- Powstanie warszawskie było piekłem. Pełnym wielkich ludzkich tragedii rozgrywających się w warunkach ekstremalnych. W brudzie, smrodzie, na gruzach i zwałach ludzkich ciał. To nie wyglądało tak pięknie, jak w szkolnych czytankach. Podczas bitwy zgładzone zostało milionowe miasto. Wszystko odbywało się w sposób niezwykle drastyczny i starałam się to ukazać. Bardzo się cieszę, że moje bohaterki chciały szczerze rozmawiać - mówi Anna Herbich w rozmowie z Onetem na temat swojej książki "Dziewczyny z Powstania".
Wojenny ślub jednej z bohaterek książki - Ireny Herbich, to babcia autorki książki.
Anna Herbich, autorka książki
Emilia Padoł/Onet: O kobietach w powstaniu nie tylko mało się mówi, ale często nawet nie myśli się o tym, jak aktywną rolę w nim odegrały. Wiele z nich stanęło do boju razem z mężczyznami, ramię w ramię. Wszystkie przeżyły horror, walcząc o życie swoje i bliskich. To naprawdę ważne, żeby opowiadać wojenną historię także z perspektywy kobiet.
Anna Herbich*: Dotychczasowe książki o powstaniu, rzeczywiście, z reguły były pisane przez mężczyzn i dla mężczyzn. Dotyczyły wielkiej polityki, spraw militarnych. Ja postanowiłam spojrzeć na tę bitwę oczami kobiet. Czym różni się ich spojrzenie na powstanie od męskiego? Dla mężczyzn powstanie to głównie walka. Barykady, bomby, potyczki z Niemcami. Kobiece doświadczenia były inne. To troska o dzieci, o bliskich, o zdobycie jedzenia dla rodziny. To służba w powstańczych szpitalach, niesienie pomocy rannym, przekradanie się z meldunkami z dzielnicy do dzielnicy. A wreszcie sprawy czysto kobiece: higiena osobista, troska o to, aby nawet w najbardziej dramatycznych okolicznościach dobrze wyglądać. Warto jest mówić o roli kobiet w powstaniu chociażby z tego powodu, żeby mężczyźni wreszcie docenili kobiety. Żeby zobaczyli, że w sytuacjach ekstremalnych, takich jak wojna, wielka bitwa, kobiety mogą wykazać się nie mniejszym bohaterstwem i hartem ducha niż oni.
Kim są bohaterki Pani książki?
Reprezentują różne grupy społeczne i różne doświadczenia. Są wśród nich zwykłe warszawskie dziewczyny z rodzin robotniczych, a także szlachcianki, a nawet hrabina Anna Branicka-Wolska. Są panie, które walczyły i takie, które siedziały w piwnicach z nowo narodzonymi dziećmi na rękach. Są takie, które przetrwały rzeź Woli i takie, które przeżyły koszmar kanałów. Starałam się moje bohaterki dobrać w ten sposób, aby ich opowieści nawzajem się uzupełniały i przedstawiały w miarę pełny obraz kobiecych doświadczeń w powstańczej stolicy. Szukałam ich za pośrednictwem organizacji kombatanckich, Muzeum Powstania Warszawskiego oraz uruchamiając rodzinne kontakty.
No właśnie. Jedną z wielu ważnych postaci "Dziewczyn z Powstania" jest Pani babcia...
Urodziłam się w Warszawie, tu mieszka i mieszkała podczas powstania większość mojej rodziny. Gdy byłam małą dziewczynką, babcia brała mnie na kolana i opowiadała o swoich tragicznych doświadczeniach z sierpnia 1944 roku. Powstanie zastało babcię w mieszkaniu na Ochocie z trzymiesięcznym dzieckiem na ręku. Jej mąż, mój dziadek, jako oficer Armii Krajowej poszedł się bić. Została więc sama, podobnie jak tysiące innych warszawskich kobiet. Najpierw wegetowała w piwnicy pod niemieckimi bombami. Potem została wypędzona z domu i umieszczona w obozie na Zieleniaku. Cudem udało jej się przeżyć. Niestety, wiele innych kobiet nie miało tego szczęścia. Historia mojej babci, jak i samo powstanie, towarzyszyły mi od zawsze. I to właśnie jej opowieści zainspirowały mnie do napisania "Dziewczyn".
We wspomnieniach Pani bohaterek wojna jest przedstawiona bardzo realistycznie. Bez idealizowania opowiadają one o tym, co często bywa przemilczane: o tygodniach bez jedzenia i mycia, o krwi - dosłownie zalewającej warszawskie ulice, o ogromie niewyobrażalnej przemocy, wreszcie o własnej gotowości do zabicia wroga.
