Korona Głębi

Oct 29, 2013 18:16


Fandom: Siewca Wiatru/Zbieracz Burz - M.L.Kossakowska
Cykl: Historie z mroków Głębi
Postacie: Lucyfer
Chronologia: bardzo wczesny okres władzy Lucyfera, od pojawienia się w Głębi, do parę wieków później
Uwagi: Pomysł na tekst chodził mi od dawna po głowie, jednak dopiero dziś udało mi się jako tako to ubrać w słowa. Niestety, nie wiem, czy udało mi się oddać zamierzony pomysł.
Nie wykluczam, że są literówki/błędy.

Krwistoczerwone słońce chyliło się pomału ku horyzontowi. Wieczór był chłodny i jak niemal każda głębiańska noc, przejmująco smutny. Lucyfer szedł wzdłuż brzegu, obmywanego wodami Jeziora Płomieni. Nie mógł zaprzeczyć, że nawet miejsce tak przeżarte złem i okrucieństwem jak Głębia, miało swój urok, tutaj, w siódmym Kręgu. Jednak wiedział, że ulotny czar prysnąłby, gdyby tylko spojrzał za siebie. Wielki i brzydki kształt Pandemonium rzucał złowieszczy cień na wszelkie życie wokół. Lucyfer już zdążył znienawidzić ten przybytek, choć była to jego oficjalna rezydencja. Jego, cesarza Piekła.
Odruchowo dotknął koronę zdobiącą jego skronie. Czarny metal był chłodny w dotyku. Czuł ten chłód do szpiku kości, choć wszyscy inni, co na przestrzeni wieków próbowali po nią sięgnąć, nosili ślady oparzeń. Żadna magia nie mogła ich uleczyć.
Lucyfer miał ochotę się śmiać. Milczał, bo wiedział, że śmiech ten byłby zbyt podobny do rezygnacji. Nigdy nie sądził, że skończy jako wybrany Pan Ciemności. Ten zły. Władca przeraźliwego Piekła. Kiedy wraz z buntownikami został zepchnięty na dno Otchłani, był gotów zginąć. Mroczni i Głębianie, te wszelkie ciekawe kreatury zwiedzione niespodziewanym upadkiem Skrzydlatych, byli jak sępy, czekające na ich zgon. Chcieli torturować ich, zbezcześcić i zabić dla samej przyjemności zabijania. Być może tak zakończyłby swój żywot, gdyby nie interwencja Pana i Jego nowy plan.
Czarne Upiory, które do tej pory zastygłe w bezruchu strzegły bram Pandemonium, nagle ożyły. Sunęły ku zebranym, niczym złowroga, prastara mgła. Ich szaty, zbutwiałe i ciemne, powiewały na wietrze niczym kolejna para skrzydeł. Nikt nie mógł dojrzeć ich twarzy, jeśli jakiekolwiek posiadały. Szemrały w sobie tylko znanym dialekcie i nim ktokolwiek zdążył zareagować, już go otoczyły zewsząd. Nie bał się śmierci, od dnia, w którym mu jej odmówiono. Po prostu stał, nie zainteresowany tym, co się działo. Nie obchodziły go upiory i strzygi, ani obwieszeni złotem Mroczni. On widział tylko konające u jego stóp proste anioły, nagle odcięte od łask Jasności, jakby pozbawiono ich dostępu do tlenu. Smród siarki dławił buntowników, z oczu wyciskając łzy - padali w czarny, trujący pył i konali, rzygając, płacząc, przeklinając. Piekło szybko przerzedziło ich szeregi.
Nim się spostrzegł, ukoronowano go na cesarza. Nie rozumiał Upiorów, ani ich błogosławieństw. Korona, którą ozdobiono jego skronie nie miała żadnego znaczenia dla niego. Ściągnął ją z głowy, lecz Upiory tylko pokłoniły się mocniej, szemrząc swe pieśni pochwalne, które dla niego samego brzmiały, jak pieśń pogrzebowa. Widząc, że żaden z nich nie weźmie przeklętego kawałka metalu, rzucił nim niedbale o ziemię. Być może dobiegł go zduszony krzyk lub przekleństwo. Nie wiedział. Nie dbał.
Jego ciało jakby samo obrało kierunek. Wszedł do Pandemonium, zasiadł bezwiednie na Czarnym Tronie, a potem stracił przytomność.
Gdy oprzytomniał, korona znów zdobiła jego głowę. Cisnął nią w kąt ostatkiem sił. Nim zapadła noc, odwiedził go Razjel. Nie potrafił mu spojrzeć w oczy, więc odwrócił wzrok. W kącie rubiny korony lśniły krwawą poświatą. Nie był to miły widok, ale lepszy, niż niebieskie, nie rozumiejące oczy archanioła.
