o niczym nie wspominał. A ponieważ on nie wspominał, to nie wspominał i Sho.
Czasami tylko, tak jak teraz, nachodziło go odległe echo smaku tych ust, i przyjemne ciepło zgrabnego, smukłego ciała, które przywarło do niego tak chętnie, wygodnie usadowione na kuchennym blacie. Sho westchnął. Znowu nie będzie umiał się skupić i przygotować sobie tam kolacji, i albo coś wysadzi, albo się otruje. Z rezygnacją zwlókł się z łóżka, zdjął z wieszaka kurtkę i wybrał się na wycieczkę po ramen instant w plastikowym kubku.
- Matsumoto. Czy już na pierwszej lekcji chcesz wylecieć stąd z hukiem przez zamknięte okno?
Jun siedział na podłodze przy stoliku, przed nosem miał zeszyt w fioletowej okładce, zupełnie czysty, i zamiast wyglądać na skruszonego albo choć trochę zawstydzonego, patrzył na Sho spode łba. Zawsze reagował tak na groźby, niezależnie od tego, czy były zasłużone, czy nie. Sho jednak nie był osobą, która, jak większość, przeprosiłaby teraz za swoje niestosowne zachowanie i za to, że ośmielił się zwrócić mu uwagę. Sho miał gdzieś, że księżniczka może się obrazić, i Jun potrzebował prawie dziesięciu lat by do tego przywyknąć, a i jeszcze nie do końca ten fenomen pojmował.
- Powiedziałbym, gdzie możesz sobie wsadzić tą minę, ale nie chciałbym być niekulturalny - warknął Sho; zdjął okulary i zaczął je czyścić rąbkiem koszuli, milcząc przez chwilę, zupełnie pochłonięty tą czynnością. Jun śledził ruchy jego dłoni uważnym wzrokiem, niepewny, czy wybuch już się skończył, czy dopiero zaczynał.
Kiedy Sho założył okulary z powrotem i popatrzył prosto na niego znów udzieliło mu się to paskudne wrażenie, że cofnął się w czasie i wrócił do szkoły. Tam też nauczyciele nie rozumieli, że jest gwiazdą i ma na głowie ważniejsze rzeczy niż jakieś tam zadania domowe. Z tym że do tamtych po czasie to dotarło: dziś z dumną przedstawiali się jako dawni nauczyciele Matsumoto Juna, och, tego Matsumoto Juna, wychwalając jego bystrość i niebywałe umiejętności. Tylko ten tutaj Sakurai-sensei widocznie nie odbierał możliwości nauczania gwiazdy jako niewątpliwego zaszczytu; poirytowany, stukał palcami w okładkę książki, a minę miał taką jakby patrzył na coś wyjątkowo nieprzyjemnego, o czym marzył, by znikło mu z oczu.
- Kazałem przejrzeć ci trochę słówek i ćwiczeń. Niedużo, co by twój mały móżdżek się nie przegrzał. A ty przychodzisz i oświadczasz, że nie zrobiłeś NIC?
- Oguri wczoraj zadzwonił! - wyjaśnił Jun z pretensją w głosie, obrażony, że niesłusznie się go oskarża, podczas gdy on miał solidne, racjonalne usprawiedliwienie. - Poszliśmy pić, nie miałem potem czasu na angielski.
Przez moment miał wrażenie że ołówek, który Sho ściskał w palcach, zaraz pęknie.
- A do mnie to, kurwa, czemu nikt nie zadzwoni? - huknął, znienacka trzaskając otwartą dłonią w stół, aż Jun asekuracyjnie się odsunął. Sho jednak nie kontynuował tematu, zakaszlał, cofnął się ze stołu i skrzyżował ręce na piersi. - Nieważne. Nie obchodzi mnie z kim piłeś, Matsumoto, i dlaczego mnie tam nie było, w twoje życie osobiste nie wnikam. Od tej chwili ono dla mnie nie istnieje. Co znaczy, że choćbyś zrobił imprezę na całe Johnny’s Entertainment - poza mną, oczywiście, bo po co zapraszać mnie - a oni roznieśliby ci chatę, podpalili ją, a potem jeszcze zalali, to NIE USPRAWIEDLIWI twojego nieprzygotowania, zrozumiano?
Zapadła cisza. Jun patrzył na niego bez słowa, kompletnie straciwszy animusz i jakąkolwiek chęć do buntu. Wściekły Sakurai trochę go przerażał, może dlatego, że był to widok bardzo niespotykany. Sho zazwyczaj denerwował się po cichu i bez wyraźniejszych oznak zewnętrznych, teraz jednak słał spojrzenie o sile która mogła spopielić naczynie żaroodporne. A Jun nie czuł się równie wytrzymały co naczynie żaroodporne. Przeszedł go dziwny dreszcz.
