Uczta

Aug 07, 2011 17:01

***
Siedzieli w opustoszałej, ogromnej sali. Diamentowe żyrandole tliły się jasnym, ciepłym światłem, który pełzał po bogatych ścianach. Dookoła stały długie stoły, zastawione trunkami, jedzeniem, srebrną zastawą na białych, pięknie haftowanych obrusach. Przy nich krzątała się służba sprzątająca pomieszczenie.

- Przeżyliśmy - Belial rzekł zmęczonym głosem, odchylając się na swoim krześle. Azazel, szef głębiańskiego wywiadu wyłożył swoje nogi na stół, wzdychając.

- Już zaczynałem wątpić, czy ta liba się kiedyś skończy.

- Tydzień - mruknął Mefistofeles, nie otwierając nawet oczu. - Jak te gnojki będą po tym marudzić, zatłukę ich. Kto by pomyślał, że przygotowanie balu z okazji zakończenia wojny będzie o wiele trudniejszym zadaniem, niż wygranie samej wojny.

Lucyfer uśmiechnął się. Ostatnie dni naprawdę wydawały się być większą katorgą, niż bitwy, w których brał udział. Wiedział jak wygrywać takie potyczki, niestety polityczne przyjęcia były dla niego mozolną torturą. W polu łatwiej przychodziło mu działać, niż w zamkniętych ścianach, w klatce z czarnego kamienia Pandemonium. Szczęśliwie miał swoich wiernych współpracowników i przyjaciół, którzy mu w tym pomogli.

Zmiętosił starannie uczesane włosy siedzącego obok Mrocznego. Malutkie diamenciki uczepione seledynowych loków posypały się na ziemię. Asmodeusz skrzywił się wyraźnie niezadowolony, co tylko bardziej ucieszyło Lucyfera.

- Dzięki Mod - rzekł z wesołym błyskiem w oku, świadom, że przepych i aranżacja przyjęcia to głównie zasługa Zgniłego Chłopca.

- Hmm - ten mruknął niewyraźnie, wyłożony na stole. - Nie widzisz, że śpię?

- Jakie śpię, kochaneczku - dobiegł ich kobiecy głos. Przy stoliku pojawiła się znikąd naczelna kucharka. Tęga, pulchna Głębianka, o szarej skórze i wysoko upiętych, siwych włosach była postrachem kuchennej służby i jednocześnie zwiastunem spełnionych marzeń każdego głodnego. W rękach trzymała wielką misę, z której ciepłem emanował przyjemny zapach. Nagle Mroczni uświadomili sobie, jacy są głodni. Kucharka, przez wszystkich zwana panią Gosposią zmierzyła ich wszystkowiedzącym wzrokiem.

- Tak jak myślałam! - rzekła ze znawstwem, podszytym oskarżeniem. Położyła misę na stole. - Znowu nic nie zjedliście! No, słowo daję, was trzeba karmić osobiście, po z głodu pomrzecie. I powiedzą, że to moja wina! Jasności, uchowaj!

Mroczni patrzyli na parującą misę, pełną ciepłego, delikatnego mięsa, które aż się prosiło o zjedzenie. Na chwilę przestali być wysoko postawionymi arystokratami, doradcami, szpiegami, czy władcami. Byli zgłodniałymi istotami, nad którymi Jasność się zlitowała i wysłała swego anioła miłosierdzia.

- Nie trzeba było się fatygować - rzekł Lucyfer, choć ani na chwilę nie przestał przyglądać się smakowitej pieczeni. W ślad za kucharką przyszły młode służebnice, niosąc kolejne talerze z ciepłą strawą i winem.

- Te, nie marudzić! - ucięła mu pani Gosposia, grożąc palcem. - Ja znam was wszystkich. Zamiast jeść, to się kręciliście i odstawialiście polityczne szopki. Teraz siadać i wcinać, co by się jedzenie nie zmarnowało. Jasność wie, ile głodnych jest w Głębi. I żeby żaden z was mi się potem po kuchni nie kręcił!

Asmodeusz kątem oka spojrzał na Lucyfera. Po jego szerokiej twarzy nie przemknął żaden cień smutku. Ostatnia wojna była krwawą rzezią, która odcisnęła swe piętno na zwykłych mieszkańcach. W Otchłani panowała zima, głód i zarazy. Zastanawiał się przelotnie, czy jego przyjaciel czuje ten ciężar wojennego żniwa na swoich barkach. A może jest zbyt zmęczony, by się tym martwić? A może w końcu przestał o to dbać. Zgniły Chłopiec miał cichą nadzieje, że jednak nie. Inaczej nie byłby Lucyferem, którego zna i lubi.

