Jul 16, 2012 18:15
Poniższą notatkę dedykuję niedostatecznej ilości kawy, lub też jej marnej namiastki, zwanej snem.
A przynajmniej jej tytuł. Ta fraza tłucze mi się po łepetynie i tyle.
Po pierwsze.
Minął mniej więcej roczek od ważnego w moim życiu wydarzenia, jakim było zakończenie kilkuletniego związku. Które to wydarzenie czy też jego perspektywa, kiedyś, przez długi czas, wydawało mi się właśnie końcem świata.
Okazało się że koniec świata można przeżyć i wyjść na tym może nie jakoś wspaniale, ale przetrwać.
Był koniec świata, cichutki i mało dramatyczny, więc.
Potem było pomieszkiwanie kątem u tak zwanych dobrych dusz, kredyt, remont z obowiązkowym opóźnieniem i przeprowadzka na piękną Pragę Południe.
To był jeszcze w miarę dobry i pozytywny okres.
Potem nastąpiła czarna seria zdarzeń, większych i mniejszych katastrof, takich jak faktura wyrównawcza za energię elektryczną za okres półtora roku (z czego ja mieszkałam trzy miesiące) na dwa tysiące złotych; awaria ustrojostwa odpowiedzialnego za ciepłą wodę w środku zimy (do tej pory mam tylko zimną); i inne takie drobne niedogodności.
Wniosek taki, że wyrabiam w sobie hart ducha i jednocześnie stoicyzm. Gdzieś zniknęła moja pasywna agresja, zastąpiło ją wyluzowanie i sama się teraz śmieję z tego, jak mnie ludzie irytowali, zasłużenie czy też nie.
Wyzbyłam się neurotyczności.
Po drugie.
Tak sobie czasem myślę, że może wypadałoby wykształcić w sobie jakąś ambicję. Której u mnie obecnie za grosz, nie mam złudzeń. Może powinnam zacząć od poszukania sobie jakiegoś ambitnego hobby. Tylko, że mi się nie chce. Tak samo jak nie ciągnie mnie do zwiedzania egzotycznych krajów, sportów ani innych tego typu dupereli, które - kiedyś mi się wydawało - robić trzeba, wypada, bo inni robią, i tak dalej.
Non-konformizm mi pasuje, ale niech ktoś przegna moją apatię precz.
Po trzecie.
Nie śpię po nocach, bo mam Ferelden i całe Thedas do uratowania.
Jestem szczęśliwszym człowiekiem, od kiedy w moim życiu pojawił się Zevran Arainai.
Czemu on jest tylko w komputerze, no szlag by to trafił.
Już pominę wartości estetyczne i zdolność do odpędzania mojej depresji, ale są takie osoby, które moim skromnym zdaniem zasługują na zimne żelazo w plecy.
Po ostatnie.
I najważniejsze.
Kocham RPG. Zarówno "na żywo", jak i "przez sieć". I niby nauczyłam się pokory, a jednocześnie z przerażeniem obserwuję rosnącą (a przynajmniej tak to wygląda z mojej perspektywy) popularność wszelkiego rodzaju jak ja bym to nazwała - pseudo RPG. Namiastek. Już nawet pomińmy blogaski. Jestem jednym z użytkowników-weteranów Strefy Forumowych RPG. Kiedyś Strefa była jedyna jako forum w całości poświęcone PBF. Teraz jest też Last Inn. I można to uznać za zrzędzenie że "przed wojną było lepiej", jednak - mam wrażenie, że poziom spada tragicznie.
Co powoduje, że mam przypływ strasznej chęci.
Chęci prowadzenia.
Mistrzowania.
W ciągu ostatniego tygodnia w głowie urodził mi się pomysł na nową sesję oraz rozważałam dwa poprzednie pomysły, myślałam jak je doszlifować.