- Sho… - odezwał się w końcu niepewnie - czy ty mnie objeżdżasz za nieprzygotowanie, czy za to, że po ciebie wczoraj nie zadzwoniłem?
- OCZYWIŚCIE ŻE ZA NIEPRZYGOTOWANIE - huknął Sho znowu, a Jun aż się skulił. - Co mnie obchodzi, co, gdzie i z kim robisz w chwilach wolnych! Nie denerwuj mnie nawet, bierzemy się za lekcję. A spróbuj choć raz zaprezentować postawę obrażonej księżniczki, to po tych zajęciach nawet rodzony Oguri cię nie pozna. Jazda, do książki. Jak skończymy dostaniesz jeszcze zadanie karne i nie wyjdziesz stąd dopóki go nie zrobisz, więc jeśli PRZYPADKIEM ciągle chodzą ci po głowie jakieś PIWA I OGÓRKI, to lepiej je od razu z tej swojej lokowanej zakutej pały wywal. Jakieś pytania?
- Żadnych, Sakurai-sensei - odpowiedział cicho Jun, z twarzą schowaną do połowy za swoim fioletowym zeszycikiem.
Na pierwszej stronie miał już zanotowane „jest zazdrosny o Shuna! <3”.
Kiedy furia Sho nieco opadła, a Jun odważył się wychylić bardziej zza bezpiecznej zasłony własnego zeszytu, zajęcia poszły całkiem sprawnie. Siedzieli na podłodze po dwóch stronach stolika, pochyleni nad nim tak, że prawie stykali się głowami, Jun śledził palec Sho, przesuwający się pod tekstem, i z uwagą słuchał jego wyjaśnień, zadawał pytania, powtarzał co miał powtórzyć, i nawet nie obrażał się, kiedy Sho poprawiał jego wymowę. Jak na żywiołowy, nie wróżący niczego dobrego początek, dalej wszystko przebiegało wręcz podręcznikowo.
Sho zaś z ulgą przekonał się, że Jun nie jest głupi. To znaczy, niby od zawsze o tym wiedział, ale czasem gdy na niego patrzył lub go słuchał, to szczerze w to wątpił. Szczęściem Matsumoto widocznie nie zużywał wszystkich szarych komórek na to, by błyszczeć, i zostało mu jeszcze parę odpowiedzialnych za przyswajanie wiedzy. Kiedy myślał głęboko, jaki czasownik wstawić w lukę, na jego twarzy malowało się autentyczne skupienie; brwi miał lekko zmarszczone, oczy zmrużone, koniec ołówka bezwiednie przygryzał, poruszając nieznacznie wargami, gdy bezgłośnie czytał sobie zdanie. Sho jakoś fascynował ten widok i łapał się na tym, że zamiast samemu koncentrować się na treści książki, on co chwila odrywał od niej wzrok i zerkał na niego przelotnie, a palce świerzbiły go dziwnie i miał ochotę odgarnąć mu z czoła ten niesforny kosmyk, który wciąż wpadał mu w oko.
Potem szybko sobie tłumaczył, że to wszystko przez niezwykłość widoku. Myślący Matsujun, to nie zdarza się codziennie.
Nie bez lekkiego rozbawienia zauważył jednak, że choć wprawdzie Jun łapał wszystko całkiem nieźle, to mówienie sprawiało mu ogromny problem. Kto by pomyślał… Mógł obiecywać setkom tysięcy fanów na żywo, że ich uszczęśliwi, mógł opowiadać historie swojego życia w głupich programach, na koncertach gęba mogła mu się nie zamykać - ale kiedy przychodziło do powiedzenia paru zdań w języku, który nie był japońskim, zupełnie tracił animusz. Wyraźnie się denerwował, spłoszony wzrok wbijał w zeszyt, pod stolikiem wykręcał sobie palce, a kiedy wypowiedź szczęśliwie dobiegała końca oddychał z taką ulgą, jakby zdołał uciec szalonemu styliście który gonił go z maszynką i groził, że ogoli na łyso. Wraz z brwiami.
Sho to bawiło, a jednocześnie do pewnego stopnia rozczulało. Gwiazdorski Matsujun też miał jakiś - i to zupełnie ludzki - słaby punkt.
- No dobrze. Myślę że na tym możemy dzisiaj skończyć - oznajmił po dwóch godzinach wytężonej pracy umysłowej, zdejmując okulary i przecierając zmęczone oczy. Jun, któremu znów włączył się tryb „zachowaj godność i wyższość” widocznie miał ochotę pozwolić, by głowa opadła mu na stolik, ale zamiast tego tylko nią pokiwał i zamknął zeszyt, pedantycznie wyrównując wystające kartki.
