Wszystko zaczęło się od
studenckiego AU, które wymyśliła Marianek i do którego chciałam w jakiś sposób nawiązać. Okazało się jednak, że niechcący rozminęłam się z niektórymi rzeczami, które ona w swojej historii już ustaliła i które rozegrać się tam mają inaczej. W efekcie wytworzyło się mi równoległe studenckie AU. Jest to jednocześnie jeden z najdłuższych tekstów, które napisałam już od dawna :)
Tytuł: Nowe czasy
Autor: Gokuma
Rozdział: pierwszy
Fandom: Bleach
Rodzaj: AU
Postacie/pairingi: w tym rozdziale przede wszystkim Hisagi i Komamura
Rating: G (na razie)
Ostrzeżenia: chaotyczny uniwersytet XD Zależności/relacje między poszczególnymi postaciami podobne są do tych, które pokazane zostały w "Bleachu", aczkolwiek nie zawsze i nie do końca
Miłego czytania! :)
Od początku studiów Hisagi ani razu nie widział profesora Komamury, choć jego nazwisko powtarzało się na planie zajęć, tablicy informacyjnej i okładkach skryptów. A także na liście lektur - i to nie tylko oficjalnej, lecz również tej, którą Hisagi sporządził kiedyś dla siebie, przeglądając wykaz książek, które przydałyby mu się przy pisaniu licencjatu. Profesor Komamura zajmował się dokładnie tym, czym Shuuhei chciał się zajmować w przyszłości - o ile oczywiście przejdzie z powodzeniem przez wszystkie kolejne sesje. W tej chwili znajdował się na samym dole uczelnianej drabiny i niezaliczony semestr zdawał się milion razy bardziej prawdopodobny niż ewentualna profesura. "Ewentualny licencjat" - poprawił się w myślach Shuuhei i skrzywił się, po raz kolejny sumując punkty z zajęć. Jakby nie liczył, brakowało mu jednego zaliczenia i właśnie Komamura - oraz osobiste gapiowstwo Hisagiego - były tu przyczyną.
Na początku semestru, jak każdy szanujący się student, pozapisywał się na mnóstwo różnych zajęć: a dokładnie na tyle, ile trzeba było, by bezpiecznie zakończyć półrocze. Wydawało mu się nawet, że ma zapas i niezdany egzamin u Mayuriego nie powinien za bardzo pokrzyżować mu szyków. Zaliczenie z programowania okazało się jednak jakąś totalną porażką - zresztą nie tylko dla niego, dla większości jego roku. Niektórzy podchodzili do egzaminu jeszcze raz, w drugim terminie - jemu akurat wypadała wtedy poprawka z biofizyki, na której nie mógł się nie zjawić.
Przeglądając kolejne strony indeksu, natrafił wreszcie na przedmiot, który miał być "zapasem" i o którym w trakcie semestru zupełnie zapomniał. Zajęcia profesora Komamury, na które zapisał się z początkiem roku, nie odbywały się tak, jak je zaplanowano. Przez pierwsze parę tygodni wykładów nie było w ogóle - choć w uniwersyteckiej bibliotece wyłożono zawczasu dosyć obszerną listę lektur. Ta sama lista zniechęcała zresztą podobno sporo studentów: niepisaną zasadą na Shuuheiowym kierunku było to, że na co jak na co, ale na WYKŁADY nic się nie czyta.
Hisagiemu wszystko było jedno: większość z wypisanych książek i artykułów musiał przeczytać i tak, więc obszerność wykazu aż tak mu nie przeszkadzała. Ale zajęcia nie odbywały się i nie odbywały, potem zostały przesunięte na inną godzinę i termin, który nie pasował mu za skarby świata. Raz udało mu się zajrzeć na te zajęcia: konwersatorium z doktorem Ichimaru zostało odwołane (ku wielkiej uldze wszystkich w nim uczestniczących). Wykładu nie prowadził jednak Komamura: rozpytując po cichu, Hisagiemu udało się dowiedzieć, że mężczyzna o nazwisku Iba jest jego - jedynym zresztą - asystentem.
Studenci, którzy na wykłady chodzili, powiedzieli mu, że Komamura nie prowadził ich nigdy. Mieli tylko zjawić się u niego na egzamin, do czego jednak przymierzało się niewielu: lektur było dużo, a rzadko komu brakowało akurat tych 5 dodatkowych punktów, które można było dostać poza punktami za zaliczenie. Ku lekkiemu zdumieniu Shuuheia okazało się, że na dobrą sprawę nikt z obecnych nie ma pojęcia, jak ich wykładowca wygląda. Oględne "podobno jakoś dziwnie" nie dawało mu wiele, jeśli miał w ciągu najbliższych dni znaleźć profesora na uczelni.
