Maciej Stasiński
07.04.2014 ,
5 lipca 1976 r. Świeżo mianowany premier Adolfo Suárez składa przysięgę przed królem Juanem Carlosem. Obaj szykowali już wtedy plan oszukania frankistów i ustanowienia w Hiszpanii systemu demokratycznego. (Fot. BE&W)
Maciej Stasiński 2014-04-07,
Sposób, w jaki tych trzech przeprowadziło Hiszpanię od autokracji do demokracji, był majstersztykiem wykonanym pod nosem strażników ancien régime'u. Szybkość toczących się wypadków zapierała dech w piersiach, a część uczestników z trudem chwytała ich sens.
Kiedy dwa tygodnie temu 81-letni Adolfo Suárez umierał w Madrycie, najpewniej nie zdawał sobie już sprawy, kim był. Cierpiał na alzheimera. Ale rodacy zapamiętali go dobrze - takich hołdów składanych zmarłemu politykowi nie pamięta demokratyczna
Hiszpania.
Na cztery supły
Umierając jesienią 1975 r., dyktator Francisco Franco sądził, że zostawiał Hiszpanię "zawiązaną na cztery supły", jak mawiał. Jego następcą miał być król Juan Carlos mający wiernie wykonać testament generalissimusa, czyli zachować nacjonalistyczno-katolicko-militarną autokrację. Do pilnowania królewskiego dziedzica Franco pozostawiał radę królestwa składającą się z jego zapiekłych zwolenników mających nie dopuścić, aby w Hiszpanii - czy to pod szyldem monarchii, czy republiki - zapanował liberalizm.
Wydawało się, że bez przewrotu nie da się skruszyć gmachu dyktatury budowanego od czasu, gdy Franco wygrał wojnę domową (1936-39), a strzeżonego przez wojskową i cywilną gerontokrację. Młody następca tronu, którego pretorianie dyktatora mieli za jego popychadło, a nielegalna opozycja socjalistów i komunistów marząca o przywróceniu republiki nieledwie za idiotę, wydawał się kukłą na wystawie antykwariatu. Czego zresztą można się było spodziewać po księciu, kształconym od dziesiątego roku życia przez ponurych księży i oficerów, których generalissimus wyznaczył do tego zadania?
A jednak supły nie zostały rozcięte, lecz jeden po drugim po mistrzowsku rozwiązane, zanim pretorianie Franco zdążyli się połapać, co się dzieje. Dokonali tego dwaj ludzie establishmentu: Juan Carlos oraz Adolfo Suárez, młody sekretarz generalny Movimiento Nacional, Ruchu Narodowego powołanego w 1959 r. przez Franco. Plan tej operacji wymyślił Torcuato Fernández-Miranda, konstytucjonalista i zausznik króla. W efekcie, niespełna trzy lata po śmierci caudillo, Hiszpania zaczęła nowy rozdział dziejów, a wiarusom Franco pozostały nostalgia i spiskowanie.
Król rozdaje karty
Gdy 22 listopada 1975 r., dwa dni po śmierci Franco, Kortezy namaszczały na jego następcę Juana Carlosa I Burbona, mało kto zwrócił uwagę na pewne słowa króla. Juan Carlos przysięgał co prawda dochować wierności fundamentalnym prawom ustroju oraz zasadom Ruchu Narodowego, ale też wspomniał o tworzeniu "społeczeństwa wolnego i nowoczesnego, w którym wszyscy Hiszpanie będą mieli udział w decyzjach oraz warunki do korzystania ze swoich praw".
Król zrazu pogodził się, że pierwszym jego premierem pozostawał wyznaczony przez dyktatora Arias Navarro, ale też zadbał, aby szefem Kortezów został profesor Torcuato Fernández-Miranda, który od pięciu lat uczył przyszłego monarchę sztuki poruszania się po korytarzach dyktatury.
Uczeń pytał: - Kto mnie zapozna z tym wszystkim, co muszę wiedzieć?
- Wasza Wysokość musi ćwiczyć jak akrobata, bez asekuracji - odpowiadał nauczyciel, ale pokazywał mu, którym paladynom składać ukłony, gdzie wypatrywać wrogów, a gdzie sojuszników.