Te pomysły to, w kolejności powstania w mej łepetynie:
- Torchwood ZERO
Bo chcę. Bo mam fajny, związany z ufokami plot-line. Bo marzy mi się jakaś elitarna grupa do czarnej roboty, działająca w GB. Bo kocham Whoniverse.
- Magowa Apokalipsa
Oparta i na Magu: Wstąpienie, mojej nieustającej, największej erpegowej miłości jeśli chodzi o systemy; i na Skrzydłach Motyla, które zaczęły jako malutka kampania w miejscu gdzie nawet nie byłam MG, a zrodziło się z tego coś wielkiego i niesamowitego. Przynajmniej jak dla mnie.
Skrzydła Motyla są obecnie moim - już to mogę powiedzieć - mini-settingiem do owego systemu. A właściwie, to do settingu modyfikacją. Śmieszy mnie i zachwyca, jak to się zaczęło, daje niezwykłe zadowolenie fakt, że było coś, czego się potrafiłam chwycić - i wytrwać.
Chciałabym poprowadzić pewne dość istotne wydarzenie ze Skrzydeł, dziejące się w 2025 roku. Chciałabym mieć uczestniczących w tym graczy, zrobić z tego sequel mojej Kampanii, bo wtedy będzie to na pewno o wiele ciekawsze i ekscytujące.
- Miasto Snów
Pomysł w głównej mierze zainspirowany teledyskiem do "Hurricane" 30 Second to Mars. Troszeczkę elementów można by dodać z Incepcji, ale niekoniecznie. Przygoda z założenia miałaby dać graczom do odegrania konkretne role, choć określone tylko szkieletem i tak, wymagało by to dużo, dużo pracy.
- Dragon Age
Mówiłam, że pomysły są dwa, prawda? Tak, bo tutaj mam w sumie tylko dobre chęci. I oczarowanie Zevranem światem Thedas. I rozgoryczenie, jakie we mnie spowodował spoiler, jaki przeczytałam odnośnie Zevrana pewnego wątku pewnego enpeca w Dragon Age II.
I każdą z tych rzeczy mam szansę poprowadzić w sumie tylko jako PBF. Przynajmniej na chwilę obecną. Nie to, żebym nie miała co robić. Obecnie trwa pierwsza część Ścigając Blask, solówki osadzonej w Skrzydłach Motyla. Za chwileczkę zacznę prowadzić Proces na podstawie scenariusza Michała Blachy, kiedyś opublikowanego w Magii i Mieczu. A liczba graczy wzrośnie mi do dwóch. Szaleństwo.
Mroczna, należąca do Eutanatosów Fundacja Blackstone położona w posiadłości niedaleko Londynu. 1977 rok. Mgły. No i, rzecz jasna, Eutanatosi i ich mroczne tajemnice i jeszcze mroczniejsze sprawki.
Czego chcieć więcej?
Oczywiście, nadal będę prowadzić solówki przez sieć. Jeśli tylko będę miała chętne ofiary. I raz na jakiś czas jęknę sobie smętnie, że tęsknię za prowadzeniem na żywo. Trzymam się tego hobby rękoma i nogami, bo fale emocji są niesamowite.
Nie było łatwo nauczyć się oddzielania siebie od postaci i kreatywnego podchodzenia do problemów (jako gracz); wykształcić sobie asertywność i determinację podszytą zdolnością do stawiania wymagań i egzekwowania ich (jako MG); zresztą, te umiejętności mają u mnie wartość procentową i zmienną. Wiem, że to jest ta jedna rzecz, którą chcę robić. Bardziej zresztą zależy mi na prowadzeniu, jako gracz - trochę paradoksalnie, bo granie wymaga mniejszego wysiłku - nie potrafię się dostatecznie silnie zmotywować.
Prowadzenie sesji to rzecz, którą obecnie lubię robić najbardziej.
Nie, wróć.
Prowadzenie graczom.
za mało kawy,
o rpg,
mag: wstąpienie,
blablanie