- DiNozzo! Rusz się! Ileż można na ciebie czekać?! - wściekał się jego kapitan, Phil Smith. Dopiero przyszedł do pracy, a już na dzień dobry rozpętało się piekło. Jakby choć raz nie mogło być miło i spokojnie. Niestety, nie ta branża - westchnął w duchu, ale czego innego mógł się spodziewać? W końcu nie wstąpił do pacyfistów...
- DiNozzo! Rusz się! Ileż można na ciebie czekać?! - wściekał się jego kapitan, Phil Smith. Dopiero przyszedł do pracy, a już na dzień dobry rozpętało się piekło. Jakby choć raz nie mogło być miło i spokojnie. Niestety, nie ta branża - westchnął w duchu, ale czego innego mógł się spodziewać? W końcu nie wstąpił do pacyfistów.
- Frank, o co tyle hałasu? - zapytał zajmując swoje biurko. - Lewą noga wszyscy wstali, czy jak?
- Oh, młody - jęknął mężczyzna znad papierów, które przeglądał. Frank był już niemłodym człowiekiem, z poczciwą twarzą, choć pooraną bruzdami i często niedogoloną. Miał podkrążone oczy, co niechybnie świadczyło o tym, że od kilku dni nie sypia zbyt dobrze. Nadmiar pracy, kawy i stresu - ocenił szybko Tony, podchodząc do biurka szefa. - Mamy potrójne morderstwo. Młoda kobieta i dwóch wojskowych. Stary się wścieka - powiedział z naciskiem, spoglądając w stronę biura zwierzchnika - bo NCIS chcą to wziąć pod swoją jurysdykcję, a media już ostrzą sobie na nas zęby... Co do sprawy, kobieta była najprawdopodobniej kochanką senatora Franklina. Szykuje się naprawdę nerwowa robota. Jak ja nie cierpię polityków - westchnął Frank, pocierając zmęczoną twarz.
- NCIS? - podejrzliwie spojrzał na partnera. Wcześniej o nich nie słyszał, czyżby jakaś nowo wydzielona agencja? Tyle tego było DEA, FEMA, FBI, EPA, NSA, CSS, LEO, DOD, DIA, CIA, PETA, FETA.... ten kraj po prostu kochał akronimy... albo drukowane litery.
Kiedy nie mógł długo zasnąć w nocy, w głowie wymieniał sobie wszystkie te nazwy, alfabetycznie, zaczynając od A. W połowie D, mniej więcej, zasypiał.
- Federalni wojskowi - wyjaśnił szybko Frank. - Jesteś tu dopiero dwa lata, wiec nic jeszcze nie wiesz. Oni przejmują takie sprawy, Semper Fi i takie tam, wewnętrzne kwestie. Wszystko będzie dobrze, jeśli nie pojawi się Srebrnowłosy Lis.
- Srebrnowłosy Lis? - Tony zmarszczył brwi zastanawiając się czy znów nie zrozumiał jakiegoś slangu wypracowanego przez lata w biurze. Zaintrygowany czekał na wyjaśnienie, ale się go nie doczekał, a przy najmniej nie w formie jakiej oczekiwał.
- Jasna cholera - usłyszał ciche przekleństwo z ust kolegi stojącego przy ekspresie do kawy. Spojrzał w tym samym kierunku, ale zobaczył tylko dwójkę agentów zmierzających w stronę biura kapitana. Jego uwagę od razu przyciągnęła zgrabna, piękna kobieta o brązowych włosach opadających za ramiona, w czarnej spódnicy, lekko przed kolano i dopasowanej koszuli podkreślającej delikatnie jej... walory. Towarzyszył jej mężczyzna, pewnie w wieku zbliżonym do wieku Franka. Włosy miał ścięte regulaminowo, jak u rasowego wojskowego. Tony wzdrygnął się i odruchowo przeczesał dłonią swoje dłuższe włosy. Dobrze, że kwestię poboru miał już za sobą. Podobne rozwiązanie fryzjerskie na jego głowie nie wyglądałoby pewnie zbyt twarzowo. Choć z drugiej strony, oszczędziłby na szamponie.
Spojrzał ponownie na kroczący korytarzem duet. Zresztą, nie tylko on. Kilkoro innych pracowników również posyłało w kierunku mężczyzny ciekawskie spojrzenia, ale srogie spojrzenie Lisa, sukcesywnie odsyłało wszystkich do ich zajęć. Natomiast wspomniany agent zdecydowanie, pewnym krokiem, kierował się do biura kapitana.
Po jakiś dziesięciu minutach konferencji za zamkniętymi drzwiami, kapitan Smith wyszedł ze swojego biura w towarzystwie dwójki agentów.
- Słuchajcie - zaczął stanowczo kapitan, a w całym biurze zaległa absolutna cisza. - Dogadaliśmy się z NCIS. Nie przejmą tej sprawy, wolą współpracować, gdyż kwestia jest dość zawikłana. Chyba nie muszę mówić, że skandal wisi w powietrzu... Frank, ty i twoi ludzie będziecie im pomagać. Miej oko na wszystko, w szczególności na Dzieciaka - zakomenderował kapitan, tonem nie znoszącym żadnego sprzeciwu, po czym zniknął za drzwiami swojego gabinetu. Tony przewrócił oczyma. Pracował tu od dwóch lat, a wciąż traktowali go jak zupełnego amatora, który w dodatku urodził się wczoraj. A przecież dwa lata pracował także w innej placówce i co więcej, zdołał się wielokrotnie wykazać.
