[THG] Wściekłość i wrzask 3/3

Oct 17, 2012 18:53

część ii

III

We’ve read
the back of the book, we know what’s going to happen.

Opowiem ci historię, powiedzą. Opowiem ci historię o dziewczynie, która sądziła, że ma okruch lodu zamiast serca. (Tyle, że nie do końca. To niemal zabawne w swoim tragizmie, ale w końcu wszystkie najlepsze tragedie są właśnie takie, bohaterowie nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylą aż do samego końca; ironia dramatyczna.) Opowiem ci historię o dziewczynie, którą zapamiętają podręczniki, o której dzieci dorastające bez strachu przed arenami będą się uczyć w szkołach, ale tego, jaka była naprawdę, nie zapamięta nikt, bo przecież umarli nie mają wspomnień.

.

- Powiedz, Johanna, chciałabyś zostać rewolucjonistką? - pyta Finnick przyciszonym, pozornie lekkim tonem, kiedy siedzą w modnym kapitolińskim klubie (mają pewność, że nikt ich nie podsłucha, muzyka pulsuje wokół nich, ogłusza, dostaje się pod skórę) i Johanna wybucha śmiechem. Jeśli istnieje gdzieś lista osób nadających się na potencjalnych rewolucjonistów, jednego jest pewna: jej imię się na niej nie pojawia.

- Dobry żart. - Wychyla resztę swojego drinka i zaciąga się papierosem.

- Chciałbym, żeby to był żart - szepcze Finnick. Jego usta muskają przy tym delikatnie płatek jej ucha. Dla postronnych wyglądają tak, jak każda inna para korzystająca z osłony ciemności. Nikt z nich nie wie, jak bardzo się mylą. - To ważne, Johanna. Potrzebuję cię tam. Potrzebuję ciebie, rozumiesz?

Przez jedną, krótką chwilę Johanna ma wrażenie, jakby ktoś uderzył ją w sam środek klatki piersiowej, wytłaczając powietrze z płuc. Niemal ugina się pod siłą tego ciosu.

- No tak, w końcu ktoś musi dopilnować, żebyś nie dał się tam zabić za ideę - mówi wreszcie z nonszalancją, udając, że jest w stanie oddychać. - Jesteśmy zbyt młodzi i zbyt piękni, żeby umierać.

(Wie, że to kolejne kłamstwo, które sobie opowiadają, ale mimo to chce w nie wierzyć, ten jeden raz.)

.

Ćwierćwiecze Poskromienia przychodzi niemalże niespodziewanie, zakrada się jak złoczyńca i przykłada im ostrze noża do pleców, ale Johanna potrafi czytać znaki równie dobrze, jak którekolwiek z nich i wie, co to oznacza. Ta rewolucja będzie transmitowana na żywo.

Finnick dzwoni do niej tuż po tym, jak prezydent Snow ogłasza zasady.

- Już zdecydowaliśmy - mówi. - Cokolwiek by się nie działo, Mags i ja zamierzamy się zgłosić.

- Ja na szczęście nie mam takich rozterek - odpowiada Johanna. Jej ręce się nie trzęsą. - I dobrze. Nikt by nie kupił tego, że zgłaszam się z własnej woli, żeby zająć czyjeś miejsce.

- Johanna…

- Nie, Finnick. Obiecałam, pamiętasz?

Johanna dotrzymuje obietnic. To jedna z jej nielicznych zalet.

- Jak… ona to przyjęła? - pyta po chwili milczenia. Nie potrafi zmusić się, by wypowiedzieć imię Annie na głos. Może to z jej strony okrutne, może to samolubne, ale uważa, że przynajmniej tyle jej się należy.

- Tak dobrze, jak można było oczekiwać - mówi Finnick z cichym westchnieniem. - Próbowałem ją uspokoić, wytłumaczyć, ale… Nie sądzę, że dotrwałaby do wyjścia na arenę, gdyby ją wylosowano i nikt nie zgłosił się na jej miejsce.

- Pomyśl, moglibyście być tragicznymi kochankami z Dystryktu Czwartego - prycha Johanna.

- Przestań. Kurwa. - W głosie Finnicka słychać prawdziwy, żywy gniew. - Po prostu… przestań. Chociaż raz.

- Nie martw się - odpowiada Johanna spokojnym tonem, chociaż ma ochotę wydrapać mu oczy i wyrwać język, upewnić się, że nie będzie mógł już powiedzieć nic, co przeniknie ją bólem aż do kości. - Dopilnuję, żeby odzyskała cię całego i zdrowego.

(Wie, że ona będzie już tylko tracić.)

- Do zobaczenia w Kapitolu - mówi wreszcie Finnick. - I… Johanna? Dziękuję.

- Podziękujesz mi później.

.

Jest wiele rzeczy, o których Johanna prawdopodobnie nigdy nikomu nie powie (jest w tym dobra, widzicie, w milczeniu i ukrywaniu tego, co istotne; mówią, że wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono, tyle, że Johannę sprawdzono i może być tego pewna), ale ta ostatnia noc przed wyjściem na arenę jest jedną z tych tajemnic, o których wie, że zabierze je ze sobą do grobu.

