Wywiad z profesorem Markiem Belką - prezesem Narodowego Banku Polskiego
Czasy są takie, że trzeba być orłem
...
Rozmawiali Patrycja Maciejewicz i Leszek Baj 2011-11-14, ostatnia aktualizacja 2011-11-13 18:32:17.0
Polska gospodarka jest niezwykła. A zawdzięczamy to przedsiębiorcom i ciężkiej pracy ludzi. Może czas, żeby zaczęto nas klasyfikować o ligę wyżej. Porównywać nie z Węgrami i Turcją, ale może coraz częściej z Czechami - mówi prof. Marek Belka, prezes NBP
Patrycja Maciejewicz, Leszek Baj: Od miesięcy Unia rozpaczliwie szuka rozwiązania kryzysu. Nie sądzi pan, że zapętliła się, podbiła stawkę tak wysoko, że teraz ciężko znaleźć rozwiązanie, które będzie satysfakcjonujące.
Prof. Marek Belka, prezes NBP: Satysfakcjonujące kogo?
Wszystkich. Łącznie z Grekami.
- Nie będzie rozwiązania satysfakcjonującego wszystkich. Ulegamy presji, że mamy znaleźć szybkie, cudowne rozwiązanie, które załatwi kryzys raz a dobrze. Tego życzyłyby sobie rynki finansowe. Dla nich najlepiej byłoby, gdyby wszystkie koszty pokrył Europejski Bank Centralny. I uruchomił maszynkę do drukowania pieniędzy oraz spłacił długi. I nie przejmowałby się tym, co będzie za parę lat. Takie rozwiązanie nie tylko spowodowałoby znaczącą inflację, ale i podważyło podstawę projektu euro, czyli przeświadczenie, że strefa euro będzie się kierować niemiecką filozofią podejścia do inflacji. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że znalezienie rozwiązania kryzysu będzie trwało, a cudownego rozwiązania nie ma.
Zwoływane co kilka miesięcy szczyty i inne spotkania mają już być tymi ostatniej szansy. Tymczasem znów jest przesilenie, klincz, przeciąganie liny. Musi to tak wyglądać?
- Można narzekać, że to, co się stało na ostatnim spotkaniu w Brukseli, nie było dość daleko idące. Ale moim zdaniem było! Dokapitalizowanie banków, oddłużenie Grecji, wzmocnienie EFSF - wszystkie te podstawowe problemy zostały podjęte. Realizacja jak zawsze zajmie czas. To jest proces bardzo trudny operacyjnie - decyzje podejmuje 17 krajów, w każdym coś się może zdarzyć. Jest wiele czynników, które mogą ten proces opóźnić, zdestabilizować, osłabić. Nie sądzę jednak, by mógł on się zatrzymać. Stawka jest już tak wysoka, że nie można się cofnąć.
Dziś wszystkie kraje UE i spora część społeczeństwa rozumie, że wyjście z euro i rozpad tej strefy to katastrofa gospodarcza. Mówiąc krótko, jesteśmy gotowi - my, Europejczycy - ponosić ofiary.
Grecy też? Jeśli tak, to widmo referendum nie byłoby przerażające.
- Nie roszczę sobie pretensji, by być specjalistą od Grecji. Szczyt w Brukseli zakończył się niewątpliwym sukcesem i premier Papandreu postanowił uzyskać jak najpełniejszą legitymację od narodu dla programu niezbędnych reform. Myślę też, że chciał zdyscyplinować opozycję i doprowadzić do powstania "frontu zgody narodowej". Grecy zdają sobie sprawę, że odejście od euro jest katastrofą, bo oznacza utratę znacznej części oszczędności gospodarstw domowych, a już słyszymy, że te oszczędności są wycofywane z greckiego sektora bankowego. Nikt nie chce podjąć ryzyka wyjścia ze strefy euro i dopuścić do upadku programu pomocowego.
I strefy euro nie opuści?
- Na szczycie zdecydowano, że zostanie zrobione wszystko, co potrzeba, albo i więcej, by obronić euro. Wiadomo wszystkim, że nie stanie się to od razu i że proces ten nie będzie bezbolesny. Powinniśmy unikać utyskiwania, że politycy są spóźnieni. Uzyskanie trwałych rozwiązań wymaga legitymacji demokratycznej, co zabiera czas. Rynki finansowe takiej legitymacji nie potrzebują i działają 24 godziny na dobę.
Wystarczy ograniczenie greckiego długu do 120 proc. PKB?
- "Gazeta Wyborcza" niedawno opublikowała niezmiernie interesujące zestawienie. Na 350 mld euro długu Grecji większość jest zadłużeniem wobec samych Greków - ich banków, funduszy emerytalnych, instytucji publicznych. Tylko mniejsza część jest zadłużeniem wobec zagranicznych instytucji finansowych. Największymi ofiarami kryzysu greckiego mogą być sami Grecy! To oni mogą stracić część emerytur. Powinniśmy o tym pamiętać i czytelnicy "Bilda" też powinni to wiedzieć.
Najważniejsza rzecz to stabilizacja długu, by przestał narastać, by gospodarka grecka mogła obsługiwać bieżące płatności, wówczas wielkość długu nie ma już aż tak wielkiego znaczenia.