Jego obserwację przerwało pojawienie się kolejnej służki. Skrzywił się, widząc jak mało urodziwa Lajla szepta coś na ucho swego władcy, ignorując wszystkich zebranych. Jej czerwone włosy spływały w dół, przypominając kaskadę krwi. Na chwilę Lucyfer stężał. W jego oczach znikła szara stal, a pojawił się burzowy odcień. Przejechał dłonią po swej szerokiej szczęce, znajomym dla Asmodeusza gestem. Zastanawiał się, zapatrzony w dal.

W końcu skinął jej głowa, a ta odeszła w pośpiechu.

Mroczni niby od niechcenia spojrzeli na niego. Nie pytali o nic. Ostatnimi laty obecność Lajli zawsze zwiastowała nadejście Baala. Parę wieków temu pojawienie się Kruka nie wzbudziłoby w sercach Mrocznych żadnych wątpliwości. Ba. Nawet by się ucieszyli, bo Baal choć pozbawiony okrzesania w towarzystwie, był zacnym kompanem, o złośliwym i ciętym humorze. Kamratem, z którym Mroczni, zwłaszcza Asmodeusz i Azazel, chętnie szaleli na Ziemi, w czasach raczkującej ludzkości. Tak było jeszcze parę wieków temu, nim przywódca Kruków został poważnie okaleczony. Następne trzy wieki były istnym ciągiem nieprzyjemności. Niemal cały czas nietrzeźwy, Baal trwał na pograniczu gniewu, załamania i nienawiści. Stał się jeszcze bardziej zamkniętym w sobie Mrocznym, niechętnym jakiemukolwiek towarzystwu, poza Krukami i rodzeństwem. Przez ten czas Lucyfer roztoczył wokół niego swą opiekę, gdyż oddziały Harab Serapel były atutowym asem w rękawie cesarza Piekła. Skutecznym straszakiem na nieprzychylną mu arystokracje.

Baal w końcu zaczął wychodzić na prostą ze swej depresji. Jednak jego okaleczenie sprawiało, że był nadal nieporadnym, a przez to sfrustrowanym Mrocznym. Przypominał sobą chodzącą bombę. Nigdy nie wiadomo było, czy i kiedy wybuchnie. Arystokracja szybko nauczyła się, że Baal stał się o wiele bardziej niebezpieczny, niż był przed okaleczeniem. Większość omijała go szerokim łukiem, ku uldze Lucyfera.

Lajla pojawiła się w ogromnych, starannie rzeźbionych drzwiach, które otworzyła szeroko. Wyprostowała się na baczność, gdy zwierzchnik wszystkich Kruków wkroczył do sali. Baal Chanan, rosły Mroczny szedł dumnym, choć odrobinę chwiejnym krokiem, bo ciągle nie nawykł do zmienionego rozkładu ciężkości po utracie skrzydła. Biel opatrunku dziwnie kontrastowała z czernią munduru Kruków, a jedyne ocalałe oko lustrowało wszystkich zimnych spojrzeniem.

Azazel przywitał go uniesionym kielichem, żartobliwym salutem. Mefisto skinął głową, mrużąc swe jastrzębie oczy.

- Masz wyczucie - rzekł Asmodeusz, bardziej zainteresowany stygnącą strawą, niż nowoprzybyłym. - Akurat podali do stołu.

Baal zbył go milczeniem i usiadł na końcu stołu, naprzeciw Lucyferowi. Był na balu przez cały czas, trwający w ciszy i nie zainteresowany niczym, poza swym kielichem wina. Towarzyszący mu Mroczni, tak jak on, byli Krukami. Gdy zabawa w końcu dobiegła końca, ci wrócili do swych obowiązków, prócz Baala. Tyle, że słudzy chcieli posprzątać salę, ale nikt nie miał odwagi przeszkodzić przywódcy Harab Serapel. Lucyfer zaprosił go więc do siebie. Mroczni nie byli tym zdziwieni.

Właściwie nie rozmawiali ze sobą. Nikt nie miał sił trwonić słów, zbyt zmęczeni na cokolwiek. Jedynie szmer sprzątanych stołów i sal, oraz niezobowiązujące opowieści pani Gosposi wypełniały wszechobecną ciszę pomieszczenia. Bez hałasu muzyki, gromkich śmiechów i żywych rozmów sala wydawała się być smutną, martwą przestrzenią.