Tak zwana tablica konsultacji nie pomogła Hisagiemu za bardzo, choć - na papierze - zdawała się określać czas i miejsce, kiedy można spotkać Komamurę dosyć dokładnie. Shuuhei wiedział już jednak z doświadczenia, że to, co jest na niej napisane, dość drastycznie może rozmijać się z prawdą i czasem, by znaleźć danego pracownika uniwersytetu, trzeba było mieć naprawdę sporo szczęscia. Taki profesor Kyouraku na przykład zjawiał się na swoich dyżurach od przypadku do przypadku, jako pierwsze ("trzeba być wychowanym, panowie") przyjmując zawsze czekające na niego studentki. Drugi, dłuższy z dyżurów miał poza miastem - a Hisagi zastanawiał się czasem, czy komukolwiek z jego znajomych z roku przyszło kiedyś do głowy, żeby jechać prawie sto kilometrów, żeby spotkać jakiegokolwiek profesora.
Ogólnie mówiąc, konsultacje na uczelni Shuuheia, były "czasem, kiedy można ewentualnie spotkać któregoś z profesorów, jeśli się będzie miało szczęście". Zdarzały się oczywiście chwalebne wyjątki, jak profesor Unohana czy prorektor Sasakibe, ale poza tym wszystko robiło trochę wrażenie, jakby było zawieszone w powietrzu - i że wszyscy pracownicy mają milion zajęć gdzie indziej. Możliwe zresztą, że tak było - Hisagi miał ogólne pojęcie, ile niższy stopniem naukowiec może zarabiać - i uczniowie stanowili dla niektórych jedynie irytujący (bo żywy i liczny) dodatek. Zazwyczaj jednak dziekanowi do spraw studenckich udawało się wszystko jakoś ułagodzić i jakoś to dalej trwało. Gdyby nie egzamin z Mayurim i poprawka z biochemii, Hisagi nie miałby zresztą w tym semestrze problemu.
Po przestudiowaniu tablicy dyżurów Shuuhei wdrapał się na siódme piętro budynku: na ósmym, według popularnej legendy, krążyły tylko duchy potępionych i niedoszli doktoranci. Winda oczywiście nie działała; to znaczy - może ruszała się w górę i w dół, ale każdy obdarzony instynktem samozachowawczym starał się ją omijać. Drzwi do pokoju 429 były zamknięte; na przytwierdzonej do nich tabliczce, między nazwiskami Komamury i Iby, widniało jeszcze jedno - wykreślone jednak, czy raczej: wydrapane czymś ostrym.
Była dziewiętnasta; o tej porze budynek zwykle już pustoszał, ostatnie zajęcia kończyły się o osiemnastej trzydzieści. Drzwi zamykano nieco później, jeszcze przez godzinę po zakończeniu wykładów i ćwiczeń działały biblioteki, które jednak znajdowały się w zupełnie innym segmencie uczelni. Piętra od czwartego w górę były wyludnione; rzadko komu - jeśli absolutnie nie musiał - nie chciało się przebywać na uniwersytecie tak długo. Konsultacje profesora Komamury miały jednak trwać od dziewiętnastej trzydzieści do dwudziestej i Hisagi postanowił te pół godziny poczekać.
Po jakimś czasie w budynku zrobiło się niemal zupełnie cicho; jedyny hałas robiły bucżące i mrugające co jakiś czas świetlówki. Hisagi zdążył przeczytać całą gablotkę dla studentów czwartego roku, policzyć krzesła i ławki, otworzyć okno i wysłać trzy esemesy do Kiry nim zrobiło się wpół do ósmej. Wyznaczona godzina nadeszła jednak - i minęła, a na piętrze nikt się nie pojawił. Hisagi zaczął krążyć po kompletnie pustym korytarzu; pod jedną ze stojących widać na nierównej podłodze ław odkrył zwitek gazety datowanej na siedem lat wcześniej.
Na piętrze poza nim nie było nadal żywego ducha: widać profesor Komamura postanowił nie zjawiać się na swój wyznaczony dyżur. Shuuhei pomyślał z lekką irytacją, że powinien się tego spodziewać - i w tym samym momencie usłyszał stłumiony odgłos, przypominający trzaśnięcie drzwiczek jakiejś szafy.
Zbity z tropu, podszedł do drzwi gabinetu i zapukał; z wnętrza rozległo się głośne "Proszę". Hisagi chwycił za klamkę - która przedtem nie chciała ustąpić - i otworzył drzwi. Wnętrze było znacznie ciemniejsze niż biały i oświetlony zielonkawym światłem korytarz.
