Jan 11, 2007 02:20
Dzisiaj zapukała do mnie moja współlokatorka, siłą wdarła się do pokoju i oznajmiła, że właśnie się bardzo zestresowała, więc przyszła do mnie na papierosa. Czym to tak bardzo zestresowała się nasza mała bohaterka? Och, bo naczynia niepozmywane, bałagan nieposprzątany, sesja bez trzymanki za rogiem i w ogóle magisterka nienapisana - jest się czym stresować! Usiądźmy, zapalmy, pomyślmy, złapmy oddech...
Otóż właśnie. Sprawy się piętrzą i nawarstwiają, a ja, w obliczu kataklizmu, intensywnie się odstresowuję. Podobno istnieje metoda "wziąć się i zrobić", ale jakże to tak: do pracy w stresie? Widziane to rzeczy? Nieprzyzwoitość!
Problem w tym, że jest problem. Mam do podjęcia parę Cholernie Obrzydliwie Znaczących Decyzji, mam do zrobienia badania, a na boku jakieś zarobkowe niepokoje do odwalenia. Tego jest DUŻO i dziadostwo śmie narastać.
Nienawidzę być na piątym roku. Nienawidzę kończyć studiów. Halo, panie dziekan, czy ja wyglądam na w pełni wykształconą? Zróbcie jakiś szósty rok, jakże to - koniec i do widzenia? A senstymenta?
Udaje, że nie słyszy. Dziekani to świnie.