Spekulanci to nie wariaci i złodzieje
...
Ignacy Morawski, Polski Bank Przedsiębiorczości 2011-09-30, ostatnia aktualizacja 2011-09-29 16:37:59.0
Inwestorzy byli racjonalni, wyprzedając złotego. NBP też zachował się racjonalnie, broniąc go. Rynki nie są jednoznaczne, czarno-białe, a spekulanci to nie są wariaci i złodzieje, którzy umówili się z lożą masońską, że zaatakują rynki wschodzące - pisze dla Wyborcza.biz Ignacy Morawski, ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości.
Profesor Marek Belka, prezes NBP, skądinąd bardzo dobrze spełniający swoją funkcję, wypowiedział kilka dni temu symptomatyczne słowa. Stwierdził w wywiadzie dla Polsat News, że ostatnia interwencja NBP w obronie złotego utrudni spekulantom ich "gry i zabawy". W innym wywiadzie opisał obecne wydarzenia na rynkach finansowych jako "dom wariatów". Belka używa często ciętego języka, ale kłopot w tym, że to, co on zapewne uznaje za celowe przerysowanie, wielu uznaje za prawdziwy obraz rzeczywistości.
Wyprzedaż walut krajów, co do których stabilności można mieć poważne wątpliwości, to rzekomo "dom wariatów'. A kiedy kilka lat temu masowo kupowano waluty i obligacje tych krajów, to był "dom intelektualistów i mędrców"? Wyprzedaż złotego to "gry i zabawy". A kupowanie złotego rok czy dwa lata temu, kiedy rząd swobodnie powiększał dług publiczny, to poważne działania inwestycyjne? Politycy garściami czerpią z dobrodziejstw otwartych i wolnych rynków finansowych, a kiedy tylko rynki tracą zaufanie - okazuje się, że są pełne "wariatów" i "graczy".
Interwencja NBP i BGK na rynku walutowym w obronie złotego była działaniem jak najbardziej usprawiedliwionym, ale tłumaczenie ludziom, że to heroiczna walka z wariatami to najsłabszy punkt całej operacji. Szczególnie zasługi mają tu przedstawiciele rządu. Spójrzmy, co tak naprawdę wydarzyło się w ostatnich tygodniach, bo opis w kategoriach ataku na złotego jest absurdalny. A następnie wyjaśnijmy, kim są spekulanci i co robią.
Rynek racjonalnie potraktował złotego
Osłabienie złotego ok. 10 proc. w ciągu miesiąca zbiegło się z bardzo głęboką rewizją prognoz wzrostu PKB w Polsce i na świecie. Z ostatniego raportu Citigroup wynika, że rewizje prognoz dla Polski były jednymi z najgłębszych, choć rząd nie mówi na ten temat ani słowa. Na świecie zapanował strach, że globalną gospodarkę czeka kryzys równy lub gorszy od tego z lat 2008-09. Ten strach jest częściowo uzasadniony. Jeżeli zaś zrealizuje się czarny scenariusz, to niektóre rynki wschodzące czeka twarde lądowanie i dotyczy to również Polski. Mamy bowiem bardzo słabą sytuację finansów publicznych. W takim scenariuszu kurs EUR/PLN odzwierciedlający fundamenty gospodarki (czyli taki, przy którym gospodarka nie hamuje gwałtownie, a z drugiej strony niewywołujący podwyższonej inflacji) bliższy byłby poziomom 4,7-4,8 zł niż poziomowi 4 zł, jaki utrzymywał się w ciągu wakacji. Pod taki scenariusz niektórzy inwestorzy zaczęli się ustawiać. Czy to było nieracjonalne? Ja jestem pesymistą i gdybym miał teraz duże sumy pieniędzy, obstawiłbym spadki złotego. Może bym przegrał, ale za głupka się nie uznaję.
NBP stwierdził, że ryzyko czarnego scenariusza w globalnej gospodarce nie jest tak wysokie, jak obawiają się niektórzy inwestorzy, i że ustawiającym się pod powtórkę z 2008 r. należy zadać cios. Czemu ten cios służy? Temu, żeby inwestorzy grający pod czarny scenariusz nie doprowadzili do samospełniającej się przepowiedni. Istniało bowiem ryzyko, że spekulanci grający na spadki złotego będą zbyt mocni w stosunku do tego, jakie jest rzeczywiście ryzyko tych spadków. W takiej sytuacji inwestorzy, z których analiz wynika, że kryzys nie będzie głęboki, wycofaliby się z rynku i nie zapewniliby odpowiedniej równowagi. Okresy takich przechyłów na rynku zdarzają się często. Teraz dostrzegamy to bardziej niż kilka lat temu i stąd interwencje banków centralnych cieszą się większym wsparciem ekonomistów akademickich niż przed kryzysem.
Co nam dają spekulanci
Dostrzeganie, że rynek popada w skrajności, nie może jednak prowadzić do konkluzji, że spekulanci to gracze, zabawiacze, wariaci, a może nawet złodzieje. Spekulanci spełniają wiele ważnych i pozytywnych funkcji na rynkach finansowych i choć życie z nimi nie jest łatwe, to życie bez nich byłoby stokroć trudniejsze. Można wskazać na dwie kluczowe funkcje spełniane przez tego typu inwestorów. Po pierwsze, zapewniają płynność na rynku, czyli możliwość szybkiego kupna lub sprzedaży instrumentów finansowych osobom lub firmom, które tego potrzebują. Po drugie, wysyłają sygnały dotyczące fundamentalnych zmian w jakiejś spółce lub na jakimś rynku. Rzadko zdarza się, żeby spekulanci uwzięli się na jakieś aktywa bez fundamentalnej przyczyny. Przyjrzyjmy się tym rolom.
Co do płynności. Wyobraźmy sobie - zupełnie abstrakcyjnie - że pozbywamy się z rynku wszystkich spekulantów. Zbieramy ich na pl. Piłsudskiego, gdzie pod nadzorem Waldemara Pawlaka i Jacka Rostowskiego wszyscy wsiadają do autokarów i jadą na wakacje nad polskie morze. Dzień później kilka dużych państwowych firm musi zrealizować płatności w euro dla swoich zagranicznych kontrahentów. Potrzebują kupić kilkaset milionów euro. Od kogo? Nikt nie chce im sprzedać, bo musi pojawić się firma, która akurat będzie potrzebowała sprzedać kilkaset milionów euro i kupić złote. Może pojawi się jutro, a może za dwa dni. A kontrahenci czekają i naliczają karne odsetki. Nie ma zaś na rynku ludzi, którzy trzymają złote i euro dla samego zarobku. W mediach pojawia się wywiad z Waldemarem Pawlakiem, bo akurat ludzie z PSL zajmują stanowiska w tych spółkach, który stwierdza, że na rynku zabrakło inwestorów i płynności. Aha, tym razem to "inwestorzy" i "płynność", a jeszcze kilka dni wcześniej to byli dranie i złodzieje.
Co do sygnałów cenowych o wymowny przykład pozytywnej roli spekulantów jest dużo łatwiej. Skąd bierze się ostatnia przecena złotego? Czy to wynik gierek i zabaw? Otóż nie. Podobnie jak w 2008 r. rynek jako pierwszy dostrzegł znaczące pogorszenie perspektyw wzrostu gospodarczego w Polsce i na całym świecie. Spekulanci nie wyprzedawali polskiej waluty dlatego, bo umówili się np. z Wielką Lożą Masońską, że zaatakują kilka rynków wschodzących, ale dlatego, że w ciągu dwóch miesięcy prognozy wzrostu dla globalnej gospodarki, w tym Polski, zostały zrewidowane gwałtownie w dół. Rząd wesoło zapewnia, że jesteśmy "zieloną wyspą", a rynek krzyczy do ludzi: "To bzdura!". Odczujemy globalne spowolnienie nie mniej niż inne kraje, a może nawet bardziej, bo musimy ostro zacieśniać politykę fiskalną. Gdyby nie wyprzedaż złotego, to media nie informowałyby tak szeroko o kryzysie, a szary obywatel dowiedziałby się, że coś jest źle, jako ostatni. Gdyby nie wyprzedaż złotego, kit o "zielonej wyspie" wciskano by nam do samego końca. Rzeczywiście udało nam się nią być przed dwoma laty, ale głównie za sprawą potężnego wzrostu zadłużenia. Teraz przychodzi czas zapłaty rachunku.
Pod koniec 2008 r. mało wówczas znany inwestor John Paulson zainwestował kilka milionów dolarów w analizy dotyczące amerykańskiego rynku nieruchomości. Konkluzja była jasna - rynek czeka potężny krach. Tyle że wówczas niewiele osób o tym wiedziało. A na pewno nie wiedziały rządy i banki centralne. Paulson zajął krótkie pozycje na obligacjach opartych na hipotekach i zarobił kilka miliardów dolarów. Gdyby takich ludzi jak on w latach 2002-07, kiedy w USA narastała bańka na rynku nieruchomości, było więcej, możliwe, że krach byłby mniej bolesny. Spadki cen wystąpiłyby wcześniej, na rynek wcześniej dotarłyby sygnały, że w jednej ze sfer amerykańskiej gospodarka narastają potężne nierównowagi.
Obecnie na świecie zaczyna się wielka nagonka na spekulantów. Komisja Europejska chce wprowadzić podatek na transakcje finansowe, pojawiają się głosy, żeby utrudnić spekulacje na rynkach surowców. To prawda, że spekulanci często prowadzą do szkodliwych zjawisk. Ale warto pamiętać też o pozytywnych efektach ich działania. Tylko wtedy będzie można dokonać uczciwej oceny wszystkich zysków i strat z ograniczania ich działalności.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.biz -
http://wyborcza.biz/biznes/0,0.html © Agora SA