- Nie pamiętam pana z zajęć - uslyszał, nim zdążył przywitać się i przekroczyć próg pokoju.
- J... ja byłem na pierwszej liście - wyjąkał Hisagi, wytężając wzrok, by dojrzeć postać siedzącą w głębi pomieszczenia. - "Czy z tą szkołą jest naprawdę aż tak źle?" - pomyślał i w tym samym momencie potknął się o stos pogrążonych w półmroku szpargałów. - Przepraszam..! - powiedział zaraz, myśląc, że chyba dziś wszystko sprzysięgło się przeciw niemu.
Siedzący pod zasłoniętym roletami oknem mężczyzna westchnął i włączył stojącą na biurku lampę:
- Słucham pana? - powiedział i spojrzał uważnie na Shuuheia, który od momentu, gdy rozbłysło światło, stał i wpatrywał się w profesora nieruchomo.
Mężczyzna wyglądał jak... jak... słowa "podobno jakoś dziwnie" nie oddawały w najmniejszym stopniu tego, co Hisagi teraz widział. Profesor... ktoś, kto powinien być profesorem Komamurą, był wielki - nawet siedząc, był wyższy od Shuuheia. Nie to jednak było dziwne: na twarzy mężczyzny widniała futrzasta, zwierzęca maska.
Hisagi przełknął ślinę. Potem przełknąl ją jeszcze raz i spróbował coś powiedzieć, ale miał wrażenie, jakby coś odebrało mu nagle mowę. Przelotnie zastanowił się, co było w tym winie, które przyniósł wczoraj Renji. Albo może ma halucynacje; być może migające świetlówki go zahipnotyzowały; albo w paście do podłóg są jakieś halucynogeny albo...
- Tak? - odezwał się jeszcze raz "profesor Komamura", wpatrując się w niego uważnie i z lekkim zniecierpliwieniem zza swej maski.
- J...ja - wykrztusił wreszcie Hisagi; "Nic, przepraszam za kłopot" chciał dodać i ewakuować się z pokoju najszybciej - ale powstrzymał go widok leżącej na biurku książki. Tej samej, którą wczoraj czytał. "To pewnie jakiś dziwaczny eksperyment", postanowił uznać w końcu i, skupiając wzrok gdzieś między twarzą mężczyzny a brzegiem lampy, wyłuszczył swoją prośbę. Komamura wysłuchał wszystkiego, wreszcie powoli pokręcił głową; potem sięgnął pod blat biurka i wyjął z szafki duży, oprawny w skórę notes.
- Faktycznie, był pan zapisany... - zadumał się; Hisagi, wciąż lekko oszołomiony, potwierdził, starając się nie patrzeć na dziwaczne przebranie mężczyzny. To prawda, widział już na tej uczelni cuda i dziwy, ale pracownik naukowy noszący maskę na Halloween to było coś nowego. Nawet biorąc pod uwagę prodziekana do spraw dydaktycznych, Zarakiego, który zachowywał się i wyglądał jakby był chory psychicznie. I u którego nie dało się nic załatwić, jeśli nie zaskarbiło się wczesniej sympatii jego, diabli wiedzą czemu ciągle przesiadującej w gabinecie i rozpieszczanej przez wszystkich, córeczki.
"Wynoszę się stąd po czwartym semestrze" przyrzekł sobie Shuuhei; w tym samym momencie Komamura uniósł głowę:
- Dobrze - powiedział. - Pozwolę panu podejść do egzaminu. Proszę pokazać listę lektur.
Hisagi czym prędzej podał mu złożony na cztery i wystrzępiony już cokolwiek arkusz.
- Widzę, że często pan do niej zaglądał - powiedział mężczyzna; w jego głosie po raz pierwszy zabrzmiał jakiś nowy ton: nuta lekkiego rozbawienia. Shuuhei skinął głową, patrzac, jak Komamura dopisuje do wykazu kolejne pozycje. I kolejne. I kolejne.
- Będzie pan musiał trochę doczytać - wyjaśnił naukowiec i odłożył na bok pióro. Potem podał kartkę Hisagiemu. Shuuhei wziął ją i ukłonił się niezgrabnie. - "Dziwak, ale w porządku" pomyślał, zamykając cicho drzwi. Z pewnością wolał Komamurę niż indywidua w rodzaju Mayuriego czy Ichimaru.
Na autobus czekał długo. O wyglądzie Komamury postanowił na razie nie mówić nikomu, dopóki sam sobie nie ułoży tego wszystkiego w głowie:
Maska była bardzo dobrym wyjaśnieniem. Nie tłumaczyła jednak, skąd wzięło się pokrywające dłonie Komamury futro.
[end]
? :D