Finnick wie wszystko o tajemnicach, to jego zapłata i najgroźniejsza broń, bardziej zabójcza niż trójząb, który leży w jego dłoni, jakby właśnie tam było jego miejsce.

Finnick by jej wybaczył, myśli potem, po wszystkim.

Wchodzi bez pukania do jego pokoju, wciąż naga, uśmiechając się z niejaką satysfakcją na wspomnienie miny ciężko zbulwersowanej Katniss Everdeen. Nie czuje wstydu. Nie ma powodów, żeby się wstydzić, to tylko ciało, skorupa, na wpół wypełnione, dziurawe naczynie, nic więcej. Istnieją w niej bardziej intymne miejsca, które obnaża tylko w obecności Finnicka.

- Johanna, doprawdy. - On przewraca oczami, ale nie odwraca wzroku.

Johanna wzrusza ramionami.

- Pruderia wiecznie żywa - kwituje. - Nie mam pojęcia, jak ta dziewczyna się uchowała.

Oboje wiedzą, że nie przyszła tu rozmawiać, bo wszystko, co mieli sobie do powiedzenia, zawierało się zawsze w ich gestach i spojrzeniach pomiędzy słowami, i wszystko to zostało już powiedziane. (Cóż, prawie wszystko. Tego najważniejszego, jak zwykle w takich opowieściach bywa, nie zdążyła mu powiedzieć. Prawda jest taka, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej, być może i tak nigdy nie wyjawiłaby mu tego sekretu, którego istnienia na pewno się domyślał, musiał się domyślać, nie było innej możliwości, ale mimo to nigdy nie zapytał, nie o to. Być może oboje za bardzo bali się odpowiedzi.)

- To co, jeden, ostatni raz? - pyta, mając nadzieję, że to kolejne kłamstwo, chociaż wie, że nawet jeśli oboje przeżyją, to nic już nie będzie takie jak dawniej, że zawsze będzie przegrywać z małą, niepozorną Annie, bo właśnie takie zakończenie ma jej historia.

- Johanna…

- Zamknij się. - Przyciska go do ściany.

- Zamknij się. - Całuje go łapczywie, niezgrabnie, wygłodniale.

- Zamknij się. - Zostawia mu na plecach czerwony ślad paznokci. To nie tak, że muszą się już przejmować, zachowywać pozory.

Pod palcami Finnicka na jej ciele wykwitają czerwone ślady, które zmienią się w siniaki. To dobre, właściwe, tak się to zaczęło i tak powinno się skończyć, pot i krew, i ból. Johanna właśnie tego chce i wie, że Finnick pragnie tego samego, wie, że w tej chwili nikt nie rozumie go lepiej niż ona. Istnieje tylko ich dwoje i wszystko to, co ukryte głęboko wewnątrz nich - to trochę piękne, a trochę przerażające, jak oni sami.

Finnick mówi: Johanna i nie mówi: kocham cię, i tak jest lepiej, naprawdę, bo wtedy Johanna nie musi udawać, że w miejscu, gdzie było kiedyś jej serce, wciąż zieje pustka. Jej imię na jego ustach jest realne, tak samo jak realne są ślady, które zostawiają jego dłonie i wargi, i zęby, i Johanna wyjdzie stąd z namacalnym dowodem, że, mimo wszystko, w jakiś sposób do siebie należą. To również jest dobre, właściwe. Niemalże idealne.

Kiedy wychodzi, przystaje w drzwiach, z ręką na klamce i odwraca się (to byłoby o tyle prostsze, gdyby nie musieli patrzeć sobie w oczy, ale tak to się właśnie zaczęło, od patrzenia sobie w oczy, więc tak samo musi się skończyć, a Johanna jest dobra w doprowadzaniu rzeczy do końca). Spogląda na niego przez chwilę, a potem mówi:

- Hej, Finnick? Nie umieraj, dobra?

- Ty też, Johanna. Ty też.

.

Kto by pomyślał, że z nich wszystkich to Johanna okaże się najlepszą rewolucjonistką.

Może to dlatego, że tak naprawdę nie ma już nic do stracenia i każdej nocy, kiedy Peeta płacze za Katniss, a Annie płacze za Finnickiem, ona nie ma za kim płakać, więc tylko zaciska z całej siły zęby i gdy pytają ją o nazwiska, miejsca, daty i plany, nie mówi nic, bo takie właśnie dostała instrukcje.

Gdy pytają o to samo innych, Johanna mówi tylko: zostawcie ich, zostawcie, oni nic nie wiedzą, nic, zupełnie nic, to ja, ja wiem, mnie pytajcie, Johanna krzyczy, Johanna kopie i gryzie, a potem milczy. Żadna z tajemnic, które jej powierzono, nigdy nie wychodzi na światło dzienne.

.