Były pomysły, by to Europejski Bank Centralny wspierał Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej.
- To rozwiązanie, które najchętniej zobaczyłyby banki komercyjne.
Mówią o tym nie tylko ekonomiści z sektora bankowego.
- Trudno dziś powiedzieć, którzy ekonomiści są ze świata bankowego, a którzy ze świata akademickiego - te role zaczęły się przeplatać. Widać też, że niektórzy ekonomiści z sektora bankowego przekonali się, że opowiadanie, iż kapitał nie ma narodowości, to w czasach kryzysu mrzonki. W Międzynarodowym Funduszu Walutowym przekonałem się, że w świecie jest dużo gospodarczego nacjonalizmu.
Zdaniem Stefana Kawalca, wiceministra finansów, który w latach 90. nadzorował prywatyzację banków, dziś należałoby "udomowić" banki, które kiedyś sprzedaliśmy inwestorom zagranicznym. Co pan na to?
- Realizowany model prywatyzacji polskich banków w latach 90. był dobry. Prowadziliśmy zręczną politykę licencyjną i nadzorczą, co jest zasługą Narodowego Banku Polskiego w czasie prezesury Hanny Gronkiewicz-Waltz. Co więcej, zagraniczni właściciele banków wbrew obawom w latach 2008-09 zachowywali się lojalnie wobec polskiego rynku. Dzięki temu polskie banki są dziś silne i bezpieczne. Mają wystarczające kapitały i są wolne od toksycznych aktywów. Na razie monitoring prowadzony przez polskie instytucje nadzorcze nie wykrywa niepokojących zjawisk. Mam jednak pozytywny stosunek do idei "udomowienia" banków. Uważam, że powinniśmy to czynić, gdy nadarzy się taka możliwość. Dla NBP podstawowym kryterium takiej oceny jest to, że tak będzie bezpieczniej dla polskiego systemu finansowego. To, że wiele naszych banków jest spółkami-córkami banków, które mają dzisiaj problemy, nie sprzyja stabilności systemu finansowego Polski.
Polskie banki mogą być w niebezpieczeństwie?
- Jeszcze raz powtórzę, polskie banki nie mają toksycznych aktywów, które mogłyby ulec przecenie. Mają wystarczająco wysokie kapitały własne. Ale nie powiedziałbym, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Sytuacja sektora bankowego w Europie jest niedobra. Na szczęście spółki-córki to nie oddziały zagranicznych banków. Są osobnymi podmiotami. To są nasze banki. Nas sytuacja w europejskim sektorze niepokoi, ale polski sektor bankowy mamy stabilny i zdrowy.
Czas na awans Polski do wyższej ligi
Na początku listopada EBC nieoczekiwanie obniżył stopy procentowe. Wzrost gospodarczy hamuje.
- Prognozy mają to do siebie, że zawsze są kontrowersyjne - OECD obniżył przyszłoroczne prognozy wzrostu strefy euro z 2 do 0,3 proc. Moim zdaniem to histeryczna prognoza.
Już to przerabialiśmy w 2009 r., a w tym mieliśmy serię pesymistycznych oczekiwań odnośnie do naszego PKB. Myśli pan, że tę falę histerii mamy za sobą?
- Chciałbym, bo warto byłoby powiedzieć polskim przedsiębiorcom: "Nie bójcie się zacząć inwestować bardziej energicznie". I jestem bliski, by tak powiedzieć. Bo polska gospodarka jest niezwykła, my sobie nawet nie zdajemy sprawy, jak bardzo pozytywnie różni się ona od gospodarki europejskiej.
A tajemnica tkwi...
-...w przedsiębiorcach. Mamy niesłychanie żywotną klasę przedsiębiorców oraz, co tu dużo mówić, ciężko pracujący naród. Nie ma w Europie wielu innych krajów, gdzie ludzie tak ciężko pracują. Choć oczywiście jest wciąż wielu bezrobotnych.
Ale przecież przez te ostatnie dwa lata firmy wcale nie przekonały się, że sprawy idą w dobrym kierunku, wciąż są zachowawcze, ostrożne, niechętnie inwestują.
- Tak, ale nie zwalniały ludzi, nie zmniejszały produkcji. Wyciągnęły wnioski ze spowolnienia sprzed dziesięciu lat, kiedy to po zwolnieniach trudno było znaleźć odpowiednich ludzi do pracy. A pracownicy w najgorszym momencie tego kryzysu bronili swoich miejsc pracy, godzili się mniej zarabiać, krócej pracować, np. trzy czy cztery dni w tygodniu. Nie ma nic gorszego niż utrata miejsc pracy, bo potem koszt ich odbudowy jest znacznie wyższy, i to zarówno dla pracodawcy, jak i pracobiorcy.