- Dzięki, Sho - powiedział po prostu, krótko, ale z tak autentyczną wdzięcznością w głosie, że Sho zawahał się przez moment; nie mógł jednak takiej okazji przepuścić. Na jego usta wpłynął podejrzanie szeroki uśmiech.
- Jeszcze nie dziękuj. Zostało zadanie dodatkowe - przypomniał. W oczach Juna błysnęła żądza mordu, ale zaraz znikła, a zrezygnowany książę posłusznie znów otworzył zeszyt. I zrobił bardzo zdziwioną minę, kiedy Sho chwycił jego dłoń i z czarującym uśmiechem delikatnie zamknął zeszyt z powrotem. - Nie takie zadanie, Matsumoto-kun.
Zgrabnie przesunął się na drugą stronę, przez cały ten czas dłoń wciąż trzymając na dłoni Juna, i przysiadł obok niego na piętach. Podniósł drugą rękę - ciemne oczy śledziły jej ruch z ogromną uwagą - i delikatnie zagarnął kosmyk jego włosów za ucho. Jun drgnął, kiedy wnętrze dłoni Sho lekko musnęło jego policzek; patrzył na niego w napięciu, usta miał lekko rozchylone, i wyraźnie słychać było, że jego oddech przyspieszył.
- Od dzisiaj za każdy błąd, każde nieprzygotowanie, i każde nieodrobione zadanie będziesz robił jedną rzecz, którą ja dla ciebie wymyślę - poinformował Sho cicho, zbliżając usta do jego ucha, a dłoń kładąc na jego ramieniu, głaszcząc je leciutko, wyjątkowo prowokacyjnie; Sho, kiedy chciał, potrafił prowokować.
Matsujun ładnie pachniał. Kiedy odwrócił głowę w jego stronę był niebezpiecznie blisko. Sho na moment zadrgały kąciki ust.
- Co chcesz, żebym zrobił? - zapytał w końcu Jun, głosem przyciszonym, i nieco zachrypniętym; Sho sam się zdziwił gdy zobaczył, jak bardzo błyszczą mu oczy, a pod palcami wyczuwał lekkie drżenie jego dłoni. Czyżby przesadził? Och, nawet jeśli, to teraz nie było już odwrotu.
Uśmiechnął się.
- Zabiję cię, Sakurai. Zabiję cię na śmierć.
- Nie marudź, Jun. Szoruj.
Spojrzenie jakie otrzymał z podłogi poziomem morderczości mogłoby powalić i słonia. Sho osobiście zdziwił się bardzo, że nie padł jeszcze trupem, ale zupełnie nie dał tego po sobie poznać; oparł nogi na stole, wygodniej rozłożył się na krześle, założył ręce za głową i zaczął gwizdać jakąś melodię. Junowi ze wściekłości zadrżała ręka, kiedy rozpoznał w niej „Fight song”.
- Nienawidzę cię - oznajmił z mocą, z zaciśniętymi zębami wracając do szorowania kuchennej podłogi. Mokrą szmatą. Na kolanach. Sho, swobodnie obserwując jego tyłek pomyślał, że własny geniusz zła odrobinę go przeraża. - Śmiertelnie nienawidzę. Czemu ja to do cholery robię…
- Bo zależy ci na tym, żeby nikt się nie dowiedział o twoim egzaminie? - podsunął Sho łagodnie; Jun przerwał szorowanie i gwałtownie podniósł głowę, spoglądają na niego ostro. Luźna koszulka zsuwała mu się z lewego ramienia, prawie całkiem je odsłaniając; mimo woli przyszło mu do głowy, że Matsumoto Jun na kolanach w jego kuchni to, w jakiś sposób, perwersyjny obrazek. Odchrząknął. - No nie patrz tak, żartuję, obiecałem przecież nikomu nie mówić. Po prostu czujesz potrzebę zrobienia czegoś w zamian za mój trud włożony w pakowanie wiedzy do twojego opornego mózgu. Robię to zupełnie bezinteresownie, a pomyśl, jakie kokosy Sakurai Sho mógłby zbić na zwykłych korepetycjach z angielskiego…! Więc nie narzekaj, zawsze mogłem kazać ci się wypłacić w naturze.
Jun prychnął, pełen pogardy tak wielkiej i nabrzmiałej, że mało brakowało, a uniósł by się na niej się nad kafelkami.
- To ja już wolę podłogę - oznajmił z godnością, zabierając się znów za jej szorowanie tak namiętnie, że gdyby szmata nie była mokra, z pewnością tryskałyby spod niej iskry.
Sho uśmiechnął się, przeciągnął z rozkosznym pomrukiem, i wstał z krzesła.
- Tak trzymaj - zachęcił, kierując się do pokoju i po drodze, jak gdyby nigdy nic, klepiąc Juna w ten kusząco wypięty tyłek. - Okna i pranie czekają.