Agenci zbliżyli się do Franka, dając Tony'emu okazję do bliższej i właściwie uzasadnionej obserwacji.
- Agent specjalny Jethro Gibbs i agentka Kate Todd - przedstawił siebie i swoją towarzyszkę, Srebrnowłosy, mierząc Tony’ego i Franka lodowatym, oceniającym spojrzeniem. Tony czuł się w tej chwili jak zwłoki w "gabinecie" patomorfologa. Patomorfologiem był właśnie agent Gibbs, który próbował odkryć przyczynę zgonu "na oko".
- Detektyw Frank Prixton, a to moi ludzie - wskazał na Tony’ego i dwójkę ludzi, którzy właśnie szli w ich stronę - Detektywi DiNozzo, Stanley oraz Fox.
- Skoro grzeczności mamy już za sobą, przejdźmy do sprawy. Co macie? - rzekł oschle, a w jego głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie. Frank, pomimo wielu lat doświadczenia, jakby stężał i zaczął referować informacje, z którymi zapoznał się podczas porannej lektury akt, a także własnych domniemań, podpartych logicznie wyciągniętymi wnioskami. Nie trwało to zbyt długo, gdyż jak Tony zauważył, Frank był dość oszczędny w słowach. Nie żeby zazwyczaj był gadatliwy, ale teraz jego wypowiedzi charakteryzowała wręcz średniowieczna ascetyczność.
- Kate pojedzie z dwójką twoich ludzi jeszcze raz na miejsce i przesłucha świadków. A ja pójdę do waszego analityka - zadecydował Gibbs, tonem, który wyraźnie mówił, że to nie jest kwestia podlegająca jakimkolwiek negocjacjom.
- DiNozzo, zaprowadź agenta Gibbsa - polecił mu Prixton. Tony spojrzał niepewnie na szefa. Wizja przebywania z tym gościem „sam na sam” jakoś niespecjalnie mu się podobała, ale co miał zrobić. Miał tylko nadzieję, że z tego agenta nie wylezie jakiś służbista-sierżant i nie zacznie go musztrować. Jakoś nie szło mu zbyt dobrze podporządkowywanie się cudzym rozkazom. Znacznie lepiej wychodziła mu praca samodzielna, gdzie sam sobie był kapitanem. Z drugiej strony, doprowadziło go to właśnie tu, do Baltimore i lokalnego wydziału zabójstw... może tym razem, zdanie się na szefowanie kogoś innego nie wpakuje go w żadne kłopoty.
Skinął więc głową na agenta i skierował się w stronę windy, nie oglądając się na swojego towarzysza.
- To na ciebie mówią Dzieciak - bardziej stwierdził niż zapytał Gibbs, gdy drzwi windy zamknęły się za nimi.
Tony przytaknął. Nie było tu zbyt wiele do powiedzenia, a facet raczej nie był zainteresowany okolicznościami zrodzenia się tej ksywki.
- Jesteś młody jak na detektywa.
- Ten przydomek jest mylący... a młody wygląd odziedziczyłem w genach, choć przez to miałem dość długo problem z kupieniem alkoholu bez legitymowania się.
Gibbs nie powiedział nic, tylko uważnie przyglądał się Tony'emu, co znów przywołało skojarzenia z prosektorium. Facet sprawiał wrażenie jakby miał promienie rentgenowskie w oczach.
Po chwili Tony odwrócił wzrok, ganiąc się w myślach za poprzednią wypowiedź. Matka tyle razy mu powtarzała, żeby lepiej zatkał usta piętą, niż się odzywał... No cóż, teraz i tak nie mógł już z tym nic zrobić. Nagle, niczym wybawienie z opresji, w kieszeni jego spodni zaczął wibrować telefon.
- DiNozzo, nawijaj... - rzucił beztrosko - Jasne, wolne żarty. Poważnie? No dobra, dzięki - powiedział, po czym rozłączył się, spoglądając na Gibbsa, który wciąż mierzył go wzrokiem.
- Morderca sam się zgłosił i jest w pokoju przesłuchań? - odgadł bezbłędnie Gibbs. Tony ponownie skinął głową, tym razem pamiętając o tym, by trzymać język na wodzy. Choć kusiło go, żeby spytać, skąd Gibbs to wiedział. Może tak naprawdę Gibbs był wytrenowanym agentem rządowym, coś jak Bond, wyposażony po zęby w super gadżety, jak choćby laser i mikro głośnik w uchu...
- To zbyt proste - powiedział Tony, drapiąc się po głowie, próbując w międzyczasie dyskretnie zajrzeć, czy Gibbs rzeczywiście nie ma w uchu jakiegoś nadajnika. - Zobaczymy co powiedzą Alice i Mac.
Gibbs uśmiechnął się nieznacznie. - Zobaczymy - zgodził się.