Król okazał się pojętnym uczniem. Tolerował gabinet Navarry przez pół roku, ale opinii publicznej dawał do zrozumienia, że "ten rząd to dramat".
W czerwcu 1976 r. w Kortezach nieznany bliżej 44-letni sekretarz Ruchu Narodowego Adolfo Suárez bronił przed twardymi frankistami projekt ustawy o stowarzyszeniach, która uchylała drzwi do wolności. W argumentacji Suáreza znalazła się bulwersująca myśl, że tą ustawą uczyni się normalnym coś, co na ulicach Hiszpanii od dawna jest normalne, czyli swobodę i mnogość poglądów politycznych. Ustawa przeszła, co oznaczało pierwszy wyłom, a Suárez, dotąd siódmy na liście królewskich kandydatów na premiera po Navarze, teraz wysforował się na miejsce pierwsze.
W lipcu król zażądał dymisji premiera, a Fernández-Miranda zadbał, by wśród trójki kandydatów na następcę znalazł się Suárez. I kiedy ku zdumieniu wszystkich Juan Carlos wybrał właśnie Suáreza, frankistów ogarnęła konsternacja i oburzenie. - Co za błąd, jaki straszny błąd! - biadolił jeden z wybitnych ideologów.
I nie mylili się. Cztery dni po nominacji Adolfo Suárez takimi oto słowy przemówił do narodu: - Korona życzy sobie, aby Hiszpania stała się nowoczesną demokracją. Chodzi nam o to, by kolejne rządy były wyrazem wolnej woli większości Hiszpanów.
Pogrzeb Francisco Franco
Z frankisty demokrata
Wychowany przez ideologów frankistowskiej krucjaty narodowo-katolickiej Suárez, kiepski absolwent prawa z uniwersytetu w Salamance, niecierpiący książek birbant, ale też bardzo ambitny karierowicz zostawał kolejno członkiem Kortezów, gubernatorem rodzinnej Awili, szefem telewizji i w końcu sekretarzem Ruchu Narodowego. Należał też do ulubieńców admirała Luisa Carrero Blanco, premiera i najwierniejszego z wiernych, w którym gen. Franco widział swego kontynuatora, dopóki w 1973 r. w Madrycie wybuch bomby podłożonej przez terrorystów baskijskich z ETA nie wyrzucił admiralskiego
auta na wysokość czwartego piętra.
Gdyby Carrero Blanco nie zginął, to kierowałby Hiszpanią do śmierci Franco i po niej, a Suárez zostałby zapewne jego ministrem. Carrero był rzeźnikiem i terminowanie w jego rządzie spaliłoby karierę młodego wilka. Zamach zabił Carrero, ale ocalił Suáreza. I być może nie tylko jego. Po latach król Juan Carlos mówił: Jestem radykalnym przeciwnikiem przemocy, ale gdyby nie tamten zamach, nie byłoby nas tutaj.
W 1976 r. Suárez uchodził za figurę z drugiego lub trzeciego szeregu, jednak w oczach króla miał pewne zalety: był jego rówieśnikiem, no i wywodził się z samego jądra frankizmu. Nikt nie mógł więc podejrzewać, że sprzeniewierzy się testamentowi Franco. Z kolei słaba pozycja i młody wiek podpowiadały, że będzie lojalnym graczem drużyny mającej zmienić Hiszpanię. Król wiedział, że Suárez jest energiczny, ambitny, pragmatyczny i nie należy do frankistowskich ortodoksów. I jak się też monarcha upewnił, świetnie wiedział, że przyszłością jest demokracja, a nie dyktatura.
Kilka dni później król powiedział ministrom: - Postępujcie bez strachu!
Fernández-Miranda pisze plan
Suárez obiecał, że celem jest demokracja, i zapowiedział wolne wybory za rok. Miesiąc później wypuścił więźniów politycznych, w tym komunistów z wyjątkiem terrorystów baskijskich. Zezwolił na manifestacje narodowe w Katalonii (niewidziane od zakończenia wojny domowej) i zaczął się spotykać z przywódcami wciąż nielegalnej opozycji, wyjąwszy przywódcę komunistę Santiago Carrilla. Na wiarusów Franco działał on jak czerwona płachta na byka, choć w Europie Zachodniej uchodził za nawróconego na demokrację eurokomunistę, który porzucił sowiecką prawomyślność.