Po tym dzień mijał za dniem. Nie było ucieczki z Piekła. Z wielką ulgą odetchnął, wiedząc, że chociaż część Buntowników przetrwała. Azazel, Belial i Mefistofeles, jego najbliżsi podwładni nadal byli z nim, nadal wierni i gotowi do nowej walki. Pojawił się też Samael, jak gdyby Bunt ich nie podzielił. Jakby nadal byli braćmi. Sam jego widok wzbudził gniew w Lucyferze do tego stopnia, że pierwszy raz od tak dawna pobili się. Wykrzyczał mu w twarz, jak bardzo go nienawidzi. Jak bardzo nienawidzi Głębi. Samael nie pozostał mu w niczym dłużny. Cios za cios i przekleństwo za przekleństwo. Obaj pragnęli się zranić i wyszło im to nadzwyczaj dobrze. Za drugim razem siedzieli nad brzegiem Jeziora Płomieni, nie odzywając się do siebie ani słowem. Za trzecim, spili się. Za czwartym, pobili. Za piątym świętowali. I jakoś wszystko kręciło się wokół tego. Wokół pięści, przekleństw, potrzeby ucieczki od swoich własnych problemów. Od korony Głębi.
Minął wiek. Potem kolejny. Lucyfer został zamknięty w błędnym kole rutyny. Polityka, spiski, wojna i zamachy na jego życie. Wszystko przez nieszczęsną, przeklętą koronę i dziwną zachciankę Pana.
Był zmęczony. Po prostu miał dość. Nikt nigdy nie pytał go, czy pragnie być częścią jakiegokolwiek planu. Wpierw Pan go powołał, aby strzegł ziem Królestwa Niebieskiego. Czynił to, dzień w dzień, przez liczne wieki, w jeszcze liczniejszych bitwach. Potem absolutną władzę objął Jaldabaot, który nie szczędził trudu, aby wysyłać go w jak najdalsze i najniebezpieczniejsze wyprawy. By rozbić ich archanielski, mały sojusz,. By zgnębić, odebrać nadzieje. I może, by mógł zginąć poza granicami domu. Przetrwał to wszystko, choć stanął na pograniczu wiary i beznadziei. Tylko po to, aby niespełna parę wieków później stać się kolejny raz pionkiem w czyjeś grze. I tym razem to własny brat zagrał nim, jak kostką do gry. Rzuć, niech spadnie i toczy się swoim losem, gdy Samael już był daleko i miał wszystkich gdzieś.
Więc stał się przywódcą Buntu, który nigdy nie miał szans na zwycięstwo, ale który poderwał prawie połowę Skrzydlatych. Czy w tej walce był jakiś honor? Tylko przecenione nadzieję i trujący, gorzki smak porażki. Wszystko zaś zwieńczyła korona Głębi - bo znów sobie Pan o nim przypomniał, choć gdy Go wzywał, Ten milczał, obojętny na los Upadłego. Lucyfer miał serdecznie dość tego.
Czarna korona z rubinami, niczym oczy pradawnych smoków nie ważyła wiele, ale w tej chwili, gdy trzymał ją oburącz, ciążyła mu niesłychanie. Ostatnie promienie zachodzącego słońca lizały ją krwistym światłem, napawając go jeszcze większym obrzydzeniem. Dla tej korony gwałcono, kradło się i zabijało - pożądało ją wielu Mrocznych, lecz żaden z nich nie mógł jej nosić. Ci, którzy próbowali, palili swe łapczywe dłonie i skronie na jej zimnej, metalicznej powierzchni. On nie chciał jej. Nie pożądał. Brzydził się. Ale to ona wybrała jego, gdy przeraźliwe upiory Pandemonium ukoronowały go nią, gdy pierwszy raz znalazł się w Piekle. Był wybrańcem Mroku bądź Pana - już sam nie wiedział, kogo powinien winić. Wiedział zaś, że nienawidził swej korony dogłębnie i całkowicie.
Ale czemu właściwie miałby się zgadzać ją nosić? Tu, stojąc nad brzegiem Jeziora Płomieni, nad którym harpie zawodziły w przejmujący sposób, nabrał ochoty cisnąć przeklęty kawałek metalu na dno jeziora. Kto mu zabroni? Kto go powstrzyma?
Z nieopisaną satysfakcją obserwował, jak czarna korona znika w płomienistych falach. Był wolny od jej ciężaru.

