Moje drogie wszystkiego najlepszego z okazji Dnia kobiet!
Dużo równości, sprawiedliwości, siostrzeństwa (i żeby wold znał to słowo) i kobiecej siły. Zero dyskryminacji i szybkiego upadku patriarchatu.
Zastanawiałam się, co dorzucić do życzeń na dzień kobiet i w końcu postanowiłam reaktywować zarzucony projekt „mały kurs feminizmu”
Jako, że ostatnio czytam różne książki, dziś będzie o historii, czyli o tym o co chodzi z falami i frakcjami. Mam nadzieję, ze przynajmniej dla części z Was będzie to jakaś nowość.
Może jeszcze od razu zaznaczę, że jest to pisane „z głowy”, starałam się nie zaglądać do książek, bo pomyślałam, że tak będzie najbardziej zrozumiale, a i przecież powinnam zapamiętać, to, co najważniejsze.
Oczywiście są tu też różne uproszczenia, bo generalnie co feministka to trochę inna wizja. A ja starałam się także nie rzucać nazwiskami, datami i indywidualnymi poglądami, skupiając się raczej na ogólnym zarysie poglądów danego prądu.
Historycznie feminizm przyjęło się dzielić na trzy okresy, zwane falami. Jeśli ktosia miała fajny tekst o metaforze fali to chętnie przeczytam.
Pierwsza fala sięga swoimi korzeniami oświecenia, kiedy to pojawiły się ideały wolności i równości dla wszystkich, jednakże kilka mądrych pań, jak Mary Wollstonecraft w A Vindication of the Rights of A Woman czy Olimpia de Gouges, która w czasie Rewolucji Francuskiej ogłosiła Deklarację praw kobiety i obywatelki zauważyło, że „wszyscy” nie obejmują kobiet. Jednakże myśliciele oświeceniowi, a potem liberalni (za wyjątkiem Milla) pomijali tą oczywistą sprzeczność we własnych poglądach albo nie odnosząc się do kwestii płci w ogóle albo tłumacząc podporządkowanie kobiet „naturą”.
W USA pierwsza fala była silnie związana z ruchem abolicjonistycznym, co wydaje się być nieprzypadkowe. Kobiety zauważyły, że walczą dla Afroamerykanów o prawa, których same nie posiadają. Niestety nie da się ukryć, że miało to również rasistowskie podłoże, gdyż pojawiały się oburzone głosy, że jak Czarni mają mieć możliwość głosowania, podczas, gdy białe kobiety takiej możliwości nie mają. Ponad to białe kobiety kierujące organizacjami sufrażystek stawiały sobie za cel przede wszystkim zdobycie praw wyborczych dla siebie i wolały nie mieszać się w walkę o emancypację kobiet czarnych, gdyż to mogło zagrozić ich sprawie.
Pierwszą falę feminizmu zwykło się kojarzyć z sufrażystkami i walką o prawa wyborcze, ale jest to zbyt duże uproszczenie, w dodatku pomijające ogrom pracy, jaki wykonały pierwsze feministki. Wywalczyły one prawo do edukacji, rozwodu, wspólność małżeńską, prawo do zachowania posagu, prawa rodzicielskie (sic!), zniosły tzw. prawo karcenia żony (czyli bicia jej), które dotychczas było świętym, usankcjonowanym przez państwo prawem męża. Mówiąc w skrócie feministki pierwszej fali uczyniły z kobiet podmioty prawa. W każdym kraju przebiegało to inaczej, gdyż w każdym z nich panowało inne prawodawstwo.
Po uzyskaniu przez kobiety praw wyborczych ruch feministyczny na trochę przygasł, aż do lat ’60 XX wieku.
Druga fala uważa się, ze trwała od końca lat 60 do końca lat 80 XX wieku. Ruch był liczny i widoczny oraz różnorodny w swoich poglądach, tak że powstało wiele grup feministycznych
Feministki liberalne Można powiedzieć, że kontynuowały one spuściznę sufrażystek. W latach 60 i 70 nadal było wiele przepisów bezpośrednio dyskryminujących kobiety, zakazujących im pracy na określonych stanowiskach, czy zezwalających na zwolnienia po osiągnięciu przez pracownice określonego wieku (powiedzmy 30 lat). Kto oglądał Mad Menów, ten wie, jak ogólnie wyglądała praca kobiet w tamtych czasach. O stereotypach ról płciowych nawet nie wspomnę. Podział na prywatne i publiczne był jeszcze wyraźniej niż teraz zarysowany. Kobiety były przypisane do domu i dzieci, mężczyźni, do życia publicznego, z którym wiązał się prestiż, pieniądze i władza.
