The Small Bang DW11-S1

Jun 28, 2010 20:19

Jestem niestety na nie.
I bardzo mi z tego powodu przykro bo ten sezon mimo paru drobnych wad (ale który ich nie miał) bardzo lubię.
Zacznę od plusów by było łatwiej:
- 11, którego poza paroma drobiazgami kupuję absolutnie i z butami
- Rory, który pasuje się obok Donny i Owena w TOP Three Whoniverse'u.
- Rory/Amy które jest OTP wszechczasów.
- cała zagadka River, Ciszy, która ma zapaść i głosu który ją wypowiada, wybuchu TARDIS i tak dalej.
Sam pomysł z wrogami Doktora i ich wielkim spiskiem, Pandoriką, którą Władcy Czasu (czy mi się wydaje czy Master w EOT o niej wspominał) znali jako legendę, Stonehenge, Autonami, itd. Wszystko to cymes.
Świat bez gwiazd, Rory i Amy czekający, Auton!Roman!Rory... FEZ!!! Mop!!! River strzelająca do fezu... Płonące TARDIS jako słońce. Dalek błagający, po raz drugi w historii serialu - po 1x06...

Ale decydują drobiazgi i w drobiazgach (oraz w jednej wielkiej rzeczy ten sezon mnie zawiódł).
Otóz Moffat w straszliwym zakresie odciął się od starych sezonów jeśli chodzi o wystrój - nie TARDIS czy Doktora, ale naprawdę - odcinki z Dalekami, Sylurianami, pod tym względem bolały. Wsadzenie do finału Cybermanów oryginalnych z wystrojem Cybus Cybermanów bolało. Bo ja lubię historięm jestem fanem historii i dlatego najcudniejsze postaci i dialogi nie oddadzą mi tych szczegółów. Bo na serio nie wystarczy poprzyklejać człowiekowi łuskę by zrobić inteligentnego gada - o biuście już litościwie nie wspomnę, kolorowanie Daleków i sam pomysł, że Dalekowie uzależnili by się od takiej rzeczy boli, Sylurianie pod Pandoriką bolą. Brakuje mi w tym sezonie odcinku do którego mógłbym nie mieć najmniejszych pretensji jak Empty Child w pierwszym, Impossible Planet i Age of Steel w drugim, jak finał trzeciego, jak cudowne Family of Blood, jak Silence in Library. Tu w każdym odcinku zostawało jakieś ale - bzdurność idei kosmicznego wieloryba wymyślona tylko na potrzeby porównania z doktorem (sam pomysł że Angole dale by się zostawić bez statku na Ziemi --'), o Dalekach już pisałem, Aniołowie łamiący ludziom karki zamiast żywić sie ich czasem (OK to ciut przesada, fakt faktem to była najlepsza historia odcinka), jakiś drobiazg, czasem trudny do sprecyzowania. No i wielkie ale - FINAŁ.

W finale zabolały mnie dwie rzeczy.
Pierwsza, że Moffat dotąd zwykle precyzyjny mechanik odcinków poleciał w całkiem nieracjonalne elementy. Potęga Podświadomości Amy, przywrócenie jej rodziców to wszystko było przegięte - przede wszystkim właśnie to przywrócenie Doktora.I z tym wiąże się druga znacznie ważniejsza sprawa. Otóż ten finał skończył się dobrze i bardzo wcześnie - w momencie gdy Doktor zapowiedział usunięcie się z Czasu było to niemal pewne. Miałem cień nadziei, że tam zostanie et least do świąt - w sumie po drugiej stronie pęknięcia powinien się znajdować cały Wszechświat który wyleciał z Czasu przez wybuch TARDIS, ale mniejsza z tym. Skończył się bez straty, za to z dużymi zyskami. A ból z końcem każdego sezonu był czymś dla mnie bardzo w tym serialu istotnym - ofiara Dziewiątego, utrata Rose, śmierć Mastera, pożegnanie Donny, nawet skaszanione w końcówce beznadziejną serią pożegnań i eksplozją egocentryzmu Dziesiątego (no ale Dziesiąty taki w sumie był - zbyt zakochany we własnym mózgu) (i dodajmy to Daviesowi - 3 sezonem TW). A tu wszystko OK ruszamy po ślubie dalej, bez przerwy... Mogli chociaż ten powrót przywrócić na Święta byłbym przynajmniej zaskoczony...
Teraz doszliśmy do największej wady tego sezonu - były tu momenty (w 90% za sprawą Rory'ego) które rozdzierały serce, ale in general po raz pierwszy pod koniec sezonu zostałem bez drzazgi pod paznokciem, bez igły zbitej między żebra, bez noża w nerce... I choć cieszy mnie szczęście młodej pary, intryguje duża ilość zagadek zostawiona na sezon 11.2, to tak czuję się jakoś dziwnie pusty bez tego bólu, jakby rana została za wcześnie, nienaturalnie uleczona. Weird.

No ale summa summarum za dużo narzekam. By nie było - jest lepiej niż odzwierciedla to proporcja narzekań do zachwytów. Bo miałem awwww dużo razy, po prostu za mało razy musiałem powstrzymywać się by po raz pierwszy nie rozpłakać się na serialu. Szkoda mi tego uczucia.

No ale 11 ruszaj dalej, Cisza nadal czeka by zapaść (i tak by zostać w Moffatowych klimatach) czyżby miała to być Cisza w Bibliotece ;) (Vashta Nerada obok Daleków to mój ukochany enemy ever).

PS. Czy Amy w 11.1x01 mówiła, że jej rodzice nie żyją, a Doktor wykorzystał fakt, że w jej umyśle zapamiętał się wszechświat i zmienił ten fakt, czy też ich nieobecność była skutkiem wymazania jak Rory'ego w Cold Blood? I skoro tak, skoro wprowadził siebie do jej pamięci to czy nie znaczy że jej pamięć wywołała jakiegoś nowego, wymyślonego Doktora - i co z jego przeszłością i wcieleniami a prawdziwy został w Pustce (lub w Prawdziwym Wszechświecie tylko pozbawionym Ziemi jak mówi moja teoria)...

Przyczyny tego faktu są prawdopodobnie kwantowe.

doctor who, happily ever after, rory is bloody awesome, angst, rory/amy

Previous post Next post
Up