W koszmarach śni o tym, że tonie. Mówią, że kiedy umierasz we śnie, budzisz się, ale to nieprawda, kolejne kłamstwo, którym ich karmiono, fałszywa nadzieja na nabranie kolejnego oddechu po drugiej stronie. Kiedy Johanna tonie w swoich snach, nie budzi się, tylko czuje, jak woda zalewa jej płuca, jak wypełnia je aż po brzegi, zamyka krtań, sprawia, że Johanna zaczyna widzieć jak przez zasłonę czerwonawej mgiełki, a potem dusi się i idzie na dno, wciąż kopiąc wściekle i rozdrapując gardło do krwi, walcząc o ostatni, rozpaczliwy oddech wypełniony słoną wodą. W kieszeniach jej płaszcza ciążą niewielkie, okrągłe kamienie.

Widzi potem samą siebie, leżącą bez ruchu na kamienistym dnie, pogrzebaną w głębinie pod półprzezroczystą zasłoną sinej wody. Wie, że to sen tylko dlatego, że wciąż ma w nim długie włosy, które unoszą się wokół jej twarzy jak żałobny welon.

Czasami w głębinach towarzyszą jej inni - białe twarze i wyblakłe oczy wpatrujące się w nią niewidzącym wzrokiem, włosy, w które wplecione są wodorosty, zsiniałe, popękane usta. Czasem topielcy tylko ją obserwują, ale czasem wyciągają po nią ręce, chwytają za włosy, za rąbek długiej, białej sukienki, którą ma na sobie, jesteś nasza, należysz do nas, nie oddamy cię.

Bywa, że widzi czyjeś mocne, silne ręce (jego ręce, znajome i bezpieczne, poznałaby je zawsze i wszędzie) przeszukujące rozpaczliwie siną toń wody, ale nigdy nie są w stanie jej dosięgnąć. Zawsze zostaje tam, w dole, martwa i zapomniana.

.

Po Kapitolu zostają jej dwie pamiątki: blizny na ogolonej głowie, które rozdrapuje aż do krwi, i paniczny strach przed wodą.

(Finnick to woda, to morze uderzające falami o brzeg, to tortura i śmierć, to oczyszczenie i odrodzenie, którego Johanna nigdy nie dostępuje. Teraz boi mu się spojrzeć w oczy, w obawie, że zobaczy w nich ukrytą toń jeziora.)

Zostaje jej też uzależnienie od morfaliny, którą szprycują ją w Trzynastce, ale to przychodzi później, po tym, jak nie pozwalają jej zdechnąć w celi kapitolińskiego więzienia, po tym, jak wtłaczają w nią życie nawet wtedy, kiedy Johanna szarpie się, kopie i gryzie, dokładnie tak, jak robiła to podczas przesłuchań. Tak naprawdę niewiele się zmieniło, może tylko wstrząsy ustały (ciężko byłoby jej to stwierdzić z absolutną pewnością, bo czasami nocą tak mocno dygocze na swojej szpitalnej pryczy, że ma wrażenie, jakby wciąż płynął przez nią prąd).

Kiedy patrzy w lustro, widzi niemal obcą twarz, zapadłe policzki i wielkie, wygłodniałe oczy. Jej obojczyki wystają groteskowo, jak gdyby chciały przebić się przez woskowatą skórę o chorobliwie bladym odcieniu i można policzyć jej wszystkie żebra. Jej głowę pokrywa ciemna szczecina włosów, które odrastają o wiele za wolno.

Finnick też nie jest sobą (Coś się ze mną stało, kiedy dowiedziałem się, że zabrali Annie; i nie sądziła, że cokolwiek zaboli ją bardziej, niż to, co robili jej w Kapitolu, ale proszę bardzo, życie po raz kolejny udowadnia, jak bardzo Johanna się myli). To dziwnie satysfakcjonujące i Johanna trochę nienawidzi się za tę myśl - ale to oznacza, że znów są tak bardzo do siebie podobni, że żadne z nich nie zostało w tyle, że oboje stracili część siebie, której już nigdy nie odzyskają, nieważne, jak bardzo by się starali.

Mimo to Finnick próbuje, próbuje ze wszystkich sił i Johanna ma ochotę go uderzyć, wykrzyczeć mu w twarz, że tylko się oszukuje, że może ożenić się z Annie, może mieć z nią śliczne dzieci o rdzawych włosach i oczach koloru morza, ale to niczego nie zmieni, niczego nie naprawi, już zawsze będzie trochę jak zepsuta zabawka.

(To nie tak, że Johanna nie chce, żeby Finnick był szczęśliwy, nie jest aż tak samolubna. Ale ona spojrzała na ostatnią stronę tej książki, zna zakończenie tej historii i wie, że dla żadnego z nich nie jest ono łaskawe.)

- Nie jesteś na mnie zła, prawda? - pyta ją, jakby to cokolwiek zmieniało. - Rozumiesz, dlaczego muszę to zrobić?