Feministki liberalne, o których generalizując można powiedzieć, że były głownie białymi, dobrze wykształconymi kobietami z klasy średniej sprzeciwiały się najostrzej wszystkim barierom, jakie tamowały kobietom dostęp do sfery publicznej. Wskazywały, że są kobiety, które nie kierują się emocjami, chłodno i racjonalnie oceniają sytuację i lubią rywalizować, są wykształcone tak samo dobrze jak mężczyźni, więc czemu nie ma się im hamować dostęp do niektórych zawodów i funkcji. Feministki liberalne uważały, że przypisywane kobietom cechy takie jak pasywność, emocjonalność, posługiwanie się intuicją zamiast abstrakcyjnym myśleniem (które to uważano za wady) są wynikiem wychowania i socjalizacji do określonych ról społecznych. Gdyby dzieci wychowywano tak samo, kobiety i mężczyźni nie różniliby się od siebie - nastałaby androginia. Moglibyśmy wykonywać wszelkie funkcje tak samo dobrze. Nie kwestionowały natomiast tego, jakie cechy uważano za zalety (męskie), a jakie za wady (żeńskie).
W skrócie mówiąc przyczyną opresji było niewłaściwe wychowanie oraz instytucjonalne bariery stawiane kobietom. Gdyby „wyprostować” te czynniki dyskryminacja kobiet w obecnym społeczeństwie by zniknęła.
Feministki radykalne zarzuciły liberalnym, że te chcą zrobić a kobiet mężczyzn. Uważały, kobiety nie muszą myśleć i zachowywać się jak mężczyźni, żeby przyznać im pełnię praw człowieka. Chociaż nie negowały negatywnego znaczenia socjalizacji, uważały, że nawet przy identycznym wychowaniu androginia nie nastanie, a przyczyną opresji kobiet jest patriarchat - system społeczny obejmujący wychowanie, edukację, naukę, politykę, słowem, każdy przejaw życia społecznego i rodzinnego, a który ma za cel podporządkowanie ogółu kobiet ogółowi mężczyznom, deprecjonuje to co kobiece, a wartościuje pozytywnie wszystko, co męskie.
Feministki radykalne uważały, że jedynie poprzez zwalczenie patriarchatu oraz dowartościowanie tradycyjnie kobiecych cech (czasami uważały nawet, że cechy kobiece są lepsze od męskich) możliwe jest osiągnięcie równości i przede wszystkim, że równość nie oznacza dorównania mężczyznom, tylko będzie czymś innym niż jest teraz.
Ruch feministek radykalnych jest bardzo zróżnicowany wewnętrznie, resztą często ciężko jest zrobić jakieś dokładne podziały. Łatwo określić, które działaczki na pewno nie są feministkami radykalnymi, które na pewno są, a co z resztą - nie wiadomo. Być może za dużo wkładam do jednego wora. Tym, co łączy kobiety z tej grupy, to pogląd, iż przyczyną opresji kobiet jest patriarchat i dopiero po jego upadku możliwe będzie osiągnięcie równości.
Feministki z tej grupy potrafią na podstawie tych samych przesłanek dochodzić do zupełnie sprzecznych wniosków. Przykładem może być ich podejście do macierzyństwa. Część działaczek uważała, że jest to najbardziej opresyjne doświadczenie kobiece, eksploatujące ich ciała, umysły i siły życiowe i najlepiej by było, gdyby wymyślić sztuczną macicę. Inne natomiast uważają macierzyństwo za źródło kobiecej siły i bardzo sceptycznie podchodzą do sztucznych metod prokreacji, bo mężczyźni w patriarchacie panują nad wszystkim poza rodzeniem dzieci, więc głupio byłoby oddać im tę jedyną dziedzinę, w której są zależni od kobiet, należałoby jedynie dowartościować macieżyństwo społecznie.
Feministki radykalne zarzucały liberałkom również, że te zajmują się tylko problemami białych dobrze wyedukowanych kobiet. Nie interesują ich problemy członkiń mniejszości rasowych i etnicznych. Mając dobrze zarabiających mężów walczą o prawo do pracy poza domem, a możliwość pracy jedynie w domu to marzenie wielu biedniejszych kobiet. Pojawiały się także zarzuty homofobii, gdyż feministki liberalne, aby osiągnąć swoje cele wolały nie mieszać się do tak „kontrowersyjnych” spraw, jak prawa lesbijek, bo to mogłoby zaszkodzić ich sprawie (z resztą również dzięki tej „niekontrowersyjności” udało się im wiele osągnąć).
Feministki marksistowskie będzie krótko, bo sama niewiele wiem. Działaczki te wykorzystują prace oraz pojęcia stworzone przez Marksa do opisu sytuacji kobiet. Uważają, ze kobiety można potraktować jak klasę społeczną. A pierwotną przyczyną opresji kobiet jest kapitalizm. Po ustaniu kapitalizmu nadejdzie równość, również między płciami.