Kucharka właśnie kroiła pieczeń, na małe kawałki, tak jak kroiło się dzieciom, by nie musiały używać noża. Asmodeusz odkąd sięgał pamięcią, zawsze tak się czuł. Pani Gosposia miała zwyczaj traktować głodnych jak małe dzieci, które trzeba nakarmić i przypilnować, by zjadły wszystko. Było w tym wiele czułości i dumy z własnej pracy, więc nikt nie miał odwagi się jej przeciwstawiać. Zwłaszcza, że pani Gosposia wcale nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Każdy to wiedział. Dalej wesoło opowiadała historie z kuchni, z przyjęcia widzianymi oczyma służby, zręcznie dzieląc jedzenie i kładąc je na ich talerzach.

W końcu podała naczynie Baalowi, a on zacisnął usta w wąską linię. Jego twarz wydawała się być pusta, oprócz oczu. W ciemnym spojrzeniu czaił się gniew, pomieszany z niepewnością. Strach nie pasował Krukowi, ale ukrywał się, na dnie oczu, pod tlącą się nienawiścią, gotową pochłonąć w swych płomieniach każdą ułomność ciała i obcą drwinę.

Odkąd został okaleczony, wszędzie widział tylko kpinę i litość. Dwie rzeczy, które znienawidził, gdy bezwładna ręka i sieć blizn przypominały mu i wszystkim o jego nieporadności. Rany ciągle były świeże w jego pamięci. Potrzebował czasu przywyknąć do nieodwracalnych zmian.

Na ułamek sekundy szare spojrzenie Władcy Ciemności spoczęło na Baalu, pełne niemego ostrzeżenia. Jednak nim gniew zdążył wzburzyć krew Kruka, pani Gosposia już podawała temu kolejne misy z jedzeniem. Sosiku? Suróweczki? Ziemniaczki?, pytała niepomna na niebezpieczny wyraz twarzy Baala, balansującego między zakłopotaniem, a wybuchem złości, którym maskował wszelką niepewność. W jej głosie jednak nie było żadnego zafrasowania nieporadnymi ruchami Mrocznego, więc gdy na jego talerzu jedzenie przybrało kształt małej górki, zajął się nim, bez słowa.

Lucyfer udawał, że nie widzi jego niezdarności. Ani agresji, z jaką nabija ziemniaki na srebrny widelec.

- Za dużoooooo! - Asmodeusz skarżył się, robiąc minę skrzywdzonego dziecka. Kucharka machnęła ręką.

- Jakie tam za dużo, kochaneczku! Toż ty to taka chudzina - mówiła, nie przejmując się protestami Mrocznego.

Azazel wyszczerzył się radośnie.

- Tak, tak, racja - podjudzał kobietę, świetnie się bawiąc dręczeniem najmłodszego z grona. Potarmosił policzki Zgniłego Chłopca, parodiując rozczulające się matki nad swymi słodkimi dzieciątkami. - Jedz, musisz mieć siły, by urosnąć!

- O, słuchaj paniczu przyjaciela - pani Gosposia potaknęła szefowi wywiadu, poczym i jemu władowała całą górę kartofelków na talerz. Tym razem to Azazel zrobił minę skrzywdzonego dziecka. Uśmiech Asmodeusza był ostry jak nóż.

- O, jeszcze, pani Gosposiu, jeszcze - Mod sam pochwycił chochlę i doładował przyjacielowi kolejną porcję. - Jedz Azazelku, jedz. Toż i tobie trzeba w końcu urosnąć!

- Ja jestem drobnej budowy, nie mały - zarzekał się najlepszy skrytobójca Głębi. - Prawda Lucek?

- Tak drobnej, że nie starczyło miejsca na mózg - przyznał władca Głębi, a Azazel, pomimo kpiny, wyszczerzył się radośnie.
- Mózg? - zapytał przewrotnie. - A z czym to się je?

Pani Gosposia spiorunowała ich spojrzeniem, że przy jedzeniu zaczynają prawić o takich niesmacznych rzeczach, a oni, jak jeden mąż, wybuchli śmiechem. Nawet Baal pozwolił sobie na grymas, przypominający krzywy uśmiech. I pierwszy raz, od przeszło kilku dni, mogli siedzieć i śmiać się, nie zobowiązani polityką, wojną, problemami.

--
uwagi: cholernie się namęczyłam, by dodać tego posta - to moja 3, czy tam 4 próba... ciągle mi coś wieszało się, lub nie chciało dodać; to tylko u mnie tak działa to LJ? ; (

lucyfer, mefisto, historie z mroków Głębi, baal, asmodeusz, belial, siewca wiatru/zbieracz burz, lajla, fanfiction, kruki [harab serapel], azazel

Previous post Next post
Up