- Mówiłam ci, że dopilnuję, żeby odzyskała cię całego i zdrowego - odpowiada Johanna, czując, jak wzbiera w niej brzydki, niemal histeryczny śmiech. - Nie sądziłam tylko, że tak to będzie wyglądało.

Milczą przez chwilę, siedząc udo przy udzie. Johanna czuje ciepło jego ciała. Finnick zawsze był ciepły.

- Mówiłam im, że oni nic nie wiedzą, żeby zostawili ich w spokoju - odzywa się wreszcie ona lekko zdławionym głosem. Szczypią ją oczy, ale to od tego ostrego światła. - Mówiłam, żeby wzięli mnie zamiast nich, mówiłam…

- Wiem. - Finnick łapie ją za trzęsące się ręce, ale Johanna chce, żeby zrozumiał. Potrzebuje tego bardziej niż czegokolwiek innego. Nie wie, dlaczego. Być może to przez te prochy. - Nie musiałaś.

Johanna kręci głową.

- Obiecałam.

Finnick patrzy na ich złączone palce.

- Dziękuję.

Całuje ją w czoło i wydaje jej się to bardziej intymne, niż wszystkie ich pocałunki z przeszłości. Dlaczego to zrobiłeś, dlaczego, chce go zapytać, ale boi się, że zna już odpowiedź, i gdyby usłyszała, jak Finnick mówi to na głos, nie byłaby w stanie go oddać. To i tak już zabiera wszystkie jej siły, Johanna nie potrzebuje kolejnego - ostatniego - ciosu, po którym mogłaby się już nie podnieść.

.

Spędza dni otoczona ludźmi, którzy w większości jej nie znają, albo znają ją tylko z opowieści i traktują ją jak bombę z opóźnionym zapłonem, wściekłego psa, który gotowy jest ugryźć w każdej chwili.

Patrzcie, wydają się mówić, oto Johanna Mason. Rewolucjonistka. Zwyciężczyni (tak, to zostaje z tobą na zawsze, nieważne, gdzie pójdziesz, nawet w Trzynastce nie jest w stanie pozbyć się tego piętna).

Uważajcie na nią, wydają się mówić. Żaden Zwycięzca nie wychodzi z areny całkowicie normalny.

Johanna nie robi nic, żeby rozwiać ich iluzje. (Te dotyczące jej samej. Z tym drugim całkowicie się zgadza.)

Spotyka się z terapeutą kilka razy w tygodniu i nie odpowiada na większość zadawanych jej pytań, a jeśli już to robi, to zazwyczaj pluje jadem albo po prostu pieprzy trzy po trzy, zmyśla, opowiada tanie historyjki, które nigdy nie przydarzyły się jej, a co najwyżej ludziom, których znała, byle tylko dał jej już wreszcie spokój. On jest absolutnie świadom tego, co robi Johanna, a ona wie, że on wie, ale ma to głęboko w dupie.

Nienawidzi szarych ścian klitki, w której przesiadują podczas tych bezsensownych sesji, czuje się uwięziona, osaczona jak zwierzę w klatce, z trudem łapie oddech. Terapeuta każe jej oddychać głęboko, a potem zadaje kolejne pytanie, które do niczego nie prowadzi. Johanna nie wie, co tak naprawdę chcą przez to osiągnąć, bo przecież jej nie da się już naprawić, ona zawsze będzie zepsuta, niezdolna do normalnego funkcjonowania, ale to w końcu nic nowego, spóźniliście się tylko o jakieś pięć lat, idioci.

Pozostałą część czasu spędza na treningach, przerywanych starannie zaplanowanymi posiłkami, oraz spaniu. Przypomina sobie powoli, jak zabijać (nigdy tego całkowicie nie zapomniała, o nie, nawet jeśli niektóre wspomnienia zmyła powódź, to jest w jej krwi, w jej kościach). Przypomina sobie, jak to jest być Johanną Mason. Czasem, kiedy akurat zdarzy jej się wolna chwila, snuje się po podziemiach Trzynastki, niemal anonimowa w tłumie pełnym szarych twarzy (tylko zgolone włosy i strupy gojące się powoli na jej głowie zdradzają, że nie jest kolejnym zwyczajnym żołnierzem). Bywa, że spotyka Gale’a Hawthorne’a, który częstuje ją papierosem, a potem stoją obok siebie, paląc w całkowitym milczeniu, po czym rozchodzą się, każde w swoją stronę. Czasem podkrada zapasy morfaliny innym pacjentom i przez kilka chwil może dryfować pomiędzy snem a rzeczywistością i nie pamiętać. To jedna z najlepszych rzeczy, jakie przydarzają się Johannie w Dystrykcie Trzynastym. O reszcie niemal nie warto wspominać.

