Prawa Niebios

Feb 04, 2011 18:28

Kwatera dowództwa, jak większość budynków publicznych mieszczących się w Wyższych Kręgach, była przestronna. Zdobione licznymi rzeźbami wejście budziło podziw i trwogę. Wewnątrz misterne freski zapełniały ściany w całości, wznosząc się pod samą złoconą kopułę budynku. Od głównego holu rozchodziła się cała sieć korytarzy i schodów, prowadząca na wyższe kondygnacje, gdzie mieściły się najważniejsze biura, komnaty do narad wojennych i kwatery dowódców. Wszystkie te pokoje, o oknach i drzwiach wielkich jak dla kolosów, zachwycały swym pięknem i prostotą.

Jednak Lucyfer zawsze czuł się w nich nie na miejscu. Ta cała wolna przestrzeń wchłaniała w siebie wszelakie hałasy tak, że grobowa cisza zalegała wszędzie. Było w niej coś złowróżbnego, co mąciło spokój archanioła. Czasem czuł się tutaj, w swojej oficjalnej kwaterze, jak ptak w za dużej, złotej klatce pełnej zimnej przestrzeni, ale jednak ograniczonej kratami. A przecież uwielbiał wojskową atmosferę, czasem napiętą, wypełnioną stresem i bluzgami, rządzącą się swoją prostą logiką, jak długo nie miało to związku z biurokracją.

Jedyne, co go cieszyło, to różnobarwne witraże, wypełnione podobiznami magicznych stworów, które mieniły się wszelkimi kolorami, rzucając na ściany groteskowe kształty, nawet teraz, nim nastał nowy dzień.

Była druga w nocy. Większość oficerów już dawno opuściła budynek, ale Lucyfer lubił pracować w samotności. Zresztą, od wielu dni zalegały na jego biurku wszelkiej maści raporty do przeczytania, uzupełnienia i podpisania. Jaldabaot, częściej zwany Protezą Pana, nie omieszkał zadbać, by Pan Zastępów miał co robić w najbliższych miesiącach. Jak nie wojna, to biurokracja. I czasem nie był pewien, co stanowiło większe zagrożenie dla życia.

Z nurtu jego myśli wyrwało go ciche pukanie w półprzymknięte drzwi. W przejściu stanął Mefistofeles, kapitan osobistego pułku Pana Zastępów. Jego zawsze schludnie wyglądający mundur prezentował się dziś niechlujnie, ubrudzony błotem i potargany. Ciemne jak noc włosy Skrzydlatego były zmierzwione i luźno opadały na kanciastą twarz, z kilkudniowym zarostem. W kącikach wąskich ust zakrzepła krew.

Pan Zastępów wpatrywał się z swojego nocnego gościa, czując jak nieprzyjemna gula zalega mu w trzewiach. Mefistofeles nigdy nie sprawiał mu kłopotów, tym bardziej nie wdawał się w bójki bez powodu.

Lucyfer rzucił trzymanymi dokumentami na stół. Te spadły z głuchym łoskotem, a część kartek zsunęła się z drewnianego blatu.

- Co znowu Azazel zrobił? - zapytał, znając za dobrze swojego podwładnego. Jeśli coś złego się działo, musiało to mieć związek z niesfornym żołnierzem.

- Problem w tym, czego nie zrobił - rzekł Mefistofeles, przecierając zmęczone oczy. Skorzystał z krzesła, które podsunął mu zwierzchnik. Lucyfer przechadzał się po komnacie, próbując opanować swoją irytacje.

- Gdzie on jest?

- W areszcie. Na rozkaz Gadriela.

Pióra Lucyfera zjeżyły się na dźwięk imienia jednego z Książąt Nieba. Nie było tajemnicą, że Azazel miał na pieńku ze Świetlistym. To tylko pogarszało zaistniałą sytuację.

Ciężko siadł na krześle.

Gadriel, jeden z  Panów Wojny, nazywany był Żelaznym Ramieniem. I choć był niczego sobie żołnierzem, z charakteru przypominał bardziej zakuty łeb, niż cokolwiek innego. Był aroganckim draniem, lubującym się w uprzykrzaniu życia Skrzydlatym o niższym statusie społecznym. A Azazel był zbyt narwany i hardy, by wiedzieć, kiedy prawdziwe kłopoty wiszą mu nad głową.

- Panie...

Pan Zastępów przerwał mu ruchem dłoni.

- Mefisto, daj spokój - rzekł cicho. - Mam imię.

Jakiś nikły cień uśmiechu zaistniał na jego okaleczonych wargach. Lucyfer był jednym z Świetlistych, których nie cechowała zarozumiałość. Był dumny i hardy, ale nie patrzył na innych przez pryzmat pochodzenia, czy statusu. Na jego aprobatę, czy zaufanie, Skrzydlaty musiał zapracować własnymi siłami, a nie złotem.

Skrzydlaty w stopniu kapitana, był jednym z nielicznych aniołów-oficerów, który nie należał do Wysokich Świetlistych. Jak Lucyfer wywodził się z przed ostatniego chóru hierarchii. Tyle, gdy Metatron wyśpiewywał Pieśń Życia, jego ustami Pan uczynił Niosącego Światło Panem Zastępów i nadał mu tytuł Cherubina, a Mefistofeles został wpisany w poczet średniej kasty. Lucyfer zawsze zastanawiał się, czemu tylko garść archaniołów dostała podobne, zaszczytne tytuły. Czemu Jasność podzieliła ich, skoro wszyscy należeli do tego samego źródła światła? To było ponad jego własne pojęcie.

