Kłopoty małżeńskie państwa Norringtonów (POTC ff)

Jun 10, 2007 22:13

Write for luana731 as a request from "Stump the writer" meme. At first it was planned to be a drabble. Turned out as a longer text.

English summary: the action takes place a few years after Curse of the Black Pearl events, AU. Elizabeth decided to marry Norrington. But that marriage is not too happy. One evening, after an serious argument, Norrington leaves his house and faces the problem - what to do now? Finally, at the most improper hour, he visits his subordinate and also the friend, lieutant Andrew Gillette and spends the night at his house. No, it is not a slash.
Category: humour,
Prompts: Gillette, nosy neighbour - an Russian woman selling fishes, howling dog, scrambled eggs being cooled behind the window, washing,

Fandom: PotC (AU, kilka lat po wydarzeniach z Klątwy Czarnej Perły),
Bohaterowie: James Norrington, Andrew Gillette,
Prompty: Elizabeth wyrzuca Norringtona z domu, komodor wprasza się na noc do podwładnego, Gillette, wścibska Rosjanka z rybami, wyjący pies, jajecznica studzona za oknem, pranie,
Kategoria: humor,
Liczba słów: 2952,
Uwagi odautorskie: tekst nie na poważnie. Pomysł był w zasadzie z zamierzeniem na drabble (i siedem promptów - ktoś mnie chyba tutaj przecenia ;), ale trochę się rozrosło.
Z technicznych uwag. Po pierwsze, Gillette'a zapewnie byłoby stać na lokaja, ale przyjmijmy, że lokaj akurat miał wolne. Po drugie, nie mam pojęcia czy w XVII wieku znali jajecznicę i czy angielscy dżentelmeni jadali ją na śniadanie, ale zakładam, że tak. Po trzecie, imię Gillette'a, Andrew, zostało przyjęte za powszechnie używanym w fandomie.

