Kryzys wykańcza administrację Łukaszenki
Andrzej Poczobut, Grodno 2012-01-01, ostatnia aktualizacja 2012-01-01 16:43:31.0
Mało zarabiamy, więc szukamy sobie innej pracy - mówi coraz więcej białoruskich urzędników, a gwiazdy państwowych mediów marzą o etatach w Moskwie.
W kultowej radzieckiej komedii "Wesele w Malinowce" jest scena, gdy członkowie bandy, dowiedziawszy się, że herszt ma problemy finansowe, wypowiadają mu posłuszeństwo. - Baćko-ataman nie ma złota - mówią.
Podobnie zaczynają się teraz zachowywać pracownicy aparatu państwowego. - Zarobki urzędników spadły drastycznie - donosi niezależna gazeta internetowa "Biełorusskije Nowosti" i podaje, że kierownik działu ministerstwa zarabia 3,8 mln białoruskich rubli (czyli około 450 dol.). Tymczasem przed kryzysem i dewaluacją rubla zarobki urzędników były dwa, trzy razy wyższe.
Kierownik działu to wysokie stanowisko - wyżej jest już tylko minister i wiceministrowie. A większość urzędników zarabia jeszcze mniej i trudno się dziwić, że w tych warunkach zaczynają się rozglądać za nową pracą. Nawet prezydent przyznaje, że jest to problem.
- Przed kryzysem premier zarabiał równowartość 3,5 tys. dol., a według dzisiejszego kursu ma dwa razy mniej. Przychodziło już do mnie kilka osób i mówiło, że za takie płace nie potrafią utrzymać rodziny. Prosiłem, by poczekali, by nadal pracowali, że wyrównamy płace w 2012 r. - mówił Łukaszenka na niedawnej konferencji prasowej.
Ponure nastroje panują też wśród dziennikarzy mediów państwowych. Artaszes Antanian, jedna z twarzy telewizji ONT, przenosi się do Moskwy gdzie ma pracować w jednej z rosyjskich telewizji. Inni chętnie poszliby w jego ślady, bo zarobki się zmniejszyły, a razem z nimi spadło uwielbienie dla Łukaszenki.
"Jeszcze dziesięć lat takich zarobków i zamiast spisu ludności można będzie przeprowadzać apel poległych" - napisał na Facebooku Jaugienij Pierlin, prezenter wiadomości w telewizji ONT.
"Wstyd mi za mojego prezydenta" - komentował na Facebooku wypowiedzi Łukaszenki na wspomnianej konferencji Andriej Borczyk, reżyser telewizji BT.
Podobnych wpisów na Facebooku jest więcej. Była pracownica jednej z telewizji, która się zwolniła i szuka pracy w Rosji, tłumaczy wybuch politycznej niepoprawności wśród dziennikarzy zmniejszającymi się płacami.
W ubiegłym roku wartość białoruskiego rubla do dolara zmniejszyła się 2,8 razy. Do tego dochodzi drastyczny wzrost cen: w ciągu roku najbardziej zdrożał olej słonecznikowy, o 276 proc.; owoce podrożały średnio o 269,3 proc., a ryby o 268 proc. Zachodnie firmy doradcze: PricewaterhouseCoopers, Deloitte, Ernst & Young, KPMG, uznały, że na Białorusi jest hiperinflacja.
Pogorszenie się sytuacji materialnej Białorusinów przekłada się na drastyczny spadek poparcia dla Łukaszenki, które jest na najniższym poziomie od 17 lat, gdy objął on władzę. Według badań niezależnego ośrodka badawczego NISEPI prezydenta popiera zaledwie 20 proc. Białorusinów.
- Pracownicy aparatu państwowego są zdezorientowani i mają wątpliwości, czy polityka gospodarcza Łukaszenki ma sens. Wcześniej nomenklatura milczała, ale teraz zaczyna mówić - tłumaczy politolog Walery Karbalewicz.
Jego zdaniem niezadowolenie widać najbardziej wśród urzędników zajmujących się sprawami gospodarczymi, którzy siłą rzeczy lepiej się orientują w sytuacji gospodarki niż reszta społeczeństwa. Ale Karbalewicz uważa, że za wcześnie jeszcze, by mówić o możliwości przewrotu pałacowego.
- Władza opiera się na resortach siłowych, gdzie jest inne finansowanie i inne pensje niż w pozostałej części aparatu państwowego. I resorty siłowe pracują jak zegarek, a to oznacza, że Łukaszenka w pełni kontroluje sytuację - uważa Karbalewicz.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl -
http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA