[BtVS/SPN] Obietnice; pornbattle

Feb 27, 2010 01:40

Fandom: Buffy the Vampire Slayer/Supernatural
Pairing: Dawn/Sam
Spojlery: Dla Buffy - do 7x22 Chosen, dla Supernatural - do 3x16 No Rest For the Wicked
Ilość słów: 3 083
A/N: Betowała, jak zwykle, mlekopijca, której serdeczne bór zapłać. :*


Obietnice

Kilka dni po tym, jak wreszcie udaje mu się wytrzeźwieć, Sam zaczyna dzwonić. Uruchamia wszystkie kontakty, jakie potrafi znaleźć w dzienniku ojca i wszystkie te, które sam uzbierał przez ostatnie kilka lat. Zjeżdża kilka stanów w poszukiwaniu ludzi, z którymi nie może się skontaktować telefonicznie i nie przyjmuje „nie” do wiadomości. Bobby na początku usiłuje go zmusić, żeby zwolnił, żeby usiadł na moment i przemyślał wszystko, ale Sam siedział i myślał już wystarczająco długo. Ma jedną obietnicę, której musi dotrzymać. (Nie potrafił uratować Deana wtedy - zawiódł, nawalił, nie był dość dobry, wszystko twoja wina, Sam - ale teraz jego determinacja przerodziła się w coś, na co nie ma określenia w żadnym ze słowników.)

Pamela zostawia mu wiadomość na poczcie głosowej w pewien czwartek, gdy Sam wreszcie kładzie się spać po czterdziestu godzinach. Odsłuchuje ją w piątek rano, w trakcie mycia zębów.

- W Cleveland jest największa w Stanach biblioteka okultystyczna - mówi Pam. Sam wypluwa pianę do umywalki i płucze usta. - Może tam będą w stanie ci pomóc.

Potrafi czytać między wierszami: O ile to w ogóle możliwe. W co wątpię.

Droga do Ohio jest długa i cicha - wszystkie kasety Deana leżą porozrzucane w schowku, a Impala wydaje się nagle zbyt przestronna i Sam czuje się za kółkiem jak oszust, uzurpator; jego miejsce jest na fotelu pasażera, nie tutaj, nie tak. Impala jakby przeczuwała, że prowadzi ją jedynie substytut Deana, bo silnik krztusi się kilkukrotnie i Sam obawia się, że samochód po prostu stanie gdzieś w szczerym polu, a wtedy nie pomogą mu żadne kursy małego mechanika robione na ostatnią chwilę (Dean miał na tym punkcie obsesję i po pewnym czasie Sam po prostu przestał się sprzeciwiać; zamiast tego brał w rękę klucz i udawał, że jest kimś innym).

Kiedy dociera do Cleveland, jest już ciemno, więc wynajmuje pokój w motelu, a później zaszywa się w nim z butelką whiskey. Otwiera ją, leżąc na łóżku, podczas gdy w tle leci powtórka Firefly i już ma pociągnąć prosto z gwinta, kiedy nagle rozmyśla się w pół drogi do ust i odkłada butelkę na szafkę nocną. Kac i research to nienajlepsze połączenie. Przez chwilę rozważa zadzwonienie do Pameli, patrzy na zegarek, stwierdzając, że pora nie jest jeszcze skandaliczna, zwłaszcza biorąc pod uwagę różnicę czasu, i wybiera numer.

- Jestem w Cleveland - mówi, wstając z łóżka i podchodząc do okna. Na zewnątrz widać podświetlony szyld, w którym miga „O” i kawałek automatu z napojami i słodyczami stojący niedaleko wejścia do pokoju.

- Tak myślałam.

- Słuchaj, Pam… Dzięki.

- Wszyscy tu jesteśmy rodziną, Sam. Wielką i popieprzoną bardziej niż ustawa przewiduje, to fakt. - Śmieje się w słuchawkę. - Ale mimo wszystko. Nie zostawia się swoich.

Sam śmieje się krótko, ale ten uśmiech nie dosięga jego oczu.

- Tak czy inaczej… Dzięki. Mogłabyś mi jeszcze tylko powiedzieć, gdzie to dokładnie jest? - Podchodzi do stolika i jedną ręką otwiera puszkę z Colą. - Przerzuciłem górę stron internetowych, ale nigdzie nic nie piszą o żadnej bibliotece okultystycznej.

- Mogłam się domyślić, że Giles nie będzie się szeroko reklamować - odpowiada Pamela z lekkim rozbawieniem w głosie. - Wyślę ci adres smsem. Powołaj się na mnie, nie powinieneś mieć większych problemów.

- Problemów?

- Powiedzmy, że… nie lubią tam obcych. I mają bardzo dobrą ochronę.



Biblioteka mieści się na parterze ogromnego, starego domu z czerwonej cegły położonego na uboczu, z dala od głównych arterii miasta. Sam nie ma pojęcia, co znajduje się na wyższych kondygnacjach - na pewno nie są opuszczone, bo kiedy wchodzi i rozgląda się przez chwilę po przestronnym hallu, słyszy przytłumione głosy, głównie kobiece. Przy drzwiach siedzą dwie znudzone dziewczyny - jedna maluje paznokcie na bliżej nieokreślony kolor (śliwka? Bakłażan? Sam nigdy nie potrafił się w tym do końca połapać), druga rozwiązuje sudoku, przygryzając końcówkę długopisu.

- No? - pyta, nie podnosząc wzroku znad gazety.

- Sam Winchester. Przysłała mnie Pamela? - odpowiada niepewnie. Czuje się idiotycznie. W środowisku łowców wszyscy znają się albo osobiście, albo przynajmniej ze słyszenia, ale tutaj wrzucono go na kompletnie nieznane wody i nie wie do końca, jak ma postępować. Czym innym jest wciskanie zmyślonych historyjek kompletnie nieświadomym ludziom, a czym innym jest radzenie sobie z tymi, którzy też wiedzą trochę więcej niż powinni, by byli w stanie spać spokojnie.

- Krista, zawołaj Dawn. - Dziewczyna z sudoku wzdycha ciężko, jakby to, że musi tu siedzieć było jakąś wielką karą, po czym ruchem głowy wskazuje masywne drzwi wiodące, jak domyśla się Sam, do biblioteki. Po chwili Krista wraca, informując go, że może wejść.

Za masywnym biurkiem siedzi młoda dziewczyna - wielkie oczy w drobnej twarzy, długie, proste włosy i zbyt mało lat jak na kogoś, kto najwyraźniej zarządza tą biblioteką (czasami pozory naprawdę mylą).

- Cześć. Jestem Dawn - przedstawia się. - W czym mogę pomóc?

- Sam Winchester. - Wyciąga rękę. - Szukam czegoś na temat rytuałów wskrzeszenia.

Przez moment wydaje mu się, że Dawn lekko się wzdrygnęła, jakby przypomniała sobie o czymś, czego za wszelką cenę chciała nie pamiętać, ale potem dochodzi do wniosku, że to pewnie tylko gra cieni. Dziewczyna wstaje (jest filigranowa, naprawdę - sięga mu co najwyżej pod pachę) i zagłębia się pomiędzy regały, ściągając bez trudu opasłe tomy i kładąc je na najwyższym szczeblu ruchomej drabinki, którą ciągnie za sobą. Sam zajmuje miejsce przy jednym ze stolików - wybiera ten stojący najbliżej okna - i zostawia na krześle swoją torbę, po czym podchodzi do Dawn, która akurat próbuje dosięgnąć książki znajdującej się tuż poza zasięgiem jej palców.

- Pomóc? - Wyciąga rękę i ściąga tom oprawiony w zieloną, szorstką okładkę, o pożółkłych od upływu czasu kartkach. Dawn ogląda się przez ramię, zadzierając lekko głowę, i uśmiecha się z wdzięcznością, marszcząc zabawnie nos.

- To powinno póki co wystarczyć. Jak nic nie znajdziesz, będziemy szukać dalej.

Pierwsza książka, którą otwiera, jest zapisana dziwnym pismem, jakiego nigdy wcześniej nie widział i Sam podnosi na chwilę głowę, zdezorientowany, szukając wzrokiem Dawn, która siedzi przy biurku, czytając coś i jedząc nutellę prosto ze słoika. Dwie następne okazują się również niemożliwe do odczytania i Sam zaczyna się zastanawiać, czy to przypadkiem nie jakiś żart. Czwarta z kolei książka jest już, na szczęście, napisana po angielsku, więc Winchester wyciąga z torby laptopa i zaczyna mechanicznie klepać w klawisze, wodząc wzrokiem po linijkach tekstu.

- Nie czytasz w tych językach? - pyta Dawn jakiś czas później, przystając obok jego stolika i trącając ręką jedną z odrzuconych przez niego książek. Sam podnosi wzrok.

- Chcesz mi powiedzieć, że ty czytasz?

Dawn tylko wzrusza ramionami.

- Nie tak płynnie jak kilka innych osób, które znam, ale generalnie to tak.

Sam patrzy na nią przez chwilę, studiując jej spokojną, opanowaną twarz. Dawn ma jasną cerę, jakby niewiele przebywała na powietrzu, poza tymi murami i uśmiecha się lekko, bezwiednie.

- Słuchaj, wiem, że nie powinienem o to prosić - odzywa się w końcu Winchester - zwłaszcza, że praktycznie w ogóle się nie znamy, ale… Mogłabyś to dla mnie przetłumaczyć? To ważne.

Nie pyta: „To na jaki temat piszesz swoją magisterkę?”. Pyta:

- Kto to był?



Kiedy wychodzi późnym wieczorem, długo po oficjalnym zamknięciu biblioteki, widzi dwie dziewczyny kręcące się wokół Impali.

- To twój samochód? - pyta jedna z nich. Sam kiwa głową, próbując przełknąć ślinę, ale odkrywa, że gardło ma całkowicie suche. - Czad!

Otwiera drzwi od strony kierowcy, wrzuca torbę na siedzenie pasażera i już ma wsiąść do samochodu, kiedy nagle słyszy, jak ktoś woła jego imię. Odwraca się i widzi Dawn wymachującą dziennikiem Johna.

- Czegoś zapomniałeś - mówi, podbiegając do Impali i podając mu dziennik.

- Dzięki. - Uśmiecha się.

Kiedy wraca do motelu z chińszczyzną na wynos, siada na łóżku, które zgrzyta i ugina się pod ciężarem jego ciała, przeczesuje włosy dłońmi, po czym wyjmuje telefon z kieszeni dżinsów. Przez chwilę rozważa zadzwonienie do Bobby’ego, uspokojenie go, że tak, żyje, jeszcze nie rozbił się na żadnym zakręcie ani nie dopadło go nic w ciemności i tak, zostanie na trochę w Cleveland, ale potem przypomina sobie ich ostatnią kłótnię i rzuca telefon na materac.

Chińszczyzna stygnie w kartonowym pudełku, podczas gdy Sam przerzuca kilka stron w dzienniku ojca, podkreśla tekst w niektórych miejscach, włącza laptop i czyta notatki, które zrobił w bibliotece, zupełnie zapominając o tym, że powinien coś zjeść.

Jak dotąd, nie znalazł nic.



- Moja siostra - mówi Dawn któregoś dnia, siadając obok Sama, kiedy akurat są sami i żadna z dziewczyn, które najwidoczniej mieszkają w tym domu nie przybiega, żeby zabrać którąś z opasłych ksiąg kurzących się na półkach.

- Co? - pyta nieprzytomnie Sam, podnosząc wzrok znad tekstu, który zaczyna powoli przypominać czarne mrówki maszerujące po papierze. Czas na kolejną kawę, myśli, zaglądając do pustego kubka.

- Zginęła. Kiedyś. Dawno. Też szukaliśmy sposobu, żeby ją odzyskać.

Myśli, że zaraz zacznie się wykład o tym, że zmarłych nie da się przywrócić do życia, że trzeba się otrzepać, otrzeć łzy i iść dalej - słyszał to wszystko już do upojenia, lecz wtedy Dawn mówi:

- Ale to się stało zupełnie inaczej. Ten rytuał, który wtedy odprawiła Willow nic tu nie pomoże.

To ostatnia rzecz, jaką spodziewał się usłyszeć. Nie sądził, że Dawn - ta drobna, spokojna Dawn, która lubi stare książki i jedzenie nutelli palcami prosto ze słoika - chowa w swojej szafie właśnie takie trupy.

- Byliśmy wszyscy strasznie samolubni - dodaje Dawn po chwili, odwracając głowę od światła. - Ale wtedy wszystko było zupełnie inaczej. Ty przynajmniej wiesz dokładnie, gdzie jest twój brat.

Sam boi się zapytać.



Czeka na niego, jak co rano, z kubkiem kawy, który wciska mu w ręce. Sam jest w Cleveland już od ponad trzech tygodni i chociaż znalazł kilka interesujących tropów, to doprowadziły go one donikąd. Czuje, jak wzbiera w nim frustracja, gotując się tuż pod powierzchnią skóry, nie pozwalając spać, i jest już wyczerpany, ale nie potrafi się zatrzymać.

Lubi pracować z Dawn, która jest cicha i skrupulatna, ale raz na jakiś czas otrząsa się z tego skupienia i potrafi sprawić, że przez chwilę nie myśli o tym, dlaczego się tu znalazł. Nie rozmawiają zbyt często o rzeczach, które są naprawdę istotne i ta (prawie-)przyjaźń to najprostsza rzecz, jaka go spotkała od śmierci Deana (od śmierci ojca, od śmierci Jess). Sam jest za to wdzięczny - w jego życiu trzeba było teraz czegoś łatwego i nieskomplikowanego, czegoś pozbawionego cieni czających się tuż za rogiem.

Dawn jest naprawdę miłą, ładną dziewczyną i gdyby nie to, że w kwestii kobiet jego przeszłość wygląda mniej niż optymistycznie, być może spróbowałby swojego szczęścia.

Tego dnia znajduje pierwszą wskazówkę, która nie okazuje się bezużyteczna. To niewiele, ale i tak więcej, niż udało mu się osiągnąć do tej pory. (Od śmierci Deana minęły siedemdziesiąt cztery dni i to o siedemdziesiąt trzy za dużo.) Później, kiedy litery zaczynają zamazywać im się przed oczami, siedzą w fotelach przytarganych przez Dawn nie wiadomo skąd, z nogami na krześle, jedząc skittles, które roztapiają im się w dłoniach, zostawiając na skórze różnokolorowe smugi.

- Wiesz, że mieszkaliśmy kiedyś przez jakiś czas w Cleveland? - odzywa się Sam, a potem wsypuje ostatnie skittles do ust i przez chwilę żuje intensywnie. - Byłem wtedy raczej smarkaty, więc niewiele pamiętam, ale mimo wszystko trochę tak. Szybko się przeprowadziliśmy. Zawsze szybko się przeprowadzaliśmy.

Przez chwilę cisza jest trochę za ciężka.

- Przynajmniej nie wychowywałeś się w domu, gdzie dyżurnym dowcipem było „ile wampirów trzeba, żeby wkręcić żarówkę?” - mówi wreszcie Dawn, patrząc na niego z miną, jakby ją coś bolało. Sam odchyla do tyłu głowę i wybucha śmiechem. - To było zabawne. Pierwsze piętnaście razy. A potem zamieszkał z nami Spike i nie, kawał nie zrobił się od tego śmieszniejszy, nawet kiedy naprawiał wywalone korki.

Przed Cleveland Sam nigdy nie słyszał o pogromczyniach. Teraz wie, że łowcy nie są sami w tej krucjacie, że mają pomoc, której nigdy się nie spodziewali, ze strony dziewczyn, które nigdy nie wybrały tego fachu, ale to one same zostały wybrane i nikt nigdy nie zapytał ich o zdanie. Sam nie zazdrości im tej pozycji.



Kiedy wraca po weekendzie spędzonym w tym samym pokoju motelowym, w którym mieszkał przez ostatni miesiąc, Dawn wydaje się trochę bardziej przygaszona i smutniejsza. Koło południa - po kilku subtelnych oraz kilku mniej subtelnych próbach wyciągnięcia z niej, co się stało - okazuje się, że podczas gdy on pracował nad wskrzeszeniem Deana, świat jednak się nie zatrzymał, tylko popędził naprzód i w apokalipsie, która prawie nastąpiła zeszłej soboty, Dawn straciła kilka bliskich jej osób. Mówi, że jest przyzwyczajona do tego, że ludzie przychodzą i odchodzą, ale są rzeczy, do których nie można (nie powinno) się przyzwyczaić, i Sam wie, że Dawn kłamie. Nie wie tylko, dlaczego tak jej zależy na utrzymaniu tej opanowanej fasady. Jest przecież pomiędzy nimi zrozumienie, oboje byli po tej stronie barykady - Sam wciąż pamięta, jak czuł się, gdy Dean i ojciec zostawiali go samego w mieszkaniu zabezpieczonym w każdy możliwy sposób i szli polować; różnica jest taka, że on przekroczył wreszcie na drugą stronę, a Dawn wybrała pozostanie w tym samym miejscu.

Być może chciałby ją pocałować, pocieszyć, zrobić coś, żeby przekonać ją, że nie jest na świecie całkowicie sama, ale to raczej nieodpowiedni moment. Poza tym coś sobie przyrzekł i ma zamiar dotrzymywać obietnic. To, że oboje są trochę zbyt samotni nie jest żadną wymówką.



Uśmiecha się do niego, zerkając przez ramię, kiedy Sam zamyka za sobą masywne drzwi i unosi rękę w geście powitania. Dawn stoi na samej górze drabinki z naręczem książek, wspinając się na palce, żeby dosięgnąć najwyższej półki i spódnica trochę jej się podnosi, odsłaniając kawałek białego jak mleko uda. Sam tylko przymyka oczy i przełyka głośno ślinę, po czym podchodzi do swojego ulubionego stolika, by zostawić torbę i odpalić laptop.

- Pomóc ci? - pyta, podchodząc do regału, przy którym balansuje Dawn. Ona wpycha ostatnią książkę na przeładowaną półkę, schodzi o kilka stopni, aż jej twarz znajduje się dokładnie naprzeciwko twarzy Sama (coś, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło), a potem przysuwa się odrobinę i całuje go. Pocałunek jest w zasadzie bardzo niewinny - lekko rozchylone usta, delikatny dotyk warg, tak jakby chciała zamoczyć palec w wodzie, żeby sprawdzić, czy nie jest zbyt gorąca. Po chwili krótkiej jak dwa uderzenia serca, Dawn odsuwa się i śmieje z zakłopotaniem.

- Okej, widać źle myślałam - mówi, wpatrując się w swoje buty. Robi tylko jeden krok w dół drabinki, zanim Sam przyciąga ją do siebie, rozchylając jej wargi językiem. Z tej odległości może policzyć jasne piegi na jej nosie. - Może jednak nie - dodaje, kiedy się od siebie odsuwają, próbując złapać oddech, jakby to wszystko przyłapało ją bez wystarczającej ilości powietrza w płucach.

- Może jednak nie - powtarza Sam, uśmiechając się i przygryzając dolną wargę, a potem całuje ją jeszcze raz. Może tę obietnicę złożył sobie zbyt pochopnie. Ręce Dawn wędrują do paska jego spodni i nagle Sam robi krok w tył. - Hej, hej, poczekaj. Zwolnij trochę. Co, jeśli ktoś wejdzie? Drzwi są otwarte.

- Nie będzie nas widać - mówi szeptem Dawn, rozpinając klamrę i przyciągając Sama do siebie. Jak na tak drobną dziewczynę, jest nadspodziewanie silna. - I tak prawie nikt tu nie przychodzi o tej porze. Musimy tylko być cicho.

Schodzi z drabinki i nagle Winchester zdaje sobie sprawę z tego - być może po raz pierwszy, tak naprawdę - jak bardzo nad nią góruje. Podnosi ją i sadza na jednym ze szczebli, a później rozchyla jej nogi. Dawn unosi lekko biodra, kiedy Sam ściąga z niej majtki - proste, bawełniane, nic ekstrawaganckiego czy bardzo seksownego - a później pochyla się i całuje wewnętrzną stronę jej uda. Przesuwa usta wyżej, przez cały czas obsypując jasną skórę lekkimi pocałunkami, a później trąca wrażliwe ciało koniuszkiem języka i Dawn ściska jego ramię żelaznym chwytem, zapominając najwyraźniej, że podobno mieli być cicho. Sam kładzie jej ręce na udach, żeby uspokoić ich drżenie, a potem sięga głębiej językiem, widząc kątem oka, jak Dawn bieleją palce ściskające drabinkę. Paznokcie drugiej ręki wbijają mu się boleśnie w ramię.

Szczytując, Dawn trochę drży i odchyla głowę do tyłu, rozchylając usta. Kiedy wreszcie może głębiej odetchnąć, jej palce znów wędrują do zapięcia dżinsów Sama. Z cichym zgrzytem rozpina rozporek i wkłada jedną rękę w spodnie, a potem przesuwa dłonią w górę i w dół w równym tempie. Przerywa na chwilę, by zejść z drabinki, a wtedy Sam przygniata ją do regału i całuje, trzymając obie ręce Dawn w górze za nadgarstki. Jedną ręką sięga po omacku do portfela schowanego w kieszeni dżinsów i wyciąga niewielkie foliowe opakowanie.

Obejmuje Dawn w pasie i podnosi do góry, by mogła opleść jego biodra nogami, a potem opuszcza ją powoli, aż wreszcie nie dzieli ich już nic - oddychają tym samym powietrzem i Dawn jest przyciśnięta do ciała Sama, trzymając go za szyję. Przez chwilę zastygają bez ruchu, a potem ona porusza biodrami i Winchester podtrzymuje ją, kiedy podnosi się i opada w równym, niespiesznym rytmie. Gdy oddech Dawn staje się gwałtowny i urywany, Sam przyspiesza, a jedna z jego dłoni wędruje pomiędzy nogi dziewczyny i wystarczy tylko kilka muśnięć opuszkami palców, a potem Winchester czuje, jak pulsuje jej ciało. Całuje ją wtedy głęboko i sam dochodzi kilka chwil później z cichym, zduszonym jękiem. Szara koszulka klei mu się do pleców. Sam ostrożnie stawia Dawn na ziemi, ale nogi się pod nią nie uginają i jest zdecydowanie zbyt opanowana jak na kogoś, kto jeszcze przed momentem zostawiał mu ślady paznokci na plecach i wyginał się w łuk z głową odchyloną do tyłu i zamkniętymi oczami. Obciąga spódnicę, która podniosła jej się w okolice pasa i odbiera od Sama majtki, które do tej pory miał włożone do tylnej kieszeni spodni, a potem całuje go w policzek.

- Dzięki - mówi lekko zdyszanym głosem (tylko on i może jeszcze lekko zaczerwienione policzki zdradzają, że Dawn wcale nie jest tak grzeczna, na jaką wygląda).

Sam uśmiecha się, kiwając lekko głową. Oboje wiedzą, że to nie początek epickiego romansu. Przede wszystkim są przyjaciółmi (chociaż to dziwna przyjaźń, może zbyt szybko zawiązana, ale łączy ich więcej, niż mogliby przypuszczać na pierwszy rzut oka, i to czasami wystarcza), wszystko inne przychodzi dopiero potem.



Następnego dnia wszystko wraca do normy i oboje zachowują się, jakby poprzedniego dnia wcale nie uprawiali seksu przy czwartym regale po prawej. Dawn siedzi przy swoim biurku w prostokątnych okularach w czerwonej oprawce, wodząc palcem po papierze, obłożona kilkoma opasłymi tomami słowników. Wygląda tak trochę doroślej, może bardziej poważnie, może trochę bardziej niedostępnie, ale potem spostrzega Sama stojącego w drzwiach do biblioteki, ściąga okulary, macha do niego i podaje kubek z kawą.

Sam wie, że niedługo wyjedzie (może jeszcze nie jutro, być może nie pojutrze, ale za tydzień na pewno go tu już nie będzie) - nawet tak bogaty księgozbiór jak ten zgromadzony w Cleveland kiedyś się kończy. Być może dzięki temu, co tu znalazł, kiedy następnym razem przyjedzie do Ohio, znów będzie siedzieć na fotelu pasażera, słuchając ACDC.

Dawn przysiada się do niego koło południa, podsuwając mu otwarty słoik nutelli. Sam kręci z głową, na co ona wzrusza tylko ramionami i oblizuje palec.

- Hej, Sam - mówi po chwili, zakręcając słoik i odstawiając go na stolik - jeśli będziesz kiedyś w okolicy… Wpadnij czasem, okej?

To jedna z tych obietnic, których jest w stanie dotrzymać.

fanfiction: pornbattle, fanfiction: supernatural, fanfiction: buffy the vampire slayer

Previous post Next post
Up