Pod prysznice chodzi z rzadka i tylko wtedy, kiedy ma pewność, że nikogo tam nie zastanie. Nikt nie musi oglądać tego upokorzenia, którego doświadcza tam raz po raz, próbując wejść pod ciepły strumień wody i czując, jak jej gardło zaciska się w panice, a potem nie może oddychać, dusi się i drapie gardło aż do krwi zbyt krótkimi paznokciami. Jest żałosna, żałosna, i nienawidzi własnego ciała, ale jeszcze bardziej nienawidzi swojego umysłu. Johanna Mason jest najsilniejszą osobą, jaką zna - tak było zawsze. Johanna zawsze parła naprzód, bez względu na wszystko, ale teraz czuje się, jakby napotkała przeszkodę nie do obejścia (ściana wody, zielonkawoniebieska kurtyna, która czeka, by wchłonąć ją całą) i nie wie, jak sobie poradzić z tym paraliżującym strachem. To dla niej coś niemalże obcego - owszem, bała się na arenie, ale to był zupełnie inny rodzaj strachu, to był strach przed tym, co ją otacza, nie przed tym, co kryje się w niej samej.

Być może tak właśnie czuje się Annie, myśli Johanna, niemal wybuchając śmiechem. Widać Finnick zawsze miał słabość do szalonych kobiet.

.

Z wesela Finnicka i Annie wychodzi niezauważona przy pierwszej nadarzającej się okazji, czując gorzką suchość w ustach i drżenie rąk. Przyrzekła sobie, że to jedno zrobi zupełnie przytomna, bez morfaliny krążącej w jej żyłach i przesłaniającej jej świat szarawą mgiełką, która sprawia, że kontury rzeczywistości zaczynają się nieco rozmywać. To byłoby takie kuszące, ukraść kilka starannie odliczonych ampułek i nie czuć nic nic nic, nie słyszeć i nie widzieć (nie słyszeć śmiechu Annie i ciepłego głosu Finnicka, nie widzieć ich ukradkowych pocałunków i splecionych palców), ale Johanna jest twarda (widzicie, nie złamały jej nawet tortury Kapitolu, jak wielu innych ludzi może to o sobie powiedzieć?), więc idzie tam całkowicie przytomna, nawet życzy im szczęścia (proszę, jak doskonale potrafi grać, tak, tak, nie tylko on jest świetnym aktorem, zapamiętajcie to sobie), a potem wychodzi, kiedy tylko ma pewność, że Finnick patrzy w innym kierunku.

W korytarzu natyka się na Gale’a, który stoi oparty o ścianę z ponurą miną i pali papierosa. Johanna wyjmuje mu go z ręki trzęsącymi się lekko palcami i zaciąga się dwa razy, a potem klepie go po policzku i wkłada niedopałek pomiędzy jego lekko rozchylone wargi.

- Nie zapomnij pogratulować młodej parze - mówi nieco jadowitym głosem. - To byłoby w złym tonie.

.

Johanna leży odwrócona twarzą do ściany na łóżku, kiedy Finnick przychodzi do niej wieczorem, w przededniu ataku na Kapitol. Są sami, pogrążeni w półmroku - to jedno się nie zmieniło. Wciąż należą do świata cieni, zawieszeni w pół drogi między światłem a ciemnością. Może to dobrze, że Johanna nie widzi dokładnie jego twarzy. Może to dobrze, że on nie widzi jej.

Jest wściekła, wściekła na samą siebie, że musi tu zostać, czekając bezsilnie na jakiekolwiek wiadomości; powinna być silniejsza, twardsza, bardziej odporna (to nie powinno było jej tak złamać, nie nie nie, to wszystko zupełnie nie tak, ona zawsze otrzepuje się i idzie dalej). Powinna być tam z nimi, kiedy nadejdzie czas, żeby chwycić prezydenta Snowa za gardło i zmiażdżyć mu krtań. Johanna by to zrobiła, zrobiłaby to z radością, uśmiechając się drapieżnie i patrząc, jak powoli uchodzi z niego życie, cała przyjemność po mojej stronie. Nie dałaby mu umrzeć szybko, o nie; może Johanna niewiele wie o sprawiedliwości, ale tego jest pewna - tak właśnie wyglądałaby sprawiedliwość dla ludu Panem. Dla Finnicka. Dla niej.

Ma ochotę powiedzieć: Zabij go dla mnie, zabij go dla nas wszystkich; wie, że Finnick również jest do tego zdolny, że on też sądzi, że zemsta i sprawiedliwość to w tym przypadku jedno i to samo.

(To dobrze, oni i tak nie potrafiliby oddzielić już jednego od drugiego, ale oboje wiedzą, jak nazwie to z pewnością historia, bez względu na wszystko - sprawiedliwość. Tyranom została wymierzona sprawiedliwość, powiedzą, a oni mieli w tym swój udział: Johanna Mason i Finnick Odair. Tak właśnie zapamięta ich Panem.

I gówno będą wiedzieć, myśli Johanna. Nikt nie zapamięta ich prawdziwych twarzy.)

- Johanna? - mówi Finnick, kładąc jej dłoń na ramieniu, i Johanna dygocze, dygocze tak bardzo, że wydaje jej się, że zaraz umrze, zęby uderzają o siebie z głośnym szczękiem i nie może przestać się trząść, pierdolona morfalina, kurwa, Johanna, weź się w garść.