Kłopoty małżeńskie państwa Norringtonów

Komodor James Norrington cały dzień spędził we własnym gabinecie w forcie przy nużącej, papierkowej robocie. Kiedy wreszcie późnym wieczorem wychodził z biura, w stanie zupełnego wyczerpania umysłowego i ogólnego zniechęcenia do egzystencji, pocieszał się myślę, że wkrótce zazna odrobiny spokoju, jaki zazwyczaj gwarantuje zacisze domowego ogniska.
Wtedy jeszcze nie przeczuwał, że to, co zastanie, nijak ma się do zaspokojenia tego pragnienia. Może gdyby nie był tak zmęczony, zwróciłby uwagę na pewne subtelne oznaki, świadczące o tym, że sytuacja w domu odbiega od normy.
Stajenny, kiedy odbierał konie, miał jakąś wystraszoną minę. Lokaj uciekł z holu natychmiast po otworzeniu mu drzwi, a kamerdyner nawet się nie pojawił, żeby wziąć od niego płaszcz i kapelusz. Wtedy już zaczął się zastanawiać, o co tak właściwie chodzi. Nie zdążył jednak dojść do żadnych rozsądnych wniosków, kiedy ze schodów zeszła Elizabeth. Nie powitała go jednak jak stęskniona żona długo niewidzianego męża. Przypomniała raczej wcielenie furii, w tym wypadku szalejącej na tle małżeńskim.
I w tym momencie jasne się stało, dlaczego służba zawczasu zniknęła z horyzontu.
Elizabeth do robienia awantur zawsze miała talent. James zniósł całą litanię żalów, pretensji i zarzutów ze stoickim spokojem, jak przystało na dobrze wychowanego, powściągliwego angielskiego dżentelmena. Nie dowiedział się niczego nowego. Nie oponował, poprzestając tylko na potakiwaniu. Tak, to prawda, że nigdy nie było go w domu, tak, ciągle uganiał się za jakimiś piratami, przestępcami i innymi złymi złoczyńcami, tak, oczywiście, miała rację, za dużo pracował. Karczemna awantura grzmiała, a dom drżał w posadach. Tylko główny cel ataków pozostał niewzruszony; aż do czasu. W pewnym momencie James uznał, że ma tego wszystkiego po prostu dość. Odwrócił się i wyszedł bez słowa, z trudem powstrzymując się, żeby nie trzasnąć za sobą drzwiami.
W ten sposób Norrington znalazł się późnym wieczorem albo wczesną nocą na ulicy, pod własnym domem, bez kluczy do biura, które nieopatrznie położył na komodzie pod lustrem, bez pieniędzy gotówką, bo te zostały w sakiewce, a sakiewka w gabinecie, ale za to w pełnym umundurowaniu i ze szpadą przy boku, której nawet nie zdążył odpiąć.
„Cudownie” - pomyślał Norrington i westchnął. Nietrudno było się domyśleć jakie plotki rozejdą się nazajutrz po sąsiedztwie. Wyjdzie na to, że pani Norrington, pokłóciwszy się z mężem, wyrzuciła go z domu.
Zapewne większość mężczyzn w jego sytuacji udałaby się do najbliższej tawerny, aby odreagować przy kuflu rumu. Norringtonowi na przeszkodzie stało po pierwsze to, że wciąż będąc niejako służbowo, nie wypadało mu szargać munduru, a po drugie, nawet nie za bardzo miał za co pić.
Kościelny dzwon na wieży wybił wpół do jedenastej. W oddali ponuro zawył pies. Pora na spacery była taka więcej niestosowna. James uznał za słuszne zastanowić nad palącym problemem: co zrobić ze sobą do rana? Tak naprawdę nie bardzo miał się gdzie podziać, a do domu wracać nie zamierzał. Nie pozwalała mu na to urażona duma; i lekka obawa, że rozgniewana żona zacznie na jego widok tłuc zastawę stołową z królewskiej porcelany. Przy okazji jakiejś innej ich kłótni Elizabeth już kiedyś rozbiła wazę do zupy, więc istniało ryzyko, że teraz w drobny mak pójdzie reszta kompletu. Zwłaszcza, że przy dzisiejszej awanturze, tamta była tylko niewielką, nic nie znaczącą sprzeczką.
Ruszył wzdłuż ulicy, starannie omijając kałuże i coraz bardziej oddalając się od własnego domu. Wyglądało na to, że skoro nie może spędzić nocy u siebie w domu, to będzie musiał się do kogoś wprosić. James Norrington nie należał do osób, które składają wizyty z zamiarem przenocowania bez uprzedzenia, ale wyglądało na to, że tym razem naprawdę nie ma wyjścia.
Zaczął rozważać potencjalne kandydatury. I szybko okazało się, że lista jego przyjaciół jest krótka. Nawet bardzo.
James pomyślał z niechęcią, że niezbyt dobrze świadczy to o jego życiu towarzyskim.
Gubernator Swann odpadał z przyczyn oczywistych. Z kilkoma innymi znajomymi nie znajdował się na takim stopniu zażyłości, który usprawiedliwiałby nachodzenie po nocy.
Theodor Groves był w rejsie.
Któż zostawał poza tym?
Przecież nie William Turner, którego co prawda znał dość dobrze, ale uczucia, jakie obydwaj do siebie żywili, dalekie były od przyjacielskich. Niejako post factum James pomyślał, że trzeba było z nim żyć lepiej, to teraz przynajmniej mógłby przespać się na ławie w kuźni.
Opcja istniała właściwie tylko jedna i aż dziw, że od razu nie przyszła mu do głowy.
Andrew Gillette.
Co prawda Norrington nie miał w zwyczaju odwiedzać go w każdą niedzielę, nie wiedział w jaki sposób Gillette lubi spędzać wolny czas, ani co zwykle jada na kolację, ale jednak znał go dość dobrze od kilkunastu lat. Do tego wiedział, że jest on kawalerem i znał dokładnie jego miejsce zamieszkania.
Większość oficerów, także tych, którzy pozakładali własne rodziny, mieszkała w pobliżu fortu. Porucznik Gillette był swojego rodzaju wyjątkiem, ale bynajmniej nie z powodu, że będąc po trzydziestce, wciąż był kawalerem. Wynajmował pokoje w jednym z domów znajdujących się w średniozamożnej dzielnicy, stanowiącej strefę przejściową pomiędzy zajmowanym przez mieszczaństwo centrum, a slumsami zamieszkiwanymi przez biedotę.
Norrington, normalnie podróżujący powozem albo wierzchem, nigdy wcześniej nie zwracał szczególnej uwagi na odległość pomiędzy miastem a mieszczącymi się na wzgórzach posiadłościami arystokracji, na obrzeżach Port Royal, skąd rozpościerał się piękny widok na zatokę.
Tego wieczoru, gdy szedł piechotą, mógł się przekonać jak duża to była niedogodność; dotarcie do domu Gillette'a zabrało mu sporo czasu.
Włóczenie się po tej okolicy o tak późnej porze nie zaliczało się do najlepszych pomysłów. James rozejrzał się uważnie, nim zdecydował się wejść w labirynt wąskich, nieoświetlonych uliczek. Jeszcze do niedawna równie niebezpiecznie było w dokach, gdzie znajdowały się liczne tawerny - miejsca spotkań wszystkich lokalnych rybaków, żeglarzy i watażków. Często wybuchały tam bójki, pojedynki i strzelaniny; dopiero kiedy rządy w Forcie Charles objął Norrington, udało się nad tym zapanować. Zwiększono liczbę patroli w tamtym rejonie i stopniowo sytuacja uległa poprawie, a najbardziej awanturnicza część lokalnej społeczności została pozamykana w więzieniu albo przeniosła się na Tortugę. Komodor pomyślał, że należało takie same działania podjąć w tej dzielnicy. Miał nadzieję, że teraz nie będzie mu dane przekonać się na własnej skórze, jak duże mogło to być niedopatrzenie.
Na szczęście, nawet jeżeli w okolicy plątali się jacyś łotrzykowie, to najwyraźniej odstraszył ich widok oficerskiego munduru i szpady przy boku. Udało mu się nawet nie zgubić, tylko zamiast trafić od frontu, wyszedł na tyły posesji. Wszystkie budynki, ze skrawkami ogródków pod oknami, wyglądały identycznie. Norrington okrążył szereg domów i wreszcie dotarł na główną ulicę, gdzie mrok nieznacznie rozpraszał blask księżyca.
Kwadrans przed północą stanął na ganku pod domem Gillette'a i zapukał do drzwi.
Odpowiedziała mu cisza.
Odczekał chwilę i zapukał ponownie z natężeniem, od którego cały dom zadrżałby w posadach, gdyby tylko był odrobinę mniej solidnie zbudowany.
Wreszcie, gdy już zaczynał się zastanawiać, czy nie zapukać po raz trzeci, otworzyła mu potwornie zaspana, tęga kobieta, w której Norrington rozpoznał gospodynię Gillette'a.
Ujrzawszy komodora, stłumiła w połowie ziewnięcie i wytrzeszczyła oczy.
James przyzwyczaił się, że ludzie różnie reagowali na jego widok. Ale gospodyni Gillette'a uczyniła to w sposób nieco oryginalny.
- Bożesz ty mój, Matko Boska i Józefie Święty. - Przeżegnała się. - Pan komodor! Stało się co?
