- Ale napiszesz sprawozdanie z koncertu? - zapytała A., ledwo schowałam jęzor, który wydatnie pomaga mi w pisaniu cyrylicą (należę do tych osób, które w chwilach skupienia wysuwają język, co nadaje im wygląd poczciwego, zgrzanego dobermana).
- Napiszę pod warunkiem, że coś mnie wkurzy. Jak mnie nic nie wkurza, to nie mam o czym pisać.
- No co ty. Napisz nawet, jak będzie fajnie.
Chciałam wyłuszczyć A. ideę malkontenckiego pisania, ale nie miałam czasu, bo musiałam złapać pociąg do Hagi. Pośpiesznie pożegnałam się i pognałam w stronę Centrala.
Siedząc z pociągu razem z P., zastanawiałam się, jak będzie. Ktoś opowiedział mi jakiś czas temu, że załapał się kiedyś na koncert Maleńczuka w Utrechcie; facet spóźnił się godzinę, po czym wyszedł na scenę tak pijany, że nie można było zrozumieć, o czym śpiewał. Miałam nadzieję, że Kazik nie urżnie się przed koncertem a po, ale z tymi artystami to nigdy nic nie wiadomo. W duchu modliłam się też, żeby nie spóźnili się za bardzo, bo musieliśmy złapać ostatni pociąg do Amsterdamu.
W Paard van Troje poczułam się bardzo swojsko, bo nawet ochroniarze witali wszystkich po polsku (pewnie trenowali całe popołudnie; muszą jeszcze potrenować wymowę, ale i tak szacunek za starania) i było dostępne piwo w rozmiarze XL jak na Holandie (czyli 0,4l). Chłopaki wyszli na scenę po studenckim kwadransie, na co bardzo uradowało się moje serce.
Muszę przyznać, że podziwiam Kazika za dobór numerów, bo zaczął od Baranka, który odśpiewała z nim cała sala. Sprawiło to, że ludzie rozruszali się już na początku a potem było już tylko lepiej. Na początku leciały same hiciory, (chociaż jak się zastanowić, to Kult od lat produkuje wyłącznie hiciory), zatem Gdy nie ma dzieci, Czarne słońca, Dziewczyna bez zęba na przedzie, Wolność oczywiście Arahja, w czasie której ktoś zmasakrował mi piszczel, ale go nie złamał, za co bardzo dziękuję.
Publika była niezwykle kreatywna jeśli chodzi o tricki by dostać się na scenę: trzy osoby wrzuciły tam swoje dowody osobiste i musiały je osobiście odebrać od Kazika, dwóch chłopców weszło na podium, by następnie skoczyć w publikę (mina ochroniarza: bezcenna), ludzie przerzucali się przez barierki z taką częstotliwością, że ochrona miała pełne ręce roboty w przerzucaniu ich z powrotem.
W czasie koncertu Kazik podpisywał płyty a odbywało się to następująco: płytę i długopis podawało się ochroniarzowi, on kładł je na scenę a Kazik, nie przerywając śpiewania, przyklękał, wykonywał szybki maz (lata praktyki, he) i oddawał w ręce ochroniarza. Ten zwracał płytę delikwentowi.
W ten właśnie sposób załapałam się na autograf ku niedowierzaniu P., który wrzeszczał: „Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby wokalista podpisywał płyty w trakcie śpiewania!”
Kazik potrafi.
Trudno uwierzyć, ale koncert trwał 3 (słownie: trzy) godziny. Na bis zaśpiewali m. in Polskę, która to piosenka do dziś siedzi mi w głowie (szczególnie wers o zarzyganych chodnikach, nie wiedzieć czemu).
Nie przesadzę, jak powiem, że dawno na tak znakomitym koncercie nie byłam.
Może nigdy.
Kiedy wychodziliśmy z Paard van Troje zauważyłam, że cała ulica obstawiona jest policją, towarzystwo było jednak w miarę spokojne i nie zauważyłam żadnych incydentów. W dzisiejszych gazetach także nic nie znalazłam na ten temat, więc chyba tym razem odbyło się bez mobiele eenheid (policyjne siły specjalne).
Kazik, kiedy powtórka?
Poniżej kilka fotek, wszystkie autorstwa Vrouw van Broerkonijn.
sekcja dęta - znakomitość.
Staniki nisko latały tego wieczora.
Tłum jak w moskiewskim metrze w godzinach szczytu, a co.