Przełyka z trudem ślinę, czując, jak Finnick obejmuje ją ramionami i trzyma, aż dreszcze w końcu ustają.

- Zły dzień? - pyta.

- Dzień jak każdy inny - prycha Johanna pogardliwie, usiłując zapanować nad ciałem, które zmieniło się teraz w zdradziecki instrument. Jeśli jest jedna rzecz, której Johanna nienawidzi najbardziej na świecie, to jest to bezsilność, i właśnie tak się teraz czuje. Zupełnie bezsilna. Ma ochotę wydrapać sobie drogę ucieczki z własnego ciała paznokciami, ale pielęgniarki obcinają je tuż przy skórze, bojąc się, że mogłaby rozdrapać sobie nimi żyły, gdyby chciała się zabić.

- Johanna, słuchaj… - Finnick zawiesza głos i patrzy na nią, jakby chciał coś wyczytać w jej wychudłej twarzy. - Zaopiekujesz się nimi, prawda? Jeśli nie wrócę. Obiecaj, że się nimi zaopiekujesz. Annie i moim dzieckiem.

Jak może, jak może być taki samolubny, taki egoistyczny? Jak? Czy nie rozumie, że Johanna nie może mu odmówić, bo przecież idącym na śmierć się nie odmawia, nawet jeżeli jego prośba sprawia, że ma ochotę zgiąć się w pół, że ma ochotę otworzyć szeroko usta i krzyczeć, aż wykrzyczy z siebie całą tę wściekłość i rozpacz, i ból?

- Jasne - mówi, uśmiechając się z trudem, i nikt nigdy nie dowiaduje się, ile kosztuje ją ten uśmiech, nikt nigdy nie dowiaduje się, że zabiera całą jej siłę, nie zostawiając nic poza nieznośną, niemożliwą do zapełnienia pustką. - Ale hej, Finnick? Nie umieraj, dobra?

- Postaram się. - Uśmiecha się smutno i całuje ją w skroń. Przez chwilę Johanna czuje jego oddech na swojej skórze. - I dziękuję - szepcze.

- Podziękujesz mi później.

.

Finnick umiera sam, jak każdy bohater tragiczny powinien, a Johanna zostaje, znów pozostawiona samej sobie, podczas gdy wszyscy ją opuszczają (chociaż to przecież ona miała być tą, która opuszcza, to niesprawiedliwe, tak bardzo niesprawiedliwe), a potem słucha zawodzenia Annie dochodzącego z pokoju obok i czuje się tak, jakby nigdy nie opuściła Kapitolu. Później tego samego wieczoru (po raz pierwszy od nie pamięta, jak dawna) stoi pod lodowato zimnym prysznicem przez długi, długi czas, podczas gdy jej ciałem wstrząsają gwałtowne dreszcze i zbiera jej się na wymioty, ale woda, ten wielki, mityczny potop, który na nią spada, zagłusza wszystkie te nieludzkie dźwięki, jakie wydaje z siebie za każdym razem, gdy otwiera usta, by nabrać powietrza. (Woda potrafi zagłuszyć wiele rzeczy, przekonała się o tym sama.)

To jej kara za to, że nie było jej tam, by go uratować.

Być może powinny płakać razem: Annie, wojenna wdowa, i Johanna, ta trzecia, bo przecież obie go kochały, i tak właśnie robią ludzie, kiedy umiera ktoś, kogo kochają, prawda? Płaczą razem. Ale to oznaczałoby, że Johanna musiałaby powiedzieć Annie, że jej ukochany Finnick nie był święty, a nawet ona nie jest na tyle samolubna, by to zrobić.

Chciałaby go nienawidzić, chciałaby być na niego wściekła, wściekła za to, że tak po prostu umarł i ją tutaj zostawił, chciałaby wykrzyczeć mu tę nienawiść w twarz, ale jedyne, co ją teraz wypełnia, to dziki skowyt, który ukrywa za zaciśniętymi zębami, i ta pustka, którą po sobie pozostawił, część Johanny, którą wyrwał i zabrał ze sobą. Jak mogła być taka głupia, taka nieprzewidująca, powinna była wiedzieć, że właśnie tak to się skończy - wiedziała, że właśnie tak to się skończy, nie jest przecież naiwna - a mimo to pozwoliła mu wziąć na własność część siebie, ba, oddała mu ją niemal dobrowolnie. Nawet jeśli wiedziała na samym początku, że jest już wystarczająco niekompletna. Więc nie, Johanna go nie nienawidzi, ale też nigdy mu tego nie wybaczy.

(Kocha go, jest już w stanie przyznać to przed samą sobą, ale jakie to ma teraz znaczenie?)

- Wiem, że za nim tęsknisz - mówi potem Annie z oczami pełnymi łez (słona woda przelewająca się przez kamienisty brzeg, martwe ciała w głębinie, teraz dołączyło do nich kolejne).