- Lucyferze - anioł nachylił się ku swemu dowódcy - tym razem kapitan Azazel nie zawinił.

- Totalny szok - Pan Zastępów mruknął pod nosem, nie rezygnując z drwiny. Skrzydlaty o krogulczych rysach twarzy, uśmiechnął się półgębkiem. Cóż, to na prawdę stanowiło jakąś nowość, że Azazel nie był jedynym winnym.

Pan Zastępów przetarł zmęczone oczy.

- Opowiadaj - zachęcił swego towarzysza. - Jak to się stało, że zamiast spędzić swój krótki urlop, dałeś się wpakować w kłopoty.

Przez pokaleczone usta żołnierza przemknął nikły uśmiech.

- Wczoraj świętowaliśmy awans Azazela.

Lucyfer nie był tym zdziwiony. Azazel zostawał kapitanem średnio parę razy na stulecie. I choć zawsze awansował wyżej, prędzej, czy później napytał sobie kłopotów, owocujących degradacją. Na początku tygodnia przyznano mu z powrotem jego ulubiony stopień oficerski, na którym potrafił się utrzymać dłużej niż miesiąc. Lucyfer skinął głową swemu podwładnemu, by ten kontynuował.

- Miałem nie iść - przyznał cicho Mefisto. - Ale sam dobrze wiesz, jaki Az potrafi być uparty. Zresztą pomyślałem sobie, czemu nie, skoro to on stawia. Poszliśmy do Złotych Cherubów.

- Na razie brzmi, jak niemal wszystkie typowe przygody Azazela - mruknął Lucyfer, zastanawiając się o ile gorsza będzie ta opowieść, od tego, co zawsze słyszał.

Mefistofeles przeczesał swoje ciemne włosy. Coś w jego oczach zabłysło, jakby rozpamiętywał ostatnie wydarzenia raz jeszcze, by lepiej opowiedzieć Panu Zastępów, co się stało.

- Nie wiem, czy wiesz, tam pracuje taka anielica, Ru. Jest z ptactwa, dość... mało urodziwa i trochę nierozgarnięta, ale sympatyczna dziewczyna. Azazel ją nawet lubi, choć ta nie leży w jego gustach.

Obaj wiedzieli, że Azazel jest psem na baby, ale tylko na te eleganckie i ładne. Nie musiały być mądre, wystarczy, że dobrze wyglądały.

- Co się stało? - zapytał Lucyfer, coraz bardziej czując zimną gulę strachu w trzewiach. Ta historia nie mogła się dobrze zakończyć.

- Bawiliśmy się nieźle, nawet Azazel zachowywał się na poziomie, nie siejąc zamętu - przyznał Mefistofeles. - Tyle, że wtedy przyszli podwładni Gadriela. Zaczęli się śmiać z dziewczyny. Ru, ta anielica, się ich wystraszyła i niechcący wylała na któregoś wino.

- Któryś ją zaatakował, a Azazello stanął w jej obronie - Lucyfer domyślił się, widząc przed oczyma, jak to mogło wyglądać. Az był niewysokim Skrzydlatym, o smukłej budowie ciała, który nie prezentował się walecznie. Ale kiedy już się bił, to jak wściekły tygrys.

- Taa - niechętnie potwierdził kapitan. - Tyle, że tamci sprowadzili Gadriela. Próbowałem wyjaśnić sytuacje, ale uznał winę Azazela. Obiecał zapomnieć o sytuacji, jeśli Az przeprosi z pokłonem należnym wyższemu statusowi.

- Az oczywiście odmówił - Lucyfer bardziej stwierdził niż zapytał. - Ma za sztywny kark, jak na własne zdrowie.

- Niestety. Choć w tej sytuacji, nie możesz mu się dziwić.

Lucyfer nie musiał nawet na to odpowiadać. Wcale się nie dziwił. Może nawet się cieszył, że Azazel pozostał hardy i nie ustąpił.

- A dziewczyna?

Mefistofeles przełknął głośno ślinę.

- Nie wiem. Azazel poszedł w ciupę, a mnie stamtąd wywalili na zbity pysk.

Pan zastępów odchylił się na krześle, patrząc w sufit wypełniony szarością umierającej nocy.

- Wiem, że Az to wrzód na tyłku - Skrzydlaty zniżył napięty głos - ale... wyciągniesz go z karceru, prawda?

- Jasne, Mef - Lucyfer klepnął go w ramię, po przyjacielsku. - Nie zostawia się swoich, co?

Oficer rozluźnił się. Obserwował jak Pan Zastępów poprawił wszystkie papiery na blacie biurka, potem zarzucił kurtę munduru, którą zapiął po ostatni guzik i przepiął wojskowym pasem w talii. Założył szkarłatny płaszcz, przysługujący najwyższym dowódcom.

- Co teraz? - zapytał skrzydlaty.

Lucyfer uśmiechnął się łobuzersko.

- To co zawsze... idziemy z odsieczą naszemu bezbronnemu fiołkowi.

- Raczej krwiożerczemu fiołkowi - kapitan mruknął pod nosem. Ale mimo wszystko uśmiechnął się, widząc jak jego zwierzchnik przewraca oczyma.

Droga do żołnierskiego aresztu upłynęła im ciszy. Noc wciąż była ciepła. Cienie snuły się po murach budynków, lub kryły się między zielonymi krzewami, rosnącymi wzdłuż drogi.

Straże nie ośmielili się zatrzymać Pana Zastępów, gdy ten przekroczył próg więzienia, choć złym okiem patrzyli na niechlujnie wyglądającego kapitana, który szedł tuż za swoim zwierzchnikiem.

Wewnątrz czuło się chłód bijący od kamiennych ścian. Tylko przez małe okienka, wysoko położone w murze, wpadało nikłe nocne światło. Korytarze oświetlały mosiężne lampy.  Dyżurujący żandarm podskoczył na widok Świetlistego i zasalutował.

- Spocznij żołnierzu - rzucił Lucyfer, ciesząc się, że jest środek nocy. Obejdzie się bez tłumu świadków. - Przyszedłem po kapitana Azazello.

Żandarm przestąpił z nogi na nogę, kuląc się ze strachu.

- P-panie... książę Gadriel kazał go trzymać w zamknięciu przez najbliższe trzy dni i pod żadnym pozorem nie wypuszczać.

Chłodne oczy Lucyfera stężały w irytacji.

- To mój żołnierz - wycedził. - Sam będę decydować o jego losie.

Żandarm przełknął głośno ślinę.

- Zawsze możesz powiedzieć księciu Gadrielowi, że dostałeś rozkaz z wyższej instancji - wtrącił się Mefistofeles, dobrze wiedząc, czego obawia się żołnierz. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby brać udziału w porachunkach wewnętrznych wysoko postawionych Świetlistych. Miał tylko nadzieje, że Lucyfer nie poczyta mu tego za złe. Ten wydawał się nie przejmować faktem, że niebawem będzie mieć na głowie obrażonego Pana Wojny.

Żandarm w końcu wziął z kołka pęk kluczy i zaprowadził ich do jednej z cel. Azazel został ulokowany w ciemnicy. Cela była mała i całkowicie pozbawiona światła z zewnątrz. Dopiero gdy drzwi się otworzyły, w mdłym świetle pochodni ukazała się twarz więźnia. Ta, uchodząca za przystojną, chwilowo była ściągnięta w gniewnej nienawiści. Opuchnięta i posiniaczona skóra, nie tylko na twarzy, ale i na wystających z szaty dłoniach, jasno mówiła, że Azazel nie szedł do ciupy potulnie.

Nie było między nimi żadnych słów powitania, czy klepania po plecach. Lucyfer bez słów odwrócił się i szedł w stronę wyjścia, słysząc jak sunęli za nim pozostali żołnierze. Na wszelkie rozmowy przyjdzie czas, gdy będą na osobności.

Żandarm odprowadził ich do holu, poczym wrócił na swoją dyżurkę, mając nadzieje, nie spotkać już dziś żadnego z kłopotliwych Świetlistych.

Gdy żołnierze przestąpili próg, przywitała ich szarość nadchodzącego poranka. Azazel się zatrzymał, z lubością chłonąc świeże powietrze. Nagle zamarł, a mina mu zrzedła. Lucyfer uniósł brew, w pytającym geście. Gdy się odwrócił, zobaczył nadchodzącego Gadriela. Wziął głęboki wdech, by uspokoić podrygujące w złości lotki piór.

- Panie, cóż za niespodzianka - huknął Pan Wojny, złym wzrokiem patrząc na stojącego za Lucyferem Azazela.

- Niesłychana - wódz Zastępów cierpko odparł. W jego umyśle istniało tylko jedno wytłumaczenie, czemu Żelazne Ramię w ogóle kłopota się, by przybyć do wojskowego karceru; by nabawiać się niedolą nie lubianego przez siebie skrzydlatego. Widać, jego podwładni mieli tą samą opinię, bo stężonego gniewem Azazela Mefistofeles złapał zapobiegawczo za ramię, unieruchamiając go w miejscu.

- Widzę, że już doszły cię wieści o kolejnym niecnym wybryku twego niepokornego... skrzydlatego - rzekł Gadriel, patrząc niechętnie to na Azazela, to na Mefistofelesa, który zapewne doniósł o wszystkim zwierzchnikowi. Na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech. To było nie do pomyślenia, by ktoś z nędznego chóru śmiał się mieszać w nie swoje sprawy, dodatkowo wciągając w to Pana Zastępów. Szczyt bezczelności, myślał, bojąc się otwarcie to powiedzieć. Lucyfer był stanowczo za pobłażliwy dla nędzarzy, choć nie można mu było odmówić wspaniałych osiągnięć, jakie uzyskiwał dzięki legionowi, służącemu bezpośrednio pod nim.

- Żal, że musisz trwonić uwagę na takiego. I że twoi podwładni zabierają ci cenny czas, nie mając krzty szacunku dla twojego odpoczynku - rzekł wyniośle, nie odrywając wzroku od skrzydlatego z krogulczą twarzą.

- Bo ty zapomniałeś mnie powiadomić - Lucyfer gniewnie mu wytknął. Sądził, że Świetlisty gbur pewnie nie zamierzał mu tego w ogóle mówić, zważywszy, że Azazel obecnie miał urlop. Istniało prawdopodobieństwo, że wcale by nie usłyszał o odsiadce swego podwładnego, gdyby nie rozsądek Mefistofelesa.