***
Pierwszy raz od tak dawna, Pandemonium nie było mu tak wstrętne. Nadal nie lubił tego miejsca, lecz dziś nie śnił o niczym. Ani o dawnym życiu, o wolnym locie pośród chmur, ani o pożodze Buntu. Nie było zmartwień o spiski. Nic.
Kiedy otworzył oczy, szybko utracił swój dobry humor. Koło jego głowy leżała czarna korona, a czerwone rubiny lśniły, jakby chciały przywitać swego pana. Poderwał się jak oparzony. Złość dławiła go, że ledwo mógł oddychać. Gdy się opamiętam, zawołał swoje sługi, aby wyjaśnili mu, skąd to paskudztwo się wzięło w jego łożu. W końcu korona powinna zalegać na dnie Jeziora Płomieni. Sam ją tam wrzucił. Lecz żaden sługa nie rozumiał jego gniewu.
Nikt nie odważyłby się sięgnąć po cesarską koronę. Relikt Głębi. Ale Lucyfer nie zamierzał się poddać.

***
Następnym razem rzucił koronę w ogień. Metal powinien się stopić. Czekał całą noc, aż płomienie wygasną. Nad ranem znalazł tylko popiół i nietkniętą koronę. Znienawidził ją jeszcze bardziej.

***
Za trzecim razem zamierzał ją zniszczyć własnoręcznie. Jednakże ostrze każdego miecza, którym uderzał w koronę, nie przetrwało tej próby.

***
Jeśli stal, ogień i woda nie dały rady, Lucyfer postanowił pogrzebać koronę głęboko pod ziemią. Z tego powodu udał się niemal na dno Pandemonium. Nienawidził tego poziomu, na którym więziono pokrętne, pełne chaosu kreatury. Śmiech Apolyona dźwięczał za nim nieznośnie głośno, jakby znał tajemnicę, której nikt nie zdradził władcy Głębi.
Gdy wrócił do swej komnaty w Pałacu Pięści, korona już czekała na niego na blacie biurka. Lucyfer nawet się nie zdziwił.

***
- Dobrze, wygrałaś! - Lucyfer warknął do kawałka metalu, który jakby w radości zalśnił. - Ale nie zamierzam cię nosić, jeśli nie wymaga tego okoliczność, słyszysz mnie?!
Czuł się głupio. Kto normalny gadał do przedmiotu? Do swojej korony? Ale nie ważne co zrobił, nic nie dało rady jej zniszczyć. Jakby uparła się go prześladować. Ucieleśniała wszystko to, co nienawidził w Głębi. Była powodem waśni i nienawiści Mrocznych.
Mimo wszystko, jakaś cząstka niego przywykła do widoku czarnego metalu. Właściwie, korona sama w sobie nie wyglądała źle. Miała specyficzny kształt, ale ani nie barokowy, ani nie przesadny. Czerwone rubiny co prawda wzbudzały w nim mieszane uczucia, bo wyglądały jak ślepia rozumnej bestii, która nieustannie mu się przygląda, lecz poza tym pasowała idealnie.
Próbował się uwolnić od przykrego obowiązku. Jednak był żołnierzem, nienawykłym do ucieczki przed odpowiedzialnością. Nawet jeśli musiał nosić koronę na głowie.

***
Korona Głębi leżała na łożu swego władcy. Ten nigdy nie odkładał jej na honorowe miejsce, ani do sejfu, czy pod szklane klosze. Czasem cisnął ją w kąt, czasem potraktował jak zwyczajny element stroju. Nie przywiązywał wagi do jej znaczenia, ani nie drżał na jej widok. Częściej niż rzadziej po prostu pozwalał jej leżeć tam, gdzie akurat zdecydowała się pojawić.
Wiedziała, że wielu ją pożąda, lecz ona już dokonała swego wyboru. Lucyfer mógł jej nie lubić, ale to na jego skronie została stworzona. Nic nie mogło tego zmienić.

fanfiction, lucyfer, historie z mroków Głębi, siewca wiatru/zbieracz burz

Previous post Next post
Up