Co ty wiesz, chce krzyczeć, co ty wiesz, nic, nic, ty nigdy nie musiałaś o to walczyć, ty nie wiesz, jak to jest, nie rozumiesz, tobie wszystko zostało ofiarowane, ja musiałam to sobie wydrzeć, kalecząc palce do krwi.

Tak mi przykro, tak mi przykro, mówią wszyscy, ale te słowa ani razu nie są skierowane do niej, jakby zapomnieli o tym, że nie tylko Annie Cresta straciła kogoś ważnego tamtego dnia w Kapitolu, że nie trzeba wymieniać przysiąg i obrączek, by nosić żałobę.

.

Finnick umarł z daleka od morza, myśli, i to nie w porządku, kurwa, to nie tak miało być, to nie tak, nie tak. Kiedy umierał, nie widział nawet nieba.

Przeżyli nie ci, którzy powinni, myśli, a na liście poległych znajdują się zupełnie niewłaściwe nazwiska. On jest jednym z nich. Johanna niemal się dziwi, że na tej liście nie ma również jej imienia, ale widać ciężko ją zabić, ona zawsze się wylizuje, zawsze przeżywa, tak, tak, właśnie to można o niej powiedzieć: Johanna przeżywa, bez względu na wszystko. Więc właśnie to robi i tym razem - wstaje, otrzepuje się i żyje dalej, bo nie ma innego wyjścia. (Gdyby miała być ze sobą szczera, przyznałaby, że nie sądziła, że to możliwe, nie tym razem, nie po tym ciosie, który otrzymała.)

Rozumie, że są w niej rany, które nigdy się nie zabliźnią, które na zawsze zostaną otwarte.

.

Po wojnie wraca do swojego dystryktu, gdzie wita ją na wpół spalony dom o poczerniałych oknach ziejących w ścianach niczym puste oczodoły. Johanna pakuje pozostałości swojego dawnego życia do trzech kartonów i przeprowadza się do domu obok. Zbyt wiele z nich stoi teraz pustych.

Stara się o nim nie myśleć, stara się nie rozdrapywać zbyt świeżych ran, bo wie, że cokolwiek by nie zrobiła, jakkolwiek by tego nie chciała, nie jest w stanie cofnąć się do tego, co było przedtem. Wszyscy ci, którzy przeżyli wbrew wszelkiej logice i własnym oczekiwaniom, muszą nauczyć się, jak żyć w tym nowym świecie, w którym istnieje zbyt dużo opuszczonych domów o ciemnych oknach i rodzin, w których kogoś zabrakło. Johanna nie jest jedyną, która wie, co to znaczy kogoś stracić, ale to jej ból, jej więznący w gardle krzyk, jej dziki, niemal zwierzęcy skowyt, one należą do niej i tylko do niej, i to nie jest doświadczenie, które można z kimkolwiek dzielić, tak samo jak nikomu nie można oddać własnego bólu i żałoby, dlatego Johanna pozwala sobie na bycie samolubną, to jej prawo, sama je sobie wywalczyła i ma na dowód blizny, które mogłaby pokazać niedowiarkom.

Obiecuje sobie na samym początku, że nie będzie żyć przeszłością, nawet jeśli wciąż nosi tę przeszłość w sobie, i czasami prawie jej się to udaje.

Jest tylko jedna obietnica, której nie dotrzymuje, ta ostatnia, ta najważniejsza. Johanna trochę się za to nienawidzi, ale wie, że nie byłaby w stanie pojechać do Czwórki - wie, że nie byłaby w stanie spojrzeć na dziecko Annie, jedyne, co zostało jej po Finnicku (Johanna nigdy nie będzie mieć dzieci, nie tylko dlatego, że ich nie chce, Kapitol się o to zatroszczył), a potem tak po prostu wziąć kolejny oddech. Boi się, że to zniszczyłoby ją tak, jak nie zdołało jej zniszczyć nic innego. Ma nadzieję, że Finnick by jej wybaczył, mimo wszystko.

Pierwsze miesiące po wojnie są ciężkie, brakuje wszystkiego, a nad całym dystryktem przechodzą gwałtowne burze. Johanna słyszy o potężnych sztormach w Dystrykcie Czwartym, o wyrzucanych na brzeg rybach, które umierają powoli, poruszając rozpaczliwie skrzelami.

Zabierz mnie nad morze, chciała go kiedyś poprosić, w tych szczęśliwszych i jednocześnie bardziej rozpaczliwych czasach, ale teraz woda to dla niej zły omen, zwiastun śmierci, i kiedy Johanna myśli o ciężkim od soli, wilgotnym powietrzu, ma wrażenie, że nie może złapać oddechu, że dusi się jak ryba wyrzucona przez sztorm na brzeg.

W rocznicę upadku Kapitolu, telewizja emituje dokument nakręcony przez Cressidę, poświęcony rewolucji i tym, którzy w tym spektaklu zagrali główne role. Katniss Everdeen i Peeta Mellark. Gale Hawthorne i Haymitch Abernathy. Johanna Mason i Finnick Odair. Te imiona zapamięta historia. Ona chce tylko zapamiętać jego głos.