- Wybacz - nieszczerze rzekł Gadriel, ale jego pyszność opadła o parę stopni. Dobrze wiedział, że za takie niedopatrzenie, Lucyfer mógł mu uprzykrzyć życie. - Zamierzałem cię powiadomić, wraz z nowym dniem. Na pewno masz wiele ważniejszych spraw Wodzu, by zawracać ci głowę takimi wybrykami tego niesfornego skrzydlatego.

Mefisto zacisnął palce na ramieniu Azazela, tak, że zbielały mu knykcie. Anioł z burzą fiołkowych włosów miał chęć mordu wymalowaną w oczach.

- Moi podwładni zawsze są warci uwagi, zwłaszcza, gdy są... z nimi problemy.

Gadriel uśmiechnął się krzywo.

- Oczywiście - dodał, nie siląc się, by ukryć swoje powątpiewanie. Zasalutował na pożegnanie i odmaszerował, mrucząc obelgi pod nosem. Nie potrafił zrozumieć, czemu ktoś taki jak Niosący Światło, cherubin!, w ogóle może interesować się takim wybrykiem natury, jakim w jego uznaniu był narwany Azazel.

Skrzydlaci odczekali, aż Pan Wojny zniknie im z oczu.

- Jebany chuj - bąknął pod nosem Azazel, ale Mefistofeles strzelił go przez głowę. Miał dość kłopotów na ten jeden dzień. Był zły i zmęczony. Co gorsza czuł, że Gadriel zapamięta sobie jego skromny, acz znaczący udział w dzisiejszym wydarzeniu.

- Chodźcie już, mam dość tego miejsca - rzucił Lucyfer, ale Azazel zacisnął dłoń na jego ramieniu.

- Co z Ru?

Skrzydlaci spojrzeli po sobie. Niemal każdy z nich zapomniał o nieszczęsnej dziewczynie. Złote Cheruby były podrzędną knajpą na granicy pierwszego Kręgu. Było tam paskudnie niemal jak w Limbo.

- Dobra - Lucyfer zdecydował. - Idziemy zobaczyć, co z nią, a potem każdy do siebie, na chatę, z dala od problemów, tak?

Obaj przytaknęli mu pełni zgody. Niosący Światło wykaraskał ze swej kieszeni mały skrawek materiału. Dzięki magicznemu dywanowi zaraz znaleźli się przed wejściem do knajpy, która nawet przy pełnym świetle dnia nie zachęcała swoim wyglądem. Ale drzwi były zamknięte na głucho. Smętnie szli burą ulicą, gdy natknęli się na anielicę, ukrytą w brudnym zaułku.

Dziewczyna, w potarganej i poszarzałej szacie, ubogiej nawet jak na ptactwo niebieskie, drżała z zimna. Miała skłębione, mysie włosy, które zakrywały jej zapłakane lico. Brzydka twarz nosiła znamiona przemocy. W jej oczach malował się wstyd i strach.

Skrzydlaci stali zamurowani i gapili się na nią, nie wiedząc, co robić. W końcu Lucyfer oprzytomniał i okrył dziewczynę swoim szkarłatnym płaszczem. Ta zaszlochała jeszcze żałośniej.

- Ru - szepnął cicho Azazel, klękając przed nią. Nieporadnie próbowała zetrzeć łzy, jeszcze bardziej brudząc nimi twarz. Żołnierz się zawahał, ale w końcu ją objął ramieniem, a ta, już becząc głośno, przywarła do niego.

Skrzydlaci wymienili znaczące spojrzenia. Lucyfer palcami przeczesał swoje długie, niemal białe włosy.

- Do mnie - odpowiedział na nieme pytanie, gdzie powinni zabrać dziewczynę. Ulica nie była dobrym miejscem, dla przerażonej anielicy.

Raz jeszcze używając dywanu, Pan Zastępów przeniósł wszystkich do swej małej rezydencji, mieszczącej się na uboczu szóstego Kręgu.

W uśpionym nocą holu, zastali czuwającego Beliala. Ten potężnie zbudowany Skrzydlaty, o włosach dojrzałej wiśni, zmierzył ich wszystkich wzrokiem, próbując pojąć, co się stało.

Mefisto poszedł poszukać jakiś czystych ubrań, które anielica mogłaby pożyczyć. Azazel zaś zaprowadził przerażoną dziewczynę do jednej z nieużywanych komnat pana domu. Obaj byli tu wystarczająco często, by wiedzieć, co gdzie jest.

Belial podszedł do swego pracodawcy.

- Samael szukał cię cały dzień, powiedziałem mu, że będziesz rano - mruknął. - Co to za anielica? Wygląda jakby ktoś ją zgwałcił.

Lucyfer stężał na samą myśl o tak podłym losie, który mógłby spotkać tą dziewczynę. Przez myśl mu przemknął taki wniosek, ale Belial, sam pochodzący z najniższych warstw królestwa, widział o wiele więcej niż Pan Zastępów. A skoro on wysnuł takie przypuszczenie, Lucyfer obawiał się, że to prawda. Poszarzał na twarzy, przejęty przerażeniem.

Do pokoju weszli Mefisto i Azazel, tak samo pobielały im twarze, słysząc uwagę Beliala.

- Dałem jej twoje szaty i coś na uspokojenie - powiedział Mefistofeles.