Przez te ostatnie 20 lat widać było, że na każdym spowolnieniu koniunktury na Zachodzie nasi przedsiębiorcy tylko zyskiwali. Jako jedyny kraj w naszej części Europy zbudowaliśmy sobie tak dużą i licząca się, także za granicą, własną klasę przedsiębiorców. Nie ma tego na Słowacji, Węgrzech, w Czechach. Oni nie eksportują za granicę aż tylu własnych produktów gotowych co my. A my jesteśmy konkurencyjni cenowo i jakościowo. To sprawia, że lepiej sobie radzimy w kryzysie niż sąsiedzi. Polacy mają teraz warunki sprzyjające przedsiębiorczości, zbudowane i umacniane przez ostatnie 20 lat. To, że w Polsce są ciężkie warunki dla przedsiębiorców, wysokie i skomplikowane podatki - to nieprawda.
Jest pan optymistą co do polskiej gospodarki.
- Jestem optymistą.
Może powinniśmy więc powiedzieć agencjom ratingowym: "Odczepcie się". Wciąż ktoś nam grozi obniżką oceny wiarygodności kredytowej.
- Nie odczepią się. Dlatego mam nadzieję, że ten dobry dla naszej gospodarki moment rząd umiejętnie wykorzysta, by polski rating nie tylko nie został obniżony, ale nawet zdecydowanie podwyższony.
Bo Polska okazała się wyjątkowo odporna na kryzys?
- Dane, które wychodzą z naszej gospodarki, są dobre. Najbardziej mnie zastanawia odbicie indeksu nastrojów PMI. W Polsce na ogół, gdy PMI spadał, to wcale nie oznaczało, że gospodarka spada. Ale jak już rośnie, to znaczy, że sytuacja jest lepsza, niż nam się wydaje. Analitycy widzą, że Polska jest jednak trochę inna niż kraje dookoła. To jest moment, w którym można byłoby trafić do wyższej ligi. Zacząć być porównywanym nie z Węgrami i Turcją, ale może coraz częściej z Czechami. Kiedy jak nie po wyborach premier powinien energicznie wyjść i zapowiedzieć zdecydowane działania rządu. To może zaowocować znacznym polepszeniem perspektywy finansowania na lata.
Czego pan oczekuje od Donalda Tuska?
- Że zaskoczy pozytywnie i zapowie reformy, nawet jeśli część z nich na razie nie będzie miała znaczenia budżetowego. Trzeba je zapowiedzieć, by poprawić atmosferę wokół kraju. To nieprawda, że polskie finanse publiczne są w jakimś głębokim kryzysie. Ale czasy są takie, że nie wystarczy nie być w kryzysie. Trzeba "latać jak orzeł, a lądować jak Wrona".
Analitycy ulegają atmosferze liczb z tytułów depesz agencji informacyjnych. Dlatego deficyt budżetu państwa powinien być w 2012 r. zdecydowanie niższy niż ten, który będzie ostatecznie osiągnięty w tym roku. Tym bardziej że sytuacja budżetowa jest teraz lepsza, niż się spodziewaliśmy. Nie można także zapominać o przejrzystości finansów publicznych, by unikać niemerytorycznych i rozhisteryzowanych reakcji i komentarzy. Jakie wydatki obciąć, jaką lukę podatkową zamknąć - tego rządowi nie chcę mówić jako szef banku centralnego. Ale w prywatnych rozmowach zarówno z premierem, jak i ministrem finansów przekazałem swoje uwagi.
Trzymamy rękę na pulsie
Jak bank centralny zamierza funkcjonować w tym "domu wariatów"? Zdaniem wielu ekonomistów przed końcem roku wiele złego może się wydarzyć na rynku walutowym.
- Na początku powtórzę to, co było mówione wiele razy: NBP, interweniując na rynku walutowym, nie ma upatrzonego żadnego kursu, którego chciałby bronić. Natomiast jeśli zauważymy, że pojawią się zachowania wskazujące na dodatkową spekulację
A nie ma permanentnej spekulacji?
- W pewnym sensie jest. Ale jeśli Grecja ogłasza referendum, to mamy powszechną panikę na całym świecie. Można to nazwać spekulacją, ale z trendem tej skali nie ma co walczyć. Zainterweniowaliśmy i dodaliśmy graczom spekulacyjnym ryzyko spotkania się z kontrą banku centralnego. Tak teraz działają praktycznie wszystkie banki centralne. Na rynku są Duńczycy, Szwedzi, Czesi, Węgrzy. Interwencja jest absolutną normą, brak interwencji - ekstrawagancją. Jeśli tylko uznamy, że kolejne nasze działania są potrzebne, nie będziemy się wahać.
We współpracy z rządem?
- Musimy zachowywać odpowiednie standardy i dlatego informujemy ministra finansów, by działania Banku Gospodarstwa Krajowego nie były sprzeczne z naszymi. Należy pamiętać, że BGK po prostu na zlecenie ministra sprzedaje unijne euro po jak najlepszym kursie, by zapewnić budżetowi jak najwięcej pieniędzy. W świecie jest cała masa różnych instrumentów, które banki stosują, by zapobiec negatywnym zjawiskom. Dziś polityka niewtrącania się, ignorowania tego, co dzieje się na rynku, jest ekstrawagancją i rzadkością. Trzymamy rękę na pulsie.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.biz -
http://wyborcza.biz/biznes/0,0.html © Agora SA