Na ogół na wojnę, czy w ogóle historię, patrzy się w idealizowany sposób. Pokazuje się tylko jej piękną stronę. Chodzi o kreowanie mitów, pokrzepianie serc. Postacie historyczne w efekcie stają się płaskie jak wycięte z tektury. A historyczne realia zamieniają się w teatralną scenę. Mnie jednak interesowała prawda, a nie mity. Jakakolwiek by ona nie była. Powstanie warszawskie było piekłem. Pełnym wielkich ludzkich tragedii rozgrywających się w warunkach ekstremalnych. W brudzie, smrodzie, na gruzach i zwałach ludzkich ciał. To nie wyglądało tak pięknie, jak w szkolnych czytankach. Podczas bitwy zgładzone zostało milionowe miasto. Wszystko odbywało się w sposób niezwykle drastyczny i starałam się to ukazać. Bardzo się cieszę, że moje bohaterki chciały szczerze rozmawiać. Szczerość to chyba jeden z największych atutów ich opowieści.
Jedną z grup bohaterek książki są żony powstańców - kobiety, które zostały w domach, pozornie bezpieczne. Szybko okazało się, że to właśnie ich życie zmieniło się w koszmar, a ich mężczyźni - paradoksalnie - przeżyli powstanie w znacznie lepszych warunkach. Te historie robią piorunujące wrażenie. O heroizmie tych kobiet również często się zapomina?
Niestety tak. One pozostają w cieniu. Całe światło kierowane jest na mężczyzn walczących z Niemcami z bronią w ręku. Na nich bowiem - oczywiście tych, którzy przeżyli - posypały się ordery, oni chodzili później w nimbie bohaterów. Tymczasem bohaterstwo pozostawionych przez nich w domach matek, żon czy córek nikogo nie interesowało. Nie było tak spektakularne, widowiskowe. Koszmar, który przeżyły te dzielne kobiety, burzył również cukierkowy obraz "zwycięskiej porażki", jaką rzekomo było powstanie. Jedna z moich bohaterek, pani Helena Wiśniewska, urodziła dziecko 1 sierpnia 1944 roku. Trzy godziny przed godziną "W". Jej mąż poszedł się bić, a ona - słaba, wycieńczona, w połogu - została sama z dzieckiem, siostrą i starym ojcem. To, co przeżyła w warszawskich piwnicach, mrozi krew w żyłach.
"Dziewczyny" w chwili wybuchu powstania były bardzo młode. W nieludzkiej rzeczywistości zakochiwały się, próbowały dbać o wygląd, cieszyć się chwilą i - mimo wszystko - żyć. Udawało im się to?
Oczywiście, że tak. Powstanie warszawskie było wielką tragedią i przyniosło mieszkańcom stolicy olbrzymie cierpienia. Nie oznacza to jednak, że żołnierze biorący udział w tej bitwie przez cały czas byli śmiertelnie poważni. Miażdżąca większość uczestników powstania stanowili przecież bardzo młodzi ludzie. Poniżej dwudziestego roku życia, na ogół nastolatki.
W takim wieku zakochać się jest bardzo łatwo. W powstaniu kapelani polowi udzielili 257 ślubów. Paniom suknie ślubne musiały zastąpić lekarskie kitle, panom garnitury zastępowały zdobyczne, niemieckie panterki. Miłość w powstaniu kwitła.
Powstańcy znajdowali również czas na relaks, humor. Moje bohaterki, które służyły w AK, opowiedziały mi wiele anegdot. Choćby taką: grupa łączniczek walczących na Starym Mieście, wreszcie ma szanse się umyć. Jest przerwa w walkach i udaje im się zagotować wodę w kotle. Myją się, myją włosy, czeszą. Wreszcie znowu wyglądają przyzwoicie i czują się jak kobiety. I w tym momencie w budynek uderza bomba. W mgnieniu sekundy wszystko - łącznie z naszymi bohaterkami - pokrywa gruba warstwa pyłu. Całe szczęście nikomu nic poważnego się nie stało, ale panie wyglądały znacznie gorzej niż przed kąpielą. Oczywiście męska część oddziału miała z tego sporo śmiechu.
Albo taka historia: dziewczęta, które poszły do powstania były pewne, że po trzech dniach będzie po wszystkim. Że AK szybko przepędzi Niemców z Warszawy i urządzi paradę zwycięstwa. Poszły więc do powstania w letnich sukienkach, w sandałkach, nie wzięły zapasowych ubrań. Gdy walki się przedłużały, był to olbrzymi problem. Bardzo trudno było coś zdobyć. Jedna z pań opisuje sytuację, gdy jeden z kolegów znalazł gdzieś w ruinach stanik i podekscytowany znaleziskiem przyniósł jej go, krzycząc na całe gardło: "Sławka, przyniosłem ci coś na cyce". Ona była zażenowana, ale szczęśliwa, bo wreszcie mogła uzupełnić garderobę. Inne panie opowiadają o swoich pierwszych komplementach i pierwszych pocałunkach.
