[edit] sorasy za jakieś dziwne akapity, ja tylko skopiowałam z worda, a lj i tak potraktował to po swojemu i nie chce się mnie słuchać =='''''[/edit]
Drogi pamiętniczku. Jestem bardzo szczęśliwa móc napisać w
Tobie o moim wspaniałym dniu. Dziś będzie bardzo ogólnie o moich wakacjach. Mam
nadzieję, że się nie obrazisz.
Powiem Ci szczerze, że moje wakacje uważam za całkiem produktywne. Nie jest
jakoś tragicznie, jak myślałam, że będzie. Prawda, nie spotykam się z ludźmi,
bo nie mam z nimi kontaktu (jedna kłótnia, druga zanikła - prościej być nie
mogło), a mój jedyny człowieczek do spotykania wyprowadził się do nowego
miasta. Nie czuję się jednak samotna.
W sumie na razie cieszę się, że nie muszę nikogo widywać -
teraz wracam z pracy po 6,5 h roboty styrana jak nigdy. Te 6,5 h zmienia się w
8,5 h kiedy dochodzi kwestia dojazdu do "miasta". Plus 40 minut na
dojście na miejsce pracy w obie strony. Z 6,5h mamy 9h 10 minut. Brzmi jak
marudzenie, bo przecież mogę pospać w drodze busem. Nie, nie mogę, ponieważ,
Drogi Pamiętniczku, busik mój jeździ przez takie dziury, że ja pierdolę.
Te podstawowe 6,5h jest tylko na dwa tygodnie, ponieważ
poprzednie dwa miałam urlop wymuszony (remont biura i brak miejsca na działanie
trzeciej osoby), więc zwykle robię po 3,5h dziennie. Czemu dojeżdżam do innego
miasta? W moim mieście nie było pracy dla studentów, na okres wakacji. Musiałam
więc coś znaleźć po znajomości w 3 razy mniejszej miejscowości.
Po całych 9 godzinach i 10 minutach zapieprzam jak pojebana
na 2 godziny jazdy, zapewne 3 razy w tygodniu, żeby zdać egzamin przed powrotem
do Krakowa. Więc przez te dwie godziny słucham, jaka to pojebana jestem i że
nie umiem jeździć, ale jakoś się tym nie przejmuję, bo wstając o 5.00 wypijam
jedną kawę dziennie i jestem szczęśliwa, że jeszcze mi się oczy same nie
zamknęły na jakiejś dwupasmówce. Ryszard mi się dziwi, że parkowanie tyłem
wychodzi mi lepiej niż przodem. Poza tym, instruktor mówi, że mam nerwowe ruchy
i w ogóle jestem nerwowa, ale nie rozumiem o co mu chodzi. Przecież pewnie nie
pierwsza rzucam scheissami i kurwami na około. Dziś zdałam teoretyczny
wewnętrzny, z banalnym jednym błędem. To znaczy, niebanalnym, bo ze światłami
to ja zawsze będę miała jakiś problem. Nie wiem, kiedy będę miała dwa kolejne
egzaminy.
Dochodzę do wniosku, że nie znoszę lata, tego co chwilowego
golenia nóg i rozpuszczania w żarze. Wierz mi, wszędzie mówią, że chujowa
pogoda, to tamto, ale tutaj, w powiecie legnickim, słońce potrafi przywalić. Na
jutro zapowiadają 30 stopni C. Wolę wiosnę i jesień, kiedy możesz wybrać czy
spodnie czy spódnica i rajstopy. Najbardziej optymalne rozwiązanie.
Kolejny problem wiąże się z tym powyżej, bo jak żar i upadł,
to człowiek musi się myć. Ludzie ze spółdzielni mieszkaniowej powinni zostać
obmyci w zimnej, lodowatej wodzie, za zakręcanie ludziom tej ciepłej. Gdyby to
było raz, to rozumiem. Ale tak jest co roku i już zdarzyło się dwa razy. Teraz
jestem w trakcie nieposiadania wody i uczenia się korzystania z zimnego
prysznicu… omal nie padłam na ryj.
Jak więc widać, jest co robić na wakacjach. Zapomniałam wspomnieć, że
powinnam uczyć się niemieckiego… ale na wszystko jest czas… mam nadzieję.
Tyle na dzisiaj. Kilka krótkich zdanek o moich ostatnich
tygodniach, jak zwykle nieciekawie.