Aug 11, 2010 16:47
... ale jednak żyję.
Tak jakoś wyszło, że od zakończenia sesji miałam urwanie głowy związane z wyjazdem do pracy, a potem urwanie głowy związane z byciem w pracy. Ale dzisiaj jest dzień leniwca, więc trochę ożyję.
Praca mnie nie chciała - dostałam tylko informację, kiedy mam być w Barcelonie, no i byłam. Tylko nie wiedziałam, co dalej, a kapitan nie odbierał telefonu XD Bezcenne wrażenia pt. stranger in a strange land, w dodatku z 60 euro w kieszeni, już za mną.
Barcelona jest cudna! Mimo dygania przez nią z torbą i duszą na ramieniu jestem cała zakochana. Oznakowanie szlaków komunikacyjnych, mimo że w językach niekoniecznie ludzkich, to jednak zrozumiałe i czytelne, ludziki plączące się po ulicach pomocne, w ramach spacerku przestałam fukać na opcję noclegu na plaży.
Po paru godzinach - jest kontakt z kapitanem. Okazuje się, że fajnie, Barcelona, owszem, ale on zapomniał powiedzieć, że właściwie to przedmieścia, godzina pociągiem, który już w sumie nie kursuje, więc mamy wziąć taksówkę. Cud na krzyżu, że taksówkarz nas wziął, srsly. Ja bym samej siebie nie wzięła, kiepskie rokowania na zyskanie kasy.
Do miasta wróciliśmy kilka dni później w celach turystycznych, jeśli ktoś chce zobaczyć zdjęcia, niech poda maila, wszystko leży na Dropboxie. Fantastyczne miasto, kolejki nas lubiły, czyli jak my byliśmy, to ich nie było, wino lało się wszędzie i w sporych ilościach, architektura zapiera dech, szczególnie podprawiona cavą i upałem.
W ramach cieszenia się życiem uczyłam barmana na plaży, jak się robi margaritę ("A jak cię nauczę, to dostanę drinka gratis?"), zainaugurowałam sezon na ryż zapiekany z całą masą morskich żyjątek (tak, to paella), opchałam się owocami po uszy albo i dalej, prawie wzięłam udział w katalońskiej demonstracji niepodległościowej i świętowałam razem z Hiszpanami ich mundialowe zwycięstwo. Jak ci ludzie potrafią się cieszyć! Porównanie ich z naszymi kibicami wychodzi zdecydowanie na korzyść katalońskich autochtonów. Klaksony i piosenki, zamiast wycia i demolki.
Przy okazji, ciekawostka. Na co dzień wszyscy w okolicach Barcelony to Katalończycy. Dziwnym trafem z okazji Mundialu przeszli wielką metamorfozę w Hiszpanów... Potęga futbolu.
Kilka dni cieszenia się życiem, a potem przyjazd szefa i koniec rozrywek. Wykonaliśmy jeden skok, Barcelona - Formentera (takie miejsce, gdzie jadą ludzie, którzy chcą konkretów, a nie imprez na Ibizie), i tak tu sobie stoimy od miesiąca. Jeden wypad do Palmy, jako urozmaicenie. Koszmar! Stoję na kotwicy w celach zarobkowych, przykre.
Oprócz stania na kotwicy sprzątam, gotuję, siedzę na wachtach (okazjonalnie) i jestem szalenie zajęta. I zaspana, bo wstawanie o 7 rano dzień w dzień jest intensywnie sprzeczne z głębią mojego jestestwa. Błękitne morze, śliczny widok (po miesiącu stracił na atrakcyjności), praca intensywna i mimo wszystko satysfakcjonująca - mimo wszystko liczę dni do powrotu.
Który na razie jawi się w ciemnych barwach, skoro zamiast Barcelony hiszpańskiej w wyszukiwarce połączeń wpisałam wenezuelską -_-"
praca,
ja,
podróże,
żeglarstwo