- Śpi - dodał Azazel.

Belial spojrzał na obitą twarz Skrzydlatego. Z Azazelem kiedyś się nie cierpiał, w pierwszych latach na służbie u Lucyfera. Po wielu kłótniach i bójkach, jakoś doszli do porozumienia, w czym znacząco pomogła przepita wspólnie otchłań alkoholu.

- Z czyją pięścią dziś miałeś bliskie spotkanie? - zapytał Azazela, który skrzywił się wyraźnie. Potarł swoje lico.

- Gadriel - wypluł to imię, jakby było najgorszą obelgą.

- Sądzicie, że to on... to zrobił? - zapytał Mefistofeles, ale Lucyfer pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Gadriel może i jest zakutym łbem, gnojem i w ogóle, ale nigdy nie zgwałcił nikogo. Na litość, nie mógłby! - warknął, mając nadzieje, że to prawda. - To w końcu Pan Wojny, wysoko postawiony Świetlisty...

Belial zmrużył swoje wiśniowe oczy.

- Chuj zawsze będzie chujem - rzekł beznamiętnie, ale pod chłodną warstwą słów czaiła się gorzkość. - A z reguły tacy są u władzy.

- Nie możemy rzucać pochopnych oskarżeń - zauważył z roztropnością Mefistofeles. - Nawet nie wiemy, czy to zrobili jego żołnierze, czy ktoś później jej nie zaatakował.

- Coś mówiła? - zapytał Lucyfer, w duchu modląc się, by to jednak nie Gadriel był winowajcą. Nie cierpiał typa, ale nie podejrzewałby go nigdy o takie skurwienie.

Azazel pokręcił przecząco głową.

- Nic nie mówiła, tylko płakała.

- Co zrobimy? - Mefisto zapytał po długiej chwili ciszy.

- Co zrobicie z czym? - dobiegł ich gromki głos Samaela, który bez zaproszenia wylądował Lucyferowi w samym środku pokoju gościnnego. W rękach trzymał skrawek dywanu, oraz pokaźny zapas alkoholu.

- Wiesz pędraku, że cały dzień czekałem na ciebie? Mieliśmy pić - rzucił z oburzeniem, ku gospodarzowi.

Skrzydlaci spojrzeli na niego z jakąś naganą w oczach. Ryży Hultaj zamarł w miejscu.

- No co? Wisienka mówił, że wrócisz rano - ruchem głowy wskazał na okno, na jaśniejącą zorzę na szarym niebie. - Słońce już wstało, mamy nowy dzionek, więc oto i jestem!

Skrzydlaci nadal milczeli.

- Nie cieszycie się? - łobuzerski uśmiech zrzedł z twarzy archanioła. Zastąpiła go posępność, gdy Lucyfer w szybkich słowach wprowadził go w zaistniałą sytuacje.

Samael wystawił alkohol na stół. Bez słowa każdy z zebranych się poczęstował. Żaden nie wiedział, co teraz począć.

- Najlepiej będzie poczekać, aż się obudzi i sama nam powie, co się stało - Belial rzekł, a reszta mu przytaknęła. Zawsze to był jakiś plan

- O ile zechce z nami rozmawiać - cierpko zauważył Mefistofeles. Azazel przechadzał się po pokoju, nerwowo zaciskając palce.

- Nie musi z nami gadać - rzucił Samael, w przebłysku dobrej myśli. Wyciągnął Oko Dnia, wydając szybko rozkazy do osoby po drugiej stronie. Nie minęło wiele czasu, gdy w salonie pojawiły się dwie anielice, ze świty Samaela, Naama i Agrat bat Machlat. Obie były urodziwymi anielicami, o ponętnych kształtach. Naama, ta mądrzejsza z rodzeństwa, miała proste niebieskie włosy, z purpurowymi oczyma, zaś jej siostra nosiła swe purpurowe loki związane wstążką, by nie przysłaniały jej niebieskich oczu.

Agrat zaraz przysiadła się do swego pana, bawiąc się jego rudym pasmem włosów. Naama ukłoniła się nisko gospodarzowi domu.

Lucyfer nie był pewien, czy to mądry pomysł, zważywszy, że skrzydlate, jak ich pan, nie cieszyły się uznaniem. Wielu nazywało je nierządnicami. Ale zawsze to lepiej dla poszkodowanej kobiety, rozmawiać z innymi niewiastami, aniżeli z żołdakami, prawda? Mógł wszak zawołać po jakąś swoją służącą, ale nie wiedział, która by sprostała temu zadaniu. Zresztą, w tej małej rezydencji na uboczu, nie trzymał prawie wcale służby, prócz Beliala, który odmawiał odstąpienia go choćby na krok.

Godziny upływały im w ciężkiej ciszy. Czekali aż anielica się zbudzi. Obie skrzydlate zostały już wprowadzone w szczegóły zajścia. Agat, siedząc na kolanach Samaela, wtuliła się w niego, zaś Naama przechadzała się po przestronnym pokoju pana Zastępów.

W końcu, gdy słońce było już wysoko na horyzoncie, Ru się zbudziła. Anielice wypchnęły z jej pokoju wszystkich mężczyzn, zamykając im drzwi przed nosem. Uszykowały anielicy ciepłą kąpiel, w której pomogły obolałej dziewczynie doprowadzić się do porządku, przy okazji zajmując się jej poranionym ciałem. Nakarmiły ją i przyodziały, w ciepłe szaty Pana Zastępów. Dopiero wtedy postanowiły z nią poważnie porozmawiać.

- To był pewnie twój pierwszy raz? - zagadnęła Agat, ale zaraz siostra zganiła ją ostrym spojrzeniem. Przytuliła zrozpaczoną dziewczynę.

- Nie bój się - mówiła cicho. - Wiesz, gdzie jesteś?

Ru pokręciła głową.

- W domu Pana Zastępów - wyjaśniła anielica. - Pan Azazel cię tu zabrał, pamiętasz to?

Anielica potaknęła, pociągając nosem.

- Jesteś bezpieczna - Naama pogłaskała mysie włosy ptactwa. - Nikt ci tu nie zrobi krzywdy. Powiesz mi, co się stało?

Ru wybuchła żałosnym płaczem i jąkając się poczęła opowiadać.

Po jakieś godzinie, do pokoju gościnnego, w którym czekali mężczyźni, przyszła Agat. Zrelacjonowała wersję sponiewieranej anielicy.

- Więc to jednak nie Gadriel, ani jego żołdacy - Lucyfer rzekł z nieukrywaną ulgą.

- Ale nadal nie wiemy, kogo wykastrować! - warknął przez zęby Azazel. Ru nie znała napastników. Jacyś pijani Skrzydlaci napadli na nią, gdy przez zamieszanie z Azazelem wyszła wcześniej z pracy.

- Powinniśmy to zgłosić żandarmom - mruknął Mefistofeles, jak zawsze kierując się rozsądkiem, ale Belial pokręcił głową.

- Oni nie przejmą się jej losem. Powiedzą, że się z kimś puściła, albo, że próbuje wziąć na litość któregoś z was, Świetliści.

- Wisienka mówi mądrze - dodał Samael. - Jeśli nawet opowiecie historię od początku, to tylko pogorszycie całą sprawę.

- Czemu? - zapytał się zdziwiony Lucyfer. Samael zaśmiał się chrapliwie.

- I ty się jeszcze pytasz? - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Dobra. Pójdziesz do żandarmów i co im powiesz? Że twój podwładny miał sprzeczkę z powszechnie szanowanym Panem Wojny. Zrobili burę, Az poszedł w ciupę, Mefisto obili pysk, a dziewczyna została. Wyciągnąłeś go z celi, ignorując rozkazy jednego z generałów armii. Miałeś prawo, jesteś dowódcą, dobra. Ale sam wiesz, że to źle wygląda, gdy jeden władca podkopuje autorytet drugiemu. Dalej. Az chciał wiedzieć co z dziewczyną, wróciliście i zastaliście ją zgwałconą. W najlepszym razie wezmą ją za dziwkę Azazela, w najgorszym i tak nazwą ją zdzirą, a ty będziesz mieć otwarty konflikt z innym przywódcą armii. Bo nie możesz oficjalnie poprzeć swego żołnierza, gdy Gadriel ma, lub będzie mieć świadków, że to Azazel jest winny.

- Jednym słowem dupa - wyjaśnił prosto Belial.

Lucyfer wyszedł zły na balkon. Samael zaraz zerwał się za nim. Przeskakując przez kanapę, w kilku susach znalazł się obok swego brata.

- Zapomnij o tym Lucek - złapał go za ramiona. - Wiesz, że taką drogą tego nie załatwisz. Ona to ptactwo, nie kiwną palcem, by jej pomóc.

- Wiem, kurwa, wiem! - Lucyfer uderzył pięścią w marmur balustrady. - Ale co mam zrobić? No co, na Jasność?!

Samael oparł się o ścianę, wyciągnął z szat skręta. Zapalił i podał go Lucyferowi. Ten przyjął podarek.

- Nie wiem stary - rosły archanioł rzekł szczerze - Przygarnij ją najlepiej. Przynajmniej u ciebie krzywda jej się nie stanie.

Lucyfer patrzył w dal, na migoczące od złota kopuły budynków.

- Nigdy nie sądziłem, że Niebo to takie skurwiałe miejsce.

Samael klepnął go w plecy, wracając do pokoju.

- W takim razie pomyśl - rzekł na odchodnym - jakim miejscem musi być Głębia.

Lucyfer miał nadzieje nigdy się tego nie dowiedzieć.

Następne dni przemknęły jak piasek pustyni przez palce. Godziny zlały się w jedno i niemal wszyscy popadli w rutynę. Ru, zamieszkała w stojącej na uboczy rezydencji Lucyfera. Belial, sam pochodzący z ptactwa niebieskiego, szybko zyskał zaufanie anielicy. Także Naama i Agat odwiedzały ją co dzień, na zmianę, a Azazel zaglądał co jakiś czas, gdy mu obowiązki na to pozwalały. Nie zaprzestał szukać winnego. A Lucyfer krążył, od sali audiencyjnej archonta Jaldabaota, przez kwaterę dowództwa, po swoją małą rezydencję. Wszystko wydawało się iść w dobry kierunku, dopóki Ru nie zaczęła mieć napadów mdłości i złego samopoczucia.

Pewnego dnia Naama wkroczyła do pokoju Lucyfera, w którym z resztą Skrzydlatych akurat naradzał się nad zdrowiem dziewczyny.

- Ru jest w ciąży - rzekła bez ogródek, a mężczyźni zgromadzeni w pokoju zamarli.

Naama ciężko westchnęła.

- Będzie mieć dziecko - wyjaśniła powoli, jakby słowo ciąża było dla nich trudnym terminem.

- No to chryja -  Belial rzekł, krążąc po pokoju. Nie musiał mówić, to co wszyscy wiedzieli. Dla anielicy, zwłaszcza z ptactwa, posiadanie dziecka bez ślubu było niebezpieczne. Świetliści zawsze mogli takie ekscesy zataić, ale plebs był skazany żyć z hańbą.

Mefisto podrapał się po grzbiecie krogulczego nosa.

- Coś wymyślimy - rzekł beznamiętnie. - Usunięcie ciąży uważane jest za grzech śmiertelny, więc pewnie to odpada. Zostaje znaleźć jej męża. Zmieni się księgi wieczyste, by wpisali odpowiednią datę ślubu i jakoś to pójdzie.

- Jasne, bo zamówienie męża dla jednej ciężarnej anielicy, to taka kaszka z nieba - mruknął Belial.

- Ja będę mężem - odezwał się do tej pory milczący Azazel. Wszyscy spojrzeli na niego w wielkim szoku. Samael poderwał się z krzesła, bez skrupułów zrzucając ze swoich kolan Agat, która spadła z łoskotem na ziemię.

- Odbiło ci? - ryknął Ryży Hultaj, potrząsając Skrzydlatym. - Ty ją chcesz do grobu zapędzić?

- Co to kurwa miało znaczyć? - warknął Azazel, zaraz podrywając się na nogi, gotowy strzelić archanioła w pysk. Samael tylko przewrócił oczyma.

- Daj spokój, Fiołku! Z twoją opinią kobieciarza i awanturnika? Pomijając, że w ten sposób popełni niewybaczalny mezalians!

- Gówno mnie obchodzi jakiś pieprzony mezalians! - Azazel podszedł do siedzącego w zamyśleniu Lucyfera. - Co ty na to, szefie?

Pan Zastępów zmierzył wzrokiem obecnych.

- Chyba i tak nie mamy lepszego pomysłu - przyznał cicho.

Nagle Naama zerwała się ze swego miejsca, a wszyscy spojrzeli za jej wzrokiem. W drzwiach stała Ru, kuląc się. Jej oczy wydawały się być puste. Azazel podszedł do niej i pogładził jej mysie włosy. Dziewczyna była brzydka jak noc, ale koniec końców czuł się odpowiedzialny. Może gdyby tamtej nocy nie uniósł się swoją dumą, jej by nic się nie stało.

- Nie martw się mała - błysnął białymi zębami w łobuzerskim uśmiechu. - Wszystkiemu zaradzimy.

Nie spojrzała mu w oczy.

- D-dziękuję p-panie... - wyjąkała cicho.

- Idź spać - rzekł jej, prowadząc ku komnacie, gdzie obecnie mieszkała. Posłusznie weszła do okrytego wieczorną ciemnością pokoju.

Gdy kapitan Zastępów powrócił do salony, Skrzydlaci siedzieli wokół mniejszego stoliku. Samael trzymał na nim nogi w swoich okutych buciorach, a Agat ponownie przykleiła się do jego ciała. Po drugiej stronie Świetlistego zalegała Naama. Naprzeciw nim, na obszernej kanapie siedzieli w ponurym milczeniu Mefistofeles i Belial. Lucyfer usiadł w swoim ulubionym miejscu, na marmurowym parapecie okna.

Azazel pochwycił butelkę mocnego wina i wzniósł ją.

- Zdrowie mego dziecka - rzekł, a każdy z zebranych wzniósł swój kieliszek do góry.

W końcu Samael wybuchnął śmiechem.

- Kto zostanie ojcem chrzestnym?

- A zgłaszasz się? - burknął nadal obrażony na niego Azazel.

- Jeszcze dziecko się nie narodziło, a ty chcesz już je krzywdzić - zaśmiał się Lucyfer, kręcąc niedowierzając głową. - Samael ojcem chrzestnym to chyba tylko w mafii by mógł zostać.

- No ba! - wyszczerzył się Ryży Hultaj. - Ale jak dzieciak by miał bezpiecznie!

Zaśmiali się tym razem wszyscy.

- Ej, Lucek - Samael przytulił obie swoje służki naraz.

- No?

- Postanowiłem.

- Aż strach mi zapytać - mruknął Pan Zastępów - ale co postanowiłeś?

- Że jak będę mieć dzieciaka, to zostaniesz jego ojcem chrzestnym.

Lucyfer zakrztusił się akurat pitym winem.

- Ja? Odbiło ci? Ja nic nie wiem o dzieciach! - zarzekał się. -W ogóle, od kiedy ty planujesz mieć potomstwo?

Samael wzruszył radośnie ramionami.

- Nie planuję, ale wiesz... nawet najlepszym może zdarzyć się wpadka.

- Jasności uchowaj - mruknął pod nosem Lucyfer, a jego goście wybuchli śmiechem. Jakoś sobie poradzą... tak sądzili, tamtego wieczoru.

Kilka tygodni później, Ru znikła bez słowa. Przeszukali cały dom. W końcu postanowili podzielić się na mniejsze grupy i przeszukać najbliższe okolice. Próbowali użyć magii, ale ta nic nie dawała. Zimny deszcz zacinał, ale oni nie przestawali szukać. Samael, Azazel i Lucyfer zaangażowali wszystkie swoje sługi, ale nie było żadnych rezultatów.