Suárez nie zaniedbywał jednak poufnych kontaktów z Carrillem kursującym potajemnie między Paryżem a Madrytem i uzgodnił z nim, że hiszpańscy komuniści zgodzą się na monarchię, nie będą kwestionować jedności państwa ani wywracać sił zbrojnych. Powiedział mu też, że na legalizację jest za wcześnie, bo wojskowi wywrócą stolik z kartami, ale obiecał, że zrobi to, kiedy tylko będzie mógł.
''Digging up Spain's dead'' - Hiszpania rozlicza dyktaturę
W sierpniu 1976 r. Fernández-Miranda zamknął się w swej willi i po dwóch dniach wręczył królowi i premierowi plan rozgrywki, mówiąc: - Tu jest napisane, co robić, ale niech nie będzie wiadomo, kto to napisał.
Plan dojścia do demokracji przewidywał powołanie dwuizbowego parlamentu w wolnych wyborach, a potem zmiany konstytucji, które miały uchwalić nowe już Kortezy. Dla niepoznaki zachowywał radę królestwa, ale też zapowiadał, że po przyjęciu reformy przez frankistowskie jeszcze Kortezy zostanie ona poddana pod referendum.
Marsz do demokracji miał się odbywać od ustawy do ustawy, a demokratyczne prawa wchodzić w życie zgodnie z obowiązującym prawem dyktatury. Dawny reżim sam miał popełnić samobójstwo.
Do generałów zaczęło jednak docierać, że w powietrzu unosi się zdrada. Kiedy wicepremier generał Fernando de Santiago wezwał 30 kluczowych dowódców, żeby ich podburzyć przeciw rządowi, premier Suárez też ich zwołał i wyjaśnił, że od reform nie ma odwrotu. Ale też zapewnił, że włos im z głowy nie spadnie, a komuniści nie zostaną zalegalizowani. Już dwa tygodnie później zwolnił de Santiago, wymieniając go na zwolennika zmian gen. Gutierreza Mellado, który pięć lat później stawi czoło puczowi wojskowych.
Samobójstwo frankistów
Dzień prawdy nadszedł 16 listopada, gdy frankistowskie Kortezy dostały do ręki pistolet, z którego miały sobie palnąć w skroń. Fernández-Miranda oraz Suárez i jego ministrowie rozmaglowywali członków parlamentu, a za najbardziej zagorzałych wziął się sam premier. Jednych przekonywał, że iść można tylko do przodu, a oni wcale nie muszą zginąć pod gruzami dyktatury, lecz przeciwnie - powinni stanąć do wyborów do nowego parlamentu. Innym mówił, że zgoda na pokojowe przejście do nowego ustroju to ostatnia przysługa, jaką mogą oddać krajowi.
Podobno nie było kupczenia głosami, choć minister spraw wewnętrznych mówił kilka lat potem: Użyliśmy wszystkich sposobów, z wyjątkiem pójścia z nimi do łóżka.
W 1976 r. Suárez uchodził za figurę z drugiego lub trzeciego szeregu, jednak w oczach króla miał pewne zalety: był jego rówieśnikiem, no i wywodził się z samego jądra frankizmu. Nikt nie mógł więc podejrzewać, że sprzeniewierzy się testamentowi Franco
Efekt był spektakularny: 425 głosów za, 59 - przeciw, 13 osób się wstrzymało, a 34 nie przyszły na głosowanie.
Suárez przejmuje ster
O ile transformacja, jak mawiał Fernández-Miranda, była dotąd jak sztuka, którą wystawiał impresario - król według tekstu autora - jego samego, z Suárezem w roli głównej, to teraz główny aktor przejął ster.
Jeszcze w 1976 r. Suárez chciał z poparciem króla stworzyć centrową partię władzy, która miałaby wygrać pierwsze wybory, by zapewnić sukces demokratyzacji. Juan Carlos nie przystał na to, uważając, że premier ma jedynie doprowadzić do wolnych wyborów i odejść. Suárez miał co do tego inne zdanie, ale pozostał lojalny.
Zabrał się szparko do dzieła. W połowie grudnia demokratyczna reforma przeszła w referendum przygniatającą większością 94 proc. (głosowało 77 proc. uprawnionych).
Od stycznia do kwietnia 1977 r. rząd zalegalizował partie polityczne jako ostatnich komunistów - Santiago Carrillo zrewanżował się, skłaniając towarzyszy do rezygnacji z przywrócenia republiki i zgody na monarchię. Generalicja zaprotestowała, ale zniewagę przełknęła. - Nie jestem komunistą - oświadczył Suárez. - Odrzucam tę ideologię, ale jestem demokratą i sądzę, że naród jest dostatecznie dojrzały, aby żyć w pełnym pluralizmie.
Miał rację. Wyniki pierwszych wyborów pokazały, że komuniści, którzy ponieśli wielkie ofiary w podziemnej walce przeciw dyktaturze, nie stali się zagrożeniem dla rodzącej się demokracji.
1 kwietnia 1977 r. w rocznicę zwycięstwa Franco w wojnie domowej premier Suárez rozwiązał Ruch Narodowy, któremu niedawno przewodził, a do wolnych wyborów, które wyznaczył na czerwiec, stanął jako przywódca koalicji małych centroprawicowych partii i sprawca przemian demokratycznych. Jego popularność sięgała 70 proc.
Wybory wygrała Unia Demokratycznego Centrum premiera z 34 proc. głosów, przed socjalistami (30 proc.) i komunistami (9 proc.). Okpieni przez Suáreza bardziej prawicowi frankiści dostali ledwie 8 proc.
W powszechnej euforii niezauważona przeszła dymisja Torcuato Fernándeza-Mirandy. Trzeci z trójcy grabarzy dyktatury odsunął się z godnością, pozostawiając po sobie majstersztyk, jakim stało się przejście od dyktatury do demokracji rękoma ludzi dyktatury i w taki sposób, że oni sami niemal tego nie zauważyli. Król i Suárez musieli jeszcze dokończyć dzieła - zaczęły się prace nad nową konstytucją, uchwalono powszechną amnestię, z której skorzystali sprawcy zbrodni i przestępstw z czasów wojny domowej i dyktatury.
W październiku wszystkie siły polityczne i związkowe zawarły pakty z Moncloa stanowiące bufor bezpieczeństwa na czas reform gospodarczych, jakich wymagała Hiszpania, rozpoczynając drogę do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Od śmierci Franco mnożyły się strajki, miesiąc w miesiąc ginęli ludzie od bomb i kul terrorystów z ETA, GRAPO (organizacji skrajnych komunistów) i bojówek skrajnej prawicy, które dążyły do wykolejenia powstającej demokracji.
W lipcu 1978 r. konstytucja była gotowa. Ustanawiała monarchię, sankcjonowała swobody obywatelskie, partii i związków, ustanawiała samorząd regionalny, poczynając od przywrócenia praw Krajowi Basków oraz Katalonii. W grudniu Hiszpanie znów poszli na referendum, tym razem konstytucyjne: za głosowało 87 z 67 proc. głosujących.
W 1979 r. uchwalone zostały autonomie Katalonii i Kraju Basków, parlament zniósł kary za cudzołóstwo, zalegalizował rozwody i środki antykoncepcyjne (aborcję zliberalizował dopiero w 1985 r.). Znikły ostatnie relikty dyktatury.
Schyłek Suáreza
Rewolucje, jak wiadomo, pożerają własne
dzieci, a rewolucje demokratyczne swoich ojców. Tak też stało się z Adolfo Suárezem. Przez trzy lata błyskawicznej i błyskotliwej kariery okazał się mistrzem paktowania i dialogu, który potrafił prowadzić ze wszystkimi - od zaciekłych frankistów, monarchistów po fanatycznych komunistów i nieprzejednanych republikanów. W zgodnej opinii świadków był niezmiernie bystry, uwodzicielski, i triumfował raz po raz, póki zmierzał do zaprowadzenia demokracji, celu będącego celem jego najważniejszych partnerów.