Najwyraźniej gospodyni wiązała osobę Norringtona tylko z czynnościami służbowymi i doszła do wniosku, że wizytę, zwłaszcza o tej godzinie, składa właśnie na tym tle. Spojrzała w przestrzeń za nim, tak jakby spodziewała się ujrzeć co najmniej oddział żołnierzy.
- Dobry wieczór - powiedział Norrington uprzejmie. - Proszę wybaczyć to najście o tak niestosownej porze, ale... chciałbym się widzieć z panem Gillettem. Gdyby mogła go pani obudzić...
Ale budzenie nie okazało się potrzebne.
Gillette, w szlafroku narzuconym na koszulę nocną, schodził właśnie na dół. Jamesowi coś nie pasowało w jego wyglądzie. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że Gillette, jak każdy normalny człowiek, nie sypia w peruce. Jego naturalne włosy, obecnie sterczące w nieładzie, miały rudy kolor. Na widok przełożonego usiłował wykonać coś pomiędzy stanięciem na baczność a zasalutowaniem, przy czym zaplątał się w szlafrok i o mało co nie zleciał ze schodów.
- Daj spokój, Andrew - powiedział szybko Norrington, zaniepokoiwszy się gwałtownie, że Gillette jeszcze zrobi sobie krzywdę. - Jestem tutaj prywatnie. Czy mogę wejść? - zapytał grzecznie, wciąż stojąc na progu.
- Oczywiście, oczywiście - zaprosił go Gillette. - Dziękuję - powiedział do gospodyni, odbierając od niej lichtarz ze świecą. - Co się stało? - zapytał Norringtona, kiedy już zostali sami.
- Andrew, znalazłem się w wyjątkowo głupiej sytuacji. Czy mógłbym tu u ciebie przenocować?
- Tak, nie ma sprawy. Pokój gościnny jest wolny. Zaraz poproszę panią Harris, żeby pościeliła łóżko. Przejdź do salonu, proszę.
Norrington skinął głową i wszedł do pokoju obok. W porównaniu do przestronnych pomieszczeń, do jakich był przyzwyczajony, to było raczej niewielkie i określenie go mianem salonu wydawało się nieco na wyrost. Jednak James nie miał powodów do narzekania. Usiadł w fotelu, zdjął kapelusz i odłożył go na stół. Gillette szybko wydał dyspozycje swojej gospodyni i dołączył do niego.
- Napijesz się czegoś? - zapytał Andrew.
James właściwie nie miał ochoty na alkohol, ale w związku z zaistniałą sytuacją stwierdził, że mu to nie zaszkodzi, a nawet jest wskazane. Skinął głową.
Andrew o nic nie pytał, ale Norrington uznał, że jednak powinien wyjaśnić z jakiego powodu nachodzi go po nocy. Gillette nalał brandy do kieliszków i jeden z nich podał przyjacielowi.
- Widzisz, między mną a Elizabeth nie układa się ostatnio najlepiej - powiedział wreszcie James, wpatrując się w swój kieliszek. - A dzisiaj osiągnęło to apogeum.
Pokrótce streścił mu jak wyglądało ostatnio jego pożycie małżeńskie. Norrington nie był zbyt wylewną osobą i nie miał w zwyczaju zwierzać się, nawet przyjaciołom. Ale tego wieczora odczuł gwałtowną potrzebę wygadania się.
Gillette, sam będąc kawalerem, nie miał szczególnego doświadczenia w sprawach kłopotów małżeńskich i nie za bardzo mógł służyć poradą Jamesowi, ale słuchaczem był doskonałym. Wobec takiego obrotu sytuacji na jednej kolejce się oczywiście nie skończyło.
Andrew, po uważnym wysłuchaniu całej historii, wygłosił jedną prostą, aczkolwiek rozsądną i, wydawać by się mogło, dość oczywistą radę:
- Może po prostu z nią porozmawiaj?
James spojrzał na niego, odrywając wzrok od swojego kieliszka. Porozmawiać? Kiedy oni właściwie ze sobą tak zwyczajnie rozmawiali? Przecież Elizabeth już prawie w ogóle się do niego normalnie nie odnosiła - ona praktycznie na niego warczała. A on nie wiedział co z tym zrobić. Czuł, że coraz bardziej się od siebie oddalają i było tylko źle, albo bardzo źle, nigdy lepiej. Dlatego uciekał w pracę, tak jakby to jeszcze nie pogarszało sytuacji. Westchnął. Nigdy nie potrafił sobie zbyt dobrze radzić z kobietami.
- No wiesz, tak szczerze.
Norrington machinalnie skinął głową. O tej porze nie był w stanie ostatecznie ustosunkować się do tej rady. Chyba powinien pomyśleć o tym jutro.
Kiedy zegar wybił drugą, ostatecznie skończyli tę butelkę brandy i uznali za słuszne pójść spać.

*

Jamesa obudziły promienie słońca wpadające przez okno. Wydarzenia poprzedniego wieczoru pamiętał nawet dość dobrze, tylko nie za bardzo potrafił postawić granicę pomiędzy wczoraj a dzisiaj.
Krótko pomyślał o Elizabeth. Czy zaniepokoiła się, kiedy nie wrócił na noc? W końcu w Port Royal nie brakowało ciemnych zaułków, w których można było dostać w głowę.
Chyba, że los ukochanego małżonka niewiele ją interesował.
Szybko porzucił te niezbyt optymistyczne rozważania i wstał z zamiarem doprowadzenia się do porządku.
Jak na zawołanie pojawiła się pani Harris; Norringtonowi przemknęło przez myśl, że musiała czatować pod drzwiami. Gospodyni przyniosła mu dzban ciepłej wody do mycia, ręcznik i mydło. Tak długo krzątała się po pokoju, dopytując się czy czegoś mu nie potrzeba, że Norrington nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jedynym jej pragnieniem jest zobaczenie go bez koszuli. Było to nieco przerażające, zwłaszcza, że gospodyni Gillette'a była starsza od Jamesa prawie dwa razy.
Poszła sobie wreszcie, kiedy Norrington wyraźnie podziękował jej trzy razy z rzędu. Dopiero wtedy mógł spokojnie dokonać porannych ablucji i ubrać się.
Kwadrans później zszedł na dół w kompletnym umundurowaniu (bez kapelusza, który został w salonie i bez szpady, którą odłożył nie wiadomo gdzie). Zatrzymał się jeszcze w korytarzu, żeby przejrzeć się w dużym lustrze, celem sprawdzenia, czy peruka dobrze leży i przypadkowo ujrzał w tafli odbicie wnętrza kuchni. Z lekkim niedowierzaniem zauważył, że pani Harris po usmażeniu jajecznicy studzi ją przez okno. Uznał za wskazane niczemu się nie dziwić i przeszedł do salonu. Gillette czekał już na niego przy zastawionym do śniadania stole.
- Dzień dobry - przywitał go Andrew.
Norrington uprzejmie skinął mu głową.
- Dzień dobry - odparł. Zanim usiadł, odruchowo spojrzał w okno. W głębi ogrodu widać było rozpięte na sznurach suszące się pranie. Zapewne dlatego krzesło dla Norringtona ustawiono tyłem do okna, tak by nie rzucało się to zbytnio w oczy.
- To chyba nie jest oficjalne śniadanie? - zapytał z wahaniem Gillette, kiedy James już zajął miejsce za stołem.
Norrington przez moment nie wiedział o co mu chodzi. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że w mundurze rzeczywiście sprawia formalne wrażenie. Gillette, który wczoraj, ze zrozumiałych względów, paradował w szlafroku, dzisiaj ubrał się w normalny strój codzienny, włączywszy w to perukę, ale bez surdutu od munduru.
- Nieoficjalne - uspokoił go Norrington z lekkim uśmiechem. Widział, że Andrew bardzo przejmuje się etykietą.
- To dobrze. Herbatki?
- Poproszę.
- Jak się spało? - zapytał Gillette, nalewając herbatę do filiżanek.
- Wygodnie. Tylko nad ranem ktoś się wydzierał pod oknami.
Gillette uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.
- Wiesz, taka dzielnica.
Gospodyni Gillette'a, przejęta niesamowicie obecnością tak ważnej osobistości na śniadaniu, krzątała się, co chwilę dopytując się, czy czegoś nie potrzeba. James nie omieszkał pochwalić posiłku. Pani Harris była wniebowzięta.
Mniej więcej w połowie posiłku ktoś zapukał do drzwi. Uwadze Norrington nie uszło, że Gillette z zaniepokojeniem zerknął w stronę drzwi.
Gospodyni poszła otworzyć. Z początku James niezbyt zwracał uwagę na głosy dobiegające z korytarza, ale kiedy rozmowa stała się głośniejsza, chcąc nie chcąc, usłyszał jej fragment.
- Rybkę może? Albo kraba? Pani kochana, rybki świeżutkie, dzisiaj złowione. A może krewetek?
- Nie, nie, dziękuję, pani Wiero... - Gospodyni słabo usiłowała stawić opór.
- Ośmiorniczkę?
- Nie, to na pewno nie - zaprotestowała gwałtowniej pani Harris. - Pan porucznik za nimi nie przepada.
Jamesowi wystarczył jeden rzut oka na wyraz twarzy Gillette'a, żeby przekonać się, że „nie przepada” to mało powiedziane.
- A może makrelkę? - drążyła dalej natrętna sąsiadka.
- Nie, naprawdę...
- Węgorza?
- Nie, nie... one... eee... za bardzo się wiją.
- A może tuńczyka?
- Za duże - szybko zripostowała gospodyni.
- No to może jednak makrelkę? Pani zobaczy, świeżutkie makrelki, dobre. I krabiki, krabiki jakie dorodne.
Gillette westchnął, przez co James pojął, że wizyty tej krzykliwej osoby od krabików należą do stałego scenariusza poranka.
- Sąsiadka. Rosjanka - Andrew poczuł się zmuszony do udzielenia wyjaśnień. - Codziennie przychodzi tutaj i usiłuje sprzedawać ryby. Czasami trzeba kupić, żeby się odczepiła.
Norrington lekko uniósł brwi w zdziwieniu i wbrew sobie zerknął w kierunku korytarza.
Natrętna sąsiadka była już prawie przy schodach i najwyraźniej pchała się do kuchni. Zmieniła zamiary, kiedy zajrzała do salonu i dostrzegła obydwu oficerów.
- Dzień dobry, panie poruczniku! - wykrzyknęła z entuzjazmem na widok Gillette'a. - Może rybkę?
- Dziękuję, ale nie - odparł Andrew tonem, który można by zakwalifikować jako niezbyt uprzejmy.
- Ależ panie oficerze... - zaczęła Wiera.
- Innym razem, pani Wiero - uciął stanowczo Gillette.
Rosjanka nie sprawiała wrażenie, jakby była urażona tą odmową. Teraz z kolei zwróciła uwagę na gościa porucznika. I szeroko otworzyła oczy ze zdumienia.
- Och! Pan komodor! Dzień dobry, dzień dobry.
- Dzień dobry - odparł uprzejmie Norrington, odstawiając filiżankę na spodek i zaczynając żałować, że z racji pełnionej funkcji jest doskonale rozpoznawalny w Port Royal.
- Nie spodziewała się ja, któżby pomyślał, co za spotkanie - powiedziała Wiera z ożywieniem, wymachując koszykiem z rybami i o mało co nie strącając ozdobnego kandelabru ze stolika w kącie; pani Harris złapała go w ostatniej chwili. - A może rybkę dla pana komodora? - zapytała. Gillette wyglądał na całkowicie zażenowanego tą sytuacją.
Na szczęście uratowała ich pani Harris, zdecydowana uchronić tak dostojnego gościa od natręctwa sąsiadki. Dosłownie wywlekła ją z salonu, przesadnie głośno mówiąc:
- Chodźmy do kuchni, Wiero. Może jednak kupię tych krewetek.
- Naprawdę? - ucieszyła się Wiera. - Do widzenia, panie komodorze - krzyknęła jeszcze z korytarza.
- Nie zwracaj uwagi - poradził mu Gillette. - Ona tak zawsze.
Norrington tylko skinął głową, nie odrywając wzroku od drzwi korytarza, w których zniknęły gospodyni i sąsiadka.