(Czasami łapie się na tym, że nie pamięta tych małych rzeczy, tych z pozoru zupełnie nieistotnych, i nienawidzi się za to bardziej niż za wszystko inne, tak, jakby miała poczucie, że nie tęskni za nim wystarczająco mocno.)

Johanna zaciska zęby, zwija dłonie w pięści i kaleczy sobie knykcie aż do krwi.

Następnego dnia, kiedy głód morfaliny sprawia, że niemal chce jej się wyć, pakuje cały swój dobytek, zostawia klucze na komodzie przy wejściu, zatrzaskuje za sobą drzwi i wyjeżdża do Dwójki, zostawiając Dystrykt Siódmy za sobą, by nigdy już tam nie wrócić. Kto by przypuszczał, jak bardzo wojna zmienia czasami ludzi. Ale Dystrykt Siódmy pełen jest cieni przechadzających się pomiędzy omszałymi pniami drzew i ech odbijających się w koronach, i Johanna nie potrafi żyć pośród duchów. Ona sama nosi ich w sobie wystarczająco dużo.

Nawrót, orzekają lekarze w Dwójce; Johanna dostaje nowego terapeutę, którego nienawidzi równie mocno jak poprzedniego, a ślady po igłach tym razem goją się wolniej i dłużej pozostają zaognione. Powinna sobie pogratulować, jest teraz w końcu pełnoprawną ćpunką.

(Nawrót nie trwa długo, ale psychoterapeuta zostaje. Leczą ją na koszt państwa, oczywiście, wszystko dla bohaterów wojennych, wszystko dla zbawców Panem. To niemal zabawne w swojej ironii.)

Annie pisze do niej listy, których Johanna nigdy nie otwiera. Za to też trochę się nienawidzi.

Raz odwiedza ją Haymitch i piją do rana, niewiele przy tym mówiąc, bo oboje mogą rozmawiać tylko o umarłych. Na odchodne Haymitch przytula ją niezgrabnie, niemal szorstko, i mówi:

- Nie jesteś w tym sama, złotko.

Johannie trochę chce się płakać.

.

Jest kilka rzeczy, których się nauczyła.

Na przykład: są historie, w których nie ma miejsca na sprawiedliwość. Czasami tragicznym kochankom nie dane jest być razem. Czasami umierają oboje (niektórzy nazywają to najpiękniejszą historią miłosną świata, ale Johanna nie widzi w tym nic pięknego ani wzniosłego). Czasami umiera tylko jedno z nich (to tak naprawdę o wiele gorsze). Czasami umiera nie to, które powinno (to ten najgorszy scenariusz, to właśnie jej historia). Prawda jest taka, że Finnick umarł, podczas gdy ona przeżyła i nic tego nie zmieni, choćby zdarła sobie gardło, krzycząc i poobdzierała dłonie aż do krwi.

Albo: bohaterowie nigdy nie są ludźmi z krwi i kości. To w pewnym sensie pocieszające. Johanna wie, że ta niewzruszona Katniss Everdeen, którą regularnie pokazują wszystkie stacje telewizyjne, nie jest tą niepewną, pełną zwątpienia i goryczy Katniss, z którą Johanna dzieliła szpitalną salę. Że jej własna twarz patrząca na nią z ekranu telewizora nie jest jej prawdziwą twarzą. Że ten Finnick, którego lud Panem widzi w starannie edytowanych filmach dokumentalnych, nie jest tym Finnickiem, który całował ją łapczywie, wygłodniały i zdesperowany; który co wieczór zmywał obrzydzenie do samego siebie, podczas gdy ona czekała na niego ze szklanką wódki i papierosem; który mówił do niej w ciemności. Ten Finnick należał tylko do niej. To dobre, właściwe. Tak powinno być.

I jeszcze: niektóre historie nigdy nie powinny zostać opowiedziane, tak jest po prostu lepiej. W niektórych historiach nie ma bohaterów, pamiętacie? - i tak jest właśnie w jej przypadku. Johanna zagrała swoją rolę, o tak, zagrała ją perfekcyjnie, ale ona sama jest pusta w środku, bo wszystko to, co posiadała, zostało jej odebrane kawałek po kawałku, nawet te najbardziej intymne części jej samej, do których dostęp miał jedynie Finnick; on umarł, pozostawiwszy ją niekompletną i nieodwracalnie zniszczoną, zderzył się z nią z siłą huraganu i zostawił za sobą ruiny i zgliszcza. Johanna wie, jak kończy się ta historia; widzicie, ona zawsze chciała wiedzieć to, co najgorsze, więc spojrzała na ostatnią stronę i już rozumie - rozumie, że inaczej po prostu nie mogło być.

I czasem, tylko czasem, czuje w sobie coś więcej, niż tylko wściekłość i wrzask.

________________________________________
I Richard Siken, Scheherazade
II Richard Siken, Little Beast
III Richard Siken, Snow and Dirty Rain

fanfiction: the hunger games

Previous post Next post
Up