Jun 23, 2015 02:21
Norbert spojrzał w prosto w twarz postarzałego, uśmiechającego się paskudnie maga. Wziął głęboki oddech i skinął głową.
- Zrób to.
Przemyślał tę sprawę kilkukrotnie i doszedł do wniosku iż rzeczywiście nie było innej możliwości, innej niż płacenie bajecznych kwot lub wiecznego zapomnienia. Żadne z nich mu się nie podobało.
- Dobrze, zatem proszę pierwszego... pacjenta - mag spojrzał na wojownika stojącego z boku i przysłuchującemu się uważnie. Norbert uśmiechnął się krzywo do wskazanego i skinął głową. Ten wzruszył ramionami i usiadł na przeszywanym, zdobionym fotelu, patrząc na Norberta z lekką obawą. Gospodarz stanął za nim i nałożył mu ręce na głowę, mamrocząc coś pod nosem, a następnie w sposób uprzejmy acz stanowczy wyprosił resztę osób z pomieszczenia.
Przez kolejne kilka godzin Norbert na przemian dreptał od swojego pokoju, do gabinetu leczniczego by dowiedzieć się od młodego, niezwykle uprzejmego chłopca że zabieg wciąż trwa i rozsądnym było by nie przeszkadzać oraz że przyślą gdy cała sprawa zostanie doprowadzona do końca. Nie uspakajało go to ani odrobinę, toteż podobną podróż odbywał w kółko. W końcu przyznał rację mistrzowi, nie było sensu bezproduktywnie czekać pod drzwiami, toteż wrócił do pokoju i zajął się magią. Dopiero gdy zaczęło zmierzchać rozległo się ciche pukanie do drzwi. Gdy je otworzył przed drzwiami stał uczeń, który skłonił się delikatnie i zaprosił maga do gabinetu.
W drzwiach zastał opuszczającego właśnie pomieszczenie Vika. Wyglądał na zmęczonego i lekko skołowanego.
- Wszystko w porządku? - zapytał od razu Norbert. Ten uśmiechnął się szczerze, poklepał maga po ramieniu i życzył powodzenia. Mag obejrzał się za nim, upewniając się czy na pewno wszystko w porządku, ale ciekawość zwyciężyła nad dalsze wpatrywanie się w oddalającego się towarzysza broni. Wszedł do gabinetu, skinął głową w stronę dziwaka i usiadł na fotelu.
- Ile to będzie trwać? - zapytał przed rozpoczęciem.
- Całe twoje życie - usłyszał w odpowiedzi. Nie był szczególnie zadowolony z tej odpowiedzi, ale i tak nie miał wyjścia.
- Gotowy?
- Tak. Zaczynaj, mam dość niewiedzy.
Poczuł niewielki ucisk na skroniach gdy mag założył ręce na jego głowie i świat oddalił się od niego szybciej niż zdążyłby mrugnąć.
Pierwsze wspomnienia były chaotycznymi strzępkami. Dużo płaczu, ciemności, snu oraz smrodu i uczucia sytości. Pierwsze jaśniejsze, cokolwiek warte obrazy zaczęły się pojawiać po dłuższym czasie. Widział swoją opiekunkę której twarzy zapomniał lata temu, śpiewającą kołysanki i bawiącą się z nim. Rozumienie nie słów, lecz tonu głosów. Czuł zdziwienie gdy poznawał świat, zamykający się początkowo w kilku pomieszczeniach, zarazem taki ogromny. Pierwszy raz gdy matka zabrała go na świeże powietrze, owiniętego w warstwę kożuchów i koców by przypadkiem nie dostał przeziębienia nie widział nawet końca budynku z którego wyszli. Dziwił się światu i zdziwienie zazwyczaj wyrażał nieartykułowanym gaworzeniem. Czuł też tą przedziwną obecność, będącą zawsze w pobliżu, ale której nie potrafił uchwycić. Najszczerszy strach i przerażenie gdy obudził się nocą w swej kołysce, a nikogo obok nie było. Prosty śmiech z głupich jakby się mogło wydawać rzeczy. Ciepło w ukojicielskich ramionach, kołysających by się uspokoił. