Polska wciąż Zieloną Wyspą. Wszystko dzięki naszym zakupom
Patrycja Maciejewicz, Leszek Baj 2012-03-26, ostatnia aktualizacja 2012-03-27 16:36:43.0
Kupujemy wciąż więcej i więcej, choć podwyżki płac ledwie rekompensują wzrost cen. Czy to znaczy, że gospodarka nie ulegnie pesymistycznym wizjom ekonomistów?
Ten scenariusz powtarza się ostatnio regularnie: analitycy zapowiadają, że już niebawem zobaczymy pierwsze sygnały spowolnienia, które dotknie naszą gospodarkę, a potem mamy kolejną dobrą niespodziankę. Wyraźnie gorzej miało być już jesienią, zimą, od nowego roku. A tu wciąż pudło...
Tym razem okazało się, że Polacy wyglądają na niezwykle optymistycznie nastawionych klientów. Choć tzw. nastroje konsumenckie są słabe i ostatnio jeszcze zjechały w dół, to sprzedaż detaliczna rośnie wciąż w dwucyfrowym tempie. W lutym była o 13,7 proc. wyższa niż w rok wcześniej. To tylko nieznacznie mniej niż w styczniu - wówczas dynamika wynosiła 14,3 proc. Tymczasem średnia prognoz rynkowych nie przekraczała 10 proc.
Wprawdzie w tym roku mieliśmy o jeden dzień roboczy więcej niż w lutym 2011 r., jednak ekonomiści uważali, że wysoka baza odniesienia sprzed roku utrudni osiągnięcie spektakularnego wyniku.
Oczywiście część wzrostów to zasługa rosnących cen - gdy odliczyć ten efekt, to dynamika sprzedaży wyniesie 8,9 proc. Wciąż bardzo dużo.
Najszybciej rosła sprzedaż w tzw. niewyspecjalizowanych sklepach - tu zalicza się część super- i hipermarketów. Wynik w tej kategorii był aż o 33,9 proc. wyższy. Na drugim miejscu znalazła się sprzedaż samochodów - wzrost niemal o jedną czwartą. I wciąż bardzo mocno (o ponad 20 proc.) rośnie sprzedaż mebli oraz sprzętu RTV i AGD.
Ekonomiści jednak wciąż przestrzegają, że gorsze niechybnie nadejdzie i żeby nie przywiązywać się do optymistycznych wniosków płynących z tych danych.
Po pierwsze, dane o sprzedaży potrafią bardzo się wahać. Kupujemy więcej lub mniej w zależności od pogody, układu weekendów i świąt, zmian w podatkach, a nie tylko zasobności naszych portfeli.
- Po wykluczeniu najbardziej zmiennych kategorii, tj. sprzedaży samochodów, żywności i paliw, wskaźnik sprzedaży w lutym w dalszym ciągu obniżał się, co może być pochodną słabszej sytuacji na rynku pracy i wzrostu inflacji, który obniża realne dochody do dyspozycji - zauważa Łukasz Tarnawa, główny ekonomista Banku Ochrony Środowiska.
Wystarczy popatrzeć na tzw. fundusz płac, czyli pulę pieniędzy przeznaczoną na wypłaty dla zatrudnionych w sektorze przedsiębiorstw - po odliczeniu wpływu inflacji dynamika wzrostu tego funduszu spadła z 4,5 proc. do około 1,5 proc.
Rafał Benecki z ING Banku Śląskiego podkreśla, że wciąż dobrym wynikom sprzedaży w sklepach towarzyszył znacznie słabszy wzrost konsumpcji prywatnej w danych o PKB za IV kwartał ubiegłego roku. - Pamiętajmy, że sprzedaż detaliczna odpowiada za mniej niż połowę konsumpcji. Mamy jeszcze usługi, z których w czasie spowolnienia rezygnujemy w pierwszej kolejności. Będziemy bardziej skłonni kupować to, co do tej pory, i zaoszczędzić na fryzjerze niż odwrotnie - wyjaśnia.
Poza tym jego zdaniem powinniśmy pamiętać, że bardzo szybko zmienia się struktura naszego handlu - coraz więcej Polaków porzuca małe sklepiki czy bazarki na rzecz wyrastających w każdym miasteczku dyskontów. Dyskonty i ich dobre wyniki widać w statystyce GUS, spadku w małych sklepach już nie (nie muszą one składać comiesięcznych raportów).
Zdaniem Łukasza Tarnawy marcowy wynik sprzedaży będzie poniżej 10 proc. To dlatego, że dni handlowych będzie mniej, a sytuacja na rynku pracy znów nie będzie napawać optymizmem.
Zdaniem części ekonomistów więcej o kondycji naszej gospodarki powiedzą nie dane o sprzedaży w polskich sklepach, ale poziom optymizmu niemieckich przedsiębiorców (Niemcy to nasz główny partner handlowy). A te są niezłe.
Wczoraj pokazał to odczyt wskaźnika klimatu biznesu instytutu ekonomicznego Ifo, liczony na podstawie ankiet wśród około 7 tys. firm. Rósł on piąty miesiąc z rzędu, tym razem minimalnie z poziomu 109,7 pkt do 109,8 pkt. To oznacza, że coraz więcej niemieckich firm pozytywnie ocenia swoją sytuację. Ale szef instytutu Ifo Hans-Werner Sinn trochę studzi optymizm i wskazuje, że niemiecka gospodarka traci impet.
Niemcy to największy partner handlowy Polski. Firmy zza Odry kupują ponad jedną czwartą polskiego eksportu. Więc od nastrojów gospodarczych za naszą zachodnią granicą zależą zyski wielu przedsiębiorstw u nas w kraju. W poprzednich dwóch latach PKB Niemiec rósł szybciej od oczekiwań. W 2010 roku wzrost sięgnął 3,7 proc. (po ponad 5-proc. spadku PKB rok wcześniej). W 2011 gospodarka Niemiec urosła o kolejne 3 proc. To bezpośrednio przełożyło się na nasz eksport do Niemiec. Liczony w euro w 2010 roku wyniósł 31,4 mld i wzrósł o 22 proc. Rok później wzrósł o kolejne 12,6 proc. i sięgnął 35,4 mld euro.
Jak będzie w tym roku?
Skutki kryzysu zadłużenia w strefie euro Niemcy odczuły już w IV kw. zeszłego roku. Wtedy gospodarka kraju zanotowała spadek PKB o 0,2 proc. w stosunku do III kw. W Niemcy oprócz recesji m.in. w Hiszpanii, Grecji, we Włoszech czy w Portugalii uderza także wzrost cen ropy naftowej. Obciążeniem może być też spodziewane spowolnienie chińskiej gospodarki. Skutek może być taki, że niemiecka gospodarka, chociaż w drugiej połowie zacznie przyspieszać, to w całym roku będzie rosła w tempie nawet poniżej 1 proc. No, chyba, że znowu pozytywnie zaskoczy.
- Niemcy będą sobie radziły lepiej niż inne kraje strefy euro, ale nie na tyle dobrze, żeby wyciągnąć inne gospodarki z recesji - ocenia Jennifer McKeown, ekonomistka Capital Economics.
Dane Głównego Urzędu Statystycznego już w styczniu pokazały spowolnienie w polskim handlu zagranicznym. Eksport z Polski do Niemiec liczony w euro wzrósł tylko o 2,3 proc. w stosunku do stycznia 2011 r. Ratunkiem okazał się słaby złoty. Licząc w polskiej walucie wzrost eksportu do Niemiec sięgnął 13,9 proc. Ale od tego czasu złoty się umacniał. W stosunku do średniego kursu ze stycznia obecnie euro jest tańsze o ponad 5 proc.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.biz -
http://wyborcza.biz/biznes/0,0.html © Agora SA