Bohaterki Pani książki, i ich rodziny, w różny sposób oceniły decyzję o wybuchu powstania. Jednak, bez względu na osobiste poglądy, dla wszystkich było oczywiste, że powstanie wymaga uczestnictwa. To obowiązek patriotyczny. W ich relacjach bardzo ważny jest etos żołnierza Armii Krajowej.
Tak, jego podstawą było właśnie patriotyczne wychowanie w II Rzeczypospolitej. Dzieciństwo moich bohaterek było przesiąknięte atmosferą, jaka panowała w tamtych czasach. Kultem Marszałka, dopiero co odzyskanej niepodległości. Wielu ojców moich bohaterek, między innymi ojciec mojej babci, walczyło w 1920 roku z bolszewikami. To były patriotyczne polskie rodziny, w których obowiązek - czy raczej przywilej - walki o ojczyznę był czymś naturalnym. Moje bohaterki były tylko kolejnym ogniwem tego łańcucha polskich pokoleń. Były dziećmi swojej epoki.
Rzeczywistość powojenna dla wielu z nich okazała się być wyjątkowo gorzka. Jak te kobiety próbowały się w niej odnaleźć?
Niektóre wyjechały na Zachód, tak jak pani Teresa Potulicka - Łatyńska, której mąż, Marek Łatyński był szefem Radia Wolna Europa w Monachium. Ona również pracowała w RWE. Przeważająca większość zaś próbowała ułożyć sobie życie w szarej, smutnej egzystencji powojennej, komunistycznej Polski. Część z nich była represjonowana za służbę w AK przez UB. Chociażby pani Zofia Radecka, która była trzymana przez miesiąc w ubeckich kazamatach na Pradze. Inne panie długo nie mogły znaleźć pracy. Represje spadły także na panią Annę Branicką, która do tej pory nie odzyskała swojego zarekwirowanego przez komunistów domu, czyli pałacu w Wilanowie. Wiele kobiet borykało się również przez lata z potworną traumą. To, co zobaczyły w Warszawie w sierpniu 1944 roku, towarzyszyło im przez całe życie.
Podobnie jak poczucie utraty: rodziny, przyjaciół i... miłości.
Wszystkie historie są niezwykle dramatyczne i poruszające. Jak na przykład opowieść o wielkiej miłości pani Zofii Radeckiej. Jej ukochany, tak jak ona, walczył w powstaniu. Po zakończeniu bitwy mieli brać ślub, ułożyć sobie razem życie w wolnej, niepodległej Polsce. Chcieli mieszkać w Warszawie, mieć dzieci. Ona była młoda, szczęśliwa, pełna nadziei i planów. Wszystko skończyło się jednak wielką tragedią. Polska, jak wiadomo, niepodległości nie odzyskała, Warszawa obróciła się w gruzy, a jej ukochany spłonął do ostatniej kości. Nic z niego nie zostało. Choć od czasu, w którym poległ, minęło 70 lat, nie ma dnia, żeby pani Zofia o nim nie myślała.
Poza chęcią ukazania powstania widzianego oczami kobiet, oraz przybliżenia niezwykłej historii Pani babci, książka jest dla Pani wyjątkowa także z innego powodu.
Jestem mamą dwuletniej Zosi. Pisząc książkę, utożsamiałam się więc najbardziej z tymi bohaterkami, które przez powstanie przeszły z małymi dziećmi. To było dla mnie duże przeżycie, słuchać opowieści tych kobiet, które toczyły bohaterską walkę o uratowanie swoich noworodków. Podziwiam kobiety, które poradziły sobie z opieką nad dziećmi, nie mając pokarmu, pieluch, śpioszków i innych - wydawałoby się - najpotrzebniejszych rzeczy. A do tego znajdowały się pod ustawicznym niemieckim ostrzałem. To właśnie te matki są dla mnie największymi bohaterkami powstania. Kto wie, czy nie większymi niż mężczyźni strzelający na barykadach. One bowiem zwyciężyły - uratowały swoje dzieci.
- Anna Herbich - dziennikarka tygodnika "Do Rzeczy". Pracowała także w "Rzeczpospolitej" i "Uważam Rze". Urodziła się i mieszka w Warszawie. Jej pierwsza książka, "Dziewczyny z Powstania", ukazuje się nakładem wydawnictwa Znak Horyzont.