Feministki postmodernistyczne tu tez krótko, bo choć czytałam dość dużo, jeśli chodzi o postmodernizm jestem w stanie zapamiętać o co chodzi na ok. 5 min. W dodatku przedstawicielki są głównie Francuzkami i te nazwiska… Mam nadzieję, że nic nie pokręcę, ale mogłam coś źle zrozumieć.
Jak sama nazwa wskazuje, feministki z tej grupy odnoszą się do filozofii postmodernistycznej, Lacana i Derridy. Najciekawsza koncepcją jest tu l’ecriture feminina (pisanie kobiece), które miałoby polegać na stworzeniu przez kobiety własnego języka, którym mogłyby opisywać swoje życie, myśli, doświadczenia, bo teraz nawet nasz język jest androcentryczny, przystosowany do męskiego doświadczenia i nie jest w stanie po prostu adekwatnie wyrazić tego, co chciałyby powiedzieć kobiety. Jeśli chodzi o postmodernistyczna dekonstrukcję wszystkiego pojawia się pytanie, czy nie należy dokonać dekonstrukcji pojęcia kobiety. Przedstawicielki tego ruchu wskazują, że ponieważ wszystko, co zostało o kobietach napisane, zostało napisane przez mężczyzn, bądź na podstawie ich badań bądź dzieł, nie jesteśmy teraz w stanie określić, kim jest kobieta. Niby mamy teraz badania naukowe, ale kiedyś, panowie pisząc różne ciekawe rzeczy również opierali się na badaniach naukowych (teraz powiedziałybyśmy „naukowych”). Dopiero po sfalsyfikowaniu jakiejś tezy jesteśmy w stanie powiedzieć, że była ona fałszywa. Dobrym przykładem jest tutaj wszystko to, że wielcy myśliciele - mężczyźni pisali o menstruacji i jak to menstruacja była dowodem na nieczystość i niższość kobiety a teraz mamy PMS.
Feminizm psychoanalityczny za bardzo nie lubię Freuda, żeby napisać coś głębszego. Generalnie teorie Freuda były bardzo seksistowskie (Word też nie zna tego słowa) i mizoginiczne, ale część feministek postanowiła je zreinterpretować, stwierdzając, że np. zazdrość o penisa (która cechuje wszystkie kobiety i jest przyczyną ich problemów) należy uznać za symboliczną. Chodzi nie tyle o narząd, ile o pozycję społeczną i przywileje związane z posiadaniem penisa. O reinterpretacjach kompleksu Edypa się nie wypowiem.
Jest tego dużo więcej, ale o reszcie nie potrafię powiedzieć nic składnego z pamięci. Do drugiej fali zalicza się tez Simone de Beauvoir (za każdym razem muszę sprawdzić, jak to się pisze), choć ciężko jest ją gdzieś przypisać, również z uwagi na duży odstęp czasowy między wydaniem Drugiej płci (1949), drugą falą feminizmu.
Trzecia fala nazywana niekiedy postfemnizmem, trwa od lat 90 do powiedzmy, teraz? Feministki trzeciej fali korzystają ze zdobyczy swoich poprzedniczek, ale też nie odrzucają uznawanych wcześniej za opresyjne produktów popkultury (np. szpilki, makijaż). Są świadome genezy tych zjawisk, ale uznają, że jeśli rzeczywiście taki a nie inny wygląd w tej chwili sprawia im przyjemność, to czemu nie? Czemu ograniczać się w druga stronę?
Feministki trzeciej fali nie uznają również, że dyskryminacja kobiet ze względu na płeć jest ich największym problemem. Widzą, że często klasa, pochodzenie etniczne, orientacja seksualna czy niepełnosprawność może mieć dużo większy wpływ na czyjeś życie niż płeć. Podstawowym pojęciem jest tu podwójna czy wieloraka dyskryminacja, czyli np. dyskryminacja lesbijki ze względu na płeć i orientację seksualną. Tych dwóch zjawisk nie da się od siebie oddzielić, ani nie jest ono sumą obu dyskryminacji, jest czymś jakościowo nowym.
Trzecia fala ceni sobie różnorodność. Można powiedzieć, że feministki drugiej fali toczyły ze sobą (poza aktywną działalnością) spór akademicki o to, co jest przyczyną dyskryminacji kobiet i jak zmienić obecną sytuację. Czasem spory te przybierały drastyczne formy, co przyczyniło się do osłabienia ruchu w latach 80 (np. spór o pornografię). Feministki trzeciej fali uznają, że doświadczenia kobiet z różnych krajów i środowisk są zbyt różne, by stworzyć jedną, spójną teorię feminizmu. Więc nie ma sensu toczyć sporów, ani dzielić się na jakieś frakcje. Najważniejsze, żeby działać w swoich środowiskach w celu poprawy sytuacji kobiet. Członkinie tych społeczności najlepiej wiedzą, czego potrzebują kobiety z ich otoczenia i jaka pomoc zostanie przyjęta z radością.