*

Po śniadaniu James uznał za słuszne pomieszkać u siebie. Pożegnał się z Gillettem, jeszcze dziękując mu za gościnę i powoli ruszył w stronę własnego domu. Miał kilka mil do przewędrowania i sporo czasu do namysłu.
Elizabeth miała wybuchowy charakter i rano powinna być już w lepszym nastroju. Norrington, jak każdy żeglarz wiedział, że burzę najlepiej przeczekać w bezpiecznym porcie; teraz nadeszła pora na konfrontację.
Tak bardzo ją kochał. Czy nie potrafił jej tego okazać? Przez te trzy lata, od kiedy byli małżeństwem, więcej czasu spędził na morzu niż we własnym domu. Powinien był jej poświęcać więcej uwagi. Częściej okazywać jak bardzo mu na niej zależy.
Miał nadzieję, że jeszcze nie jest za późno, żeby naprawić ich relacje.

Koniec

PS. Możliwy sequel, w którym Norrington wraca nad ranem do domu i nakrywa Elizabeth z Willem w łóżku (a w szafie siedzi Sparrow). Nie ustalono jeszcze czy w takiej sytuacji Norrington zastrzeliłby wszystkich, czy ze względów technicznych (przeładowanie ówczesnych pistoletów zajmowało co najmniej kilka minut) tylko siebie.

potc, fanfiction, norrington, gillette

Previous post Next post
Up