Marcin Rotkiewicz
5 września 2012Recepta na raka: nie pal, jedz zdrowo, ćwicz.
Choroba chaosu
Profesor Robert Wienberg jest jednym z najwybitnieszych badaczy nowotworów, często wymienianym w gronie kandydatów do Nagrody Nobla.
Wspomniał pan o swojej popularnonaukowej książce na temat raka, która w Polsce ukazała się pod zmienionym nieco przez wydawcę tytułem „Samolubna komórka”. Angielski oryginał jest trochę inny: „One Renegade Cell” („Zbuntowana komórka”). Który lepiej puentuje powstawanie nowotworów?
Ten polski tytuł jest dobry i chwytliwy, bo nawiązuje do słynnej książki Dawkinsa „Samolubny gen”. Ale oryginalny chyba lepiej oddaje to, o co mi chodziło. Tzn. że ogromna masa komórek tworzących złośliwy guz to sukcesorki jednej zbuntowanej komórki, która nawet dziesiątki lat wcześniej postanowiła pójść własną, zabójczą dla organizmu drogą.
Pańska książka została wydana po polsku 13 lat temu. To sporo czasu w nauce. Co by pan dziś do niej dopisał?
W ciągu ostatniej dekady zaczęliśmy lepiej rozumieć ten etap rozwoju nowotworu, gdy komórki rakowe dokonują przerzutów. To bardzo ważne, gdyż 90 proc. śmiertelnych przypadków raka jest wynikiem właśnie przerzutów, a nie rezultatem powstania pierwotnego guza w jakiejś tkance.
Napisał pan w książce, że dzięki genetyce - a dokładnie Projektowi Poznania Ludzkiego Genomu - za 15 lat będziemy mogli wskazać osoby, u których rozwinie się konkretny typ nowotworu. Chyba tak się nie stało?
Niestety nie. Byłem zbyt optymistyczny. Taką identyfikację jesteśmy w stanie przeprowadzić jedynie dla osób, w których rodzinach z pokolenia na pokolenie pojawia się konkretny typ nowotworu. Dla większości ludzi pochodzących z rodzin, gdzie nie ma wyraźnych predyspozycji do jakiegoś rodzaju raka, nie możemy dokonać takich przewidywań.
Dlaczego?
Jest wiele genów, które „konspirują”, prowadząc do podatności na raka, i nie wiemy, jak użyć informacji genetycznej, by objaśnić interakcje między nimi.
A co z poszukiwaniem kolejnych genów supresorowych?
Znamy ich znacznie więcej niż wtedy, kiedy pisałem książkę - kilkaset. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że mamy w DNA ok. 20 tys. genów. Świadczy to o tym, że ta sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, niż się dekadę temu wydawało.
Mieliśmy też identyfikować specyficzne białka w komórkach rakowych i oddziaływać na nie za pomocą cząsteczek chemicznych.
W tej dziedzinie odnotowujemy duży postęp. Na całym świecie jest około tysiąca projektów, w których roboty rozpoznają białka i ustalają, jakimi substancjami można je zaatakować. To już zaczyna przynosić efekty w postaci leków przeznaczonych do zwalczania specyficznych protein wewnątrz komórek rakowych. Dzięki temu udaje się zahamować, choćby na pewien czas, rozrastanie się guza.
Jak wyjaśnić fakt, że w przypadkach niektórych nowotworów odnosimy sukcesy, a w innych nie?
Te sukcesy biorą się m.in. stąd, że pewną grupę chorób, np. białaczki, jesteśmy w stanie podzielić na mniejsze jednostki chorobowe i znaleźć stojące za nimi defekty genetyczne, które mogą być celem dla leków. W przypadku litych guzów złośliwych choroba jest o wiele bardziej skomplikowana i tego typu nowotwory mają znacznie większą zdolność do wytworzenia odporności na terapię.
A czy rozumiemy, dlaczego niektóre formy nowotworów są bardziej złośliwe i zabójcze niż inne?
W niektórych wypadkach wiemy, w większości nie. Zaczynamy rozumieć związek pomiędzy rodzajem tkanki, w której pojawił się guz, oraz następującym później jego zachowaniem. To jest wiedza z ostatnich kilku lat. I myślę, że spory postęp dokona się w tej dziedzinie w ciągu kolejnych kilku.
Skoro u podstaw raka leżą defekty genetyczne, to czy nie można próbować ich naprawić za pomocą terapii genowej, czyli wstawiania do komórek prawidłowych wersji genów?
Terapia genowa okazała się sporym rozczarowaniem w przypadku nowotworów, gdyż nie mamy sposobu dostarczenia prawidłowej wersji genów do większości komórek rakowych. Co nie znaczy, że nie jest to technika przyszłości - ale na razie nie działa.
A jak pan ocenia nadzieje związane ze szczepionkami na raka?
To się nie udało w tym sensie, że nie powstały preparaty potrafiące chronić zdrowych ludzi przed rozwojem nowotworów. Czyli nie dysponujemy żadnymi szczepionkami antyrakowymi o działaniu prewencyjnym.
Naukowcy zaczęli również uderzać w naczynia krwionośne, zaopatrujące nowotwory w substancje odżywcze. Przyniosło to oczekiwane efekty?
W pewnych typach raka to dobry pomysł, w innych nie. Dlaczego? Niektóre rodzaje guzów kurczą się, a po jakimś czasie odradzają w jeszcze bardziej agresywnej formie. I znów - z powodów, które dopiero zaczynamy rozumieć.
Mówimy na razie głównie o porażkach. A sukcesy?
Tzw. przeciwciała monoklonalne okazały się bardzo użyteczne w zwalczaniu pewnych rodzajów nowotworów, np. piersi czy chłoniaków. Pewne sukcesy, choć nie tak znaczące, odnotowano też w leczeniu za ich pomocą niektórych rodzajów raka płuc. Jest też spory postęp w chemioterapii, właściwie dokonuje się niemal każdego dnia. Staje się ona mniej toksyczna i coraz bardziej selektywna. Ale największy sukces w ograniczaniu śmiertelności z powodu nowotworów odniesiono dzięki prewencji, czyli m.in. spadkowi liczby palących papierosy.
Są jakieś szanse na znalezienie uniwersalnego leku na każdy typ raka?
Bardzo wątpię, choć nie powiem, że jest to całkowicie niemożliwe. Nie mam jednak klarownej wizji, jak coś takiego mogłoby powstać. Dziś koncentrujemy się na konkretnych typach nowotworów, za którymi stoją konkretne defekty genetyczne. I to jest chyba najbardziej realistyczne i pragmatyczne podejście.
Czy w takim razie jest szansa, by rak stał się kiedyś chorobą, której nie będziemy się bać?
Wątpię. Z pewnymi nowotworami zaczniemy sobie świetnie radzić, ale inne stawią nam silny opór.
Nie zabrzmiało to zbyt optymistycznie.
Ile czasu zabrało nam znalezienie skutecznych terapii przeciwko wirusowi HIV? A przecież AIDS jest chorobą wręcz trywialnie prostą w porównaniu z nowotworami. I to ich skomplikowanie - o wiele większe, niż wyobrażaliśmy sobie jeszcze nawet 25 lat temu - powoduje, że tak powolny jest postęp w ich leczeniu. Ale zapewniam, że naukowcy pracują nad tym problemem bardzo ciężko i cały czas wymieniają się wiedzą. Powtórzę: to nie jest jedna wielka bitwa, którą możemy wygrać. To seria wielu starć, a wojna będzie bardzo długa.
rozmawiał Marcin Rotkiewicz
Robert Weinberg (ur. w 1942 r.) jest jednym z najwybitniejszych badaczy nowotworów, bardzo często wymienianym w gronie kandydatów do Nagrody Nobla. Pracuje w Massachusetts Institute of Technology. Jest członkiem Amerykańskiej Akademii Nauk oraz Królewskiej Szwedzkiej Akademii Nauk, jak również laureatem wielu prestiżowych nagród, m.in. National Medal of Science - wyróżnienia przyznawanego przez prezydenta USA badaczom mającym ogromny wkład w rozwój nauk społecznych, biologicznych, chemicznych, technicznych, matematycznych i fizycznych. W 1999 r. wydawnictwo CiS opublikowało po polsku jego książkę „Samolubna komórka”.