Dopiero na wieczór następnego dnia znaleziono Ru.

Jej martwe i chłodne ciało zalegało w rzece, na brzegach Limbo. Oczy zaszły beznamiętną nicością, choć jej nieładną twarz utrwalił grymas bezbrzeżnego smutku. Odebrała sobie życie, zabijając nienarodzone dziecko, któregoś z tamtych Skrzydlatych.

Będąc samobójczynią i mordercą zarazem, odmówiono złożenia jej do grobu na świętej ziemi Nieba. Pochowali więc ją pod szarą jabłonką, na skraju Limbo. Jedynie Lucyfer, Azazel, Mefisto, Belial, Samael i jego dwie służki przyszli na jej pogrzeb. Azazello położył na grobie bukiet fiołków o soczystej barwie płatków. Głośno przełknął ślinę.

- Mówiła, że to jej ulubione kwiaty - rzekł, blady na twarzy. - Że te przypominają jej kolorem moje oczy.

Nikogo z ich grona to nie zdziwiło, wszak Azazel był popularnym mężczyzną, cieszącym się uwagą niewiast. Mefistofeles zacisnął dłoń na jego ramieniu. Powoli, acz stanowczo pociągnął Skrzydlatego w stronę bram miasta. Wracali do domów w zupełnej ciszy.

Następny tydzień Azazel spędził nie opuszczając swej rezydencji. Pił na umór. Mefistofeles po służbie sprawdzał, jak się ma Skrzydlaty. Samael wsiąkł gdzieś, jak to miał w zwyczaju znikać bez uprzedzenia. Pewnie gdzieś hulał po podejrzanych spelunach. Lucyfera dręczyły wątpliwości. Budził się z nimi, pracował z nimi i zasypiał z nimi. Zastanawiał się, czy mógł ocalić tą anielice. Czy na pewno zrobił wszystko, co było w jego mocy.

- O czym myślisz? - zapytał pewnego wieczoru Belial, gdy obaj stali na tarasie rezydencji.

Lucyfer tylko się uśmiechnął, choć uśmiech nie sięgnął jego szarych oczu.

- Że jesteś dobrym przyjacielem - rzekł wymijająco, ściskając ramię Beliala. Rosły anioł spojrzał na niego uważnie, niemal wbijając w Lucyfera swoje spojrzenie wiśniowych oczu.

- Jeśli nazywasz mnie przyjacielem - zauważył - to czemu nie chcesz mi powiedzieć, co cię trapi?

Niosący Światło uśmiechnął się. Czasami Belial potrafił go denerwować swoimi celnymi słowami. Ale nie gniewał się na niego. Anioł stał się jego przyjacielem, którego potrzebował zwłaszcza teraz, gdy już nie był pewny, co ma myśleć.

- Co sądzisz o Królestwie?

- Jest piękne - odrzekł zapytany, opierając się o balustradę. Patrzył w dół, na kłębiące się w oddali krajobrazy szóstego Kręgu.

- A o prawach?

Belial zamarł w miejscu. Jego szare skrzydła stężały, a pióra niemal zjeżyły się złowrogo.

- Są... niesprawiedliwe - odpowiedział w końcu, cicho.

Na chwilę panowała między nimi cisza, przerywana tylko tęsknym jazgotem ptactwa, grzejącego się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.

- Już sam nie wiem, w co mam wierzyć - Lucyfer przyznał w końcu, wracając do środka komnaty. Belial podążył za nim, jak cień.

- Wierz w Jasność, Lucyferze...

Niosący Światło zaśmiał się, krótko i nieprzyjemnie.

- W Jasność? W Jasność... - pokręcił głową. Spojrzał na rosłego Anioła. Jak zwykle, jego niemal granitowa twarz nie zdradzała żadnych uczuć. - Czasami zapominam, że w ogóle Ona jeszcze jest z nami. Wystarczyłoby jedno Jej słowo, by to wszystko uporządkować, czemu więc milczy?

Belial nie spojrzał na Archanioła.

- Jak to jest... słyszeć Pana?

Lucyfer był jednym z nielicznych, którzy mogli stanąć przed Białym Tronem. I był jednym z niewielu, z którym Jasność rozmawiała.

- Tego nie da się opisać. To jak ciepło i swobodny lot i bezpieczeństwo i siła i wszystko niemal co dobre, zmieszane w sobie. A przy tym takie wszechogarniające, że aż straszne. Przytłaczające. Jego Głos wibruje przez ciało, przygniata serce i duszę, po prostu... czuje się to całym sobą.

- Myślisz... że kiedyś będę mógł zobaczyć Jasność?

Lucyfer milczał długą chwilę, palcami bawiąc się szklanym kielichem.

- Wszyscy powinni mieć do tego prawo.
Żaden z nich nie musiał mówić, jak obecne prawo wyglądało.

****
ksywki, które się chwilowo kształtują w moich opowiadaniach:
Fiołek - Azazel,
Wisienka - Belial,
Jastrząb - Mefisto,
Kasza - Samael

lucyfer, mefisto, agat, samael, belial, gadriel, jego droga do zatracenia, siewca wiatru/zbieracz burz, fanfiction, naama, azazel, ru

Previous post Next post
Up