Gdy cel ten został osiągnięty i wygasła ponadpartyjna zgoda (sam ogłosił jej koniec po zwycięskich wyborach w 1979 r.), rzucił wyzwanie sięgającym po władzę socjalistom, nazywając ich "rzecznikami kolektywistycznej gospodarki, zniesienia edukacji religijnej i zwolennikami zalegalizowania aborcji". Opozycja rewanżowała mu się wypominaniem frankistowskiego rodowodu, mówieniem, że upodabnia się do generała Franco.
Tracił mir też we własnych szeregach, kruszyła się zgoda pracodawców i pracobiorców, a coraz ostrzejsza rywalizacja prawicy i lewicy wypłukiwała centrum, które chciał zajmować. Do tego dochodził szalejący terror ETA - fanatycy baskijscy zabijali teraz znacznie więcej ludzi niż za czasów dyktatury - w latach 1977-81 z ich rąk śmierć poniosło 177 osób.
Wojskowi coraz groźniej powarkiwali, że demokracja niszczy Hiszpanię, a król już tak nie hołubił swego premiera, który też nie potrafił uwodzić jak dawniej. Stronił od parlamentu, nad którym nie umiał zapanować, zaniedbywał Europę, z którą Hiszpania miała się integrować (nie znał języków obcych i nie czuł się dobrze w gronie europejskich polityków). NATO też nie budziło jego entuzjazmu. Nie rozmawiał z dziennikarzami, którzy stale się go czepiali.
- My, politycy, przeżywamy ciężki kryzys. Nie umiemy współżyć w demokracji wymagającej odpowiedzialności i stałego doskonalenia - mówił w listopadzie 1980 r. w wywiadzie, do którego publikacji ludzie premiera nie dopuścili, bo tak ociekał goryczą.
W końcu stycznia 1981 r. poddał się, a składając dymisję, zaznaczył, że nikt go o nią nie prosił. Po kilku latach próbował jeszcze wrócić do polityki, ale bez powodzenia, i wycofał się ostatecznie w 1991 r. nagrodzony szlachectwem przez króla. W 2001 r. zapadł na alzheimera.
Zamach
Zaraz po dymisji raz jeszcze pokazał wielką klasę. Kiedy 23 lutego 1981 r. wojskowi rozpoczęli zamach stanu, zajmując parlament w Madrycie i strzelając na postrach w powietrze, tylko trzech posłów nie padło na podłogę: Suárez, jego minister Gutierrez Mellado i stary komunista Santiago Carrillo. Generał Mellado ruszył w stronę podnieconego dowódcy puczystów porucznika Tejero, każąc mu oddać broń, ten zaczął go szarpać, a zamachowcy strzelali po sali. Na to poderwał się Suárez, żądając rozmowy z dowódcą. - Cisza, na miejsce! - wrzeszczeli zamachowcy, kiedy niewzruszony Suárez schodził ku nim po schodach, żądając poddania się. - Pan siada, k... mać, panie Suárez! Myślisz pan, żeś taka cwana gapa? - darli się napastnicy.
Ostatecznie wyprowadzili go i zamknęli go na zapleczu na 18 godzin. Tam jeszcze raz kazał porucznikowi Tejero salutować, gdy ten próbował mu grozić.
W czasie gdy rząd i posłowie siedzieli pod lufami, Juan Carlos wdział mundur i usiadł do telefonu obdzwaniać kolejnych dowódców i przekonywać ich do poparcia demokracji. Król był głową państwa i szefem sił zbrojnych, jednak prawdziwą władzę odebrała mu konstytucja. Pozostawał autorytet i, jak się okazało, wystarczył. Kiedy nad ranem monarcha odłożył słuchawkę, buntownicy wracali do koszar lub byli prowadzeni do aresztu.
Na naradzie u króla odchodzący premier Suárez wydał ostatnie polecenie: aresztować generała Alfonsa Armadę, zastępcę szefa sztabu generalnego. Gdy szef armii generał José Gabeiras spojrzał pytająco na monarchę (Armada był przez lata najbliższym doradcą wojskowym Juana Carlosa), Suárez wycedził: - Nie na króla, na mnie ma pan patrzeć!