Powinnam zrobić update, ale chyba skończy się tylko na narzekaniu.
Mam niezaleczoną nadmiarobodźcozę i przez najbliższe dwa tygodnie nie uda mi się jej wyleczyć.
Podwójna praca nie pomaga (musze odrobić to, co mnie nie było podczas sesji i wyjazdu). Niby mogłabym powiedzieć pani Alicji, że chcę rozłożyć odrabianie na dłuższy czas, tyle, że nie chcę. Chcę to mieć za sobą i jak najszybciej wbić się w jakiś nowy, regularny rytm tygodnia. Chcę mieć dni w których chodzę do pracy i dni, w których pracuję nad magisterką (mam taki ambitny plan, nie znaczy, ze cokolwiek z niego wyjdzie).
Magisterka mnie strasznie stresuje. Bo jest kurcze prawie marzec, a ja nie mam nic (wiem, moja wina). A być może będę potrzebowała się bronić wcześniej. Tyle że teraz, jak wracam do domu, to po pierwsze nie chce mi się czytać, po drugie nie rozumiem tego co czytam.
Nic mi się nie chce. Czytać mi się nie chce, oglądać mi się nie chce (nie tak miał wyglądać rewatching BSG!), przeglądać flisty mi się nie chce (przepraszam Was bardzo, staram się), spotykać z kudzmi mi się nie che. Spać mi się chce.
Boli mnie brzuch. Co dodatkowo nie pomaga w robieniu czegokolwiek. Zaczynam się zastanawiać, czy to nie jakieś nerwobóle.
Nie ogarniam zupełnie co się dzieje w moich działaniach społecznych. Za dwa tygodnie manifa. Szczęśliwie mój wkład w tym roku bardzo niewielki. Ale staram się chodzić na zebrania. Co zabiera wolne wieczory. I wymaga spotykania się z ludźmi. Bodźce. Fe. W dodatku jakoś tak wyszło, że mam prowadzić konferencję prasową.
W piątek jadę do warszawy. Na szkolenie antydyskryminacyjne w KPH. Nie chce mi się. Tzn bardzo chcę na nie jechać i jak się spóźniali z odpowiedzią na zgłoszenie, to było mi smutno, ze nie pojadę. Ale naprawdę wolałabym inny termin. Tak za trzy tygodnie. I
jeszcze funny thing. Zmienił mi się smak. Teraz wszystko, co słodkie smakuje słodko-słono (mocno słono). więc nawet nie mogę się pocieszyć comfort food. Nawet bułeczka z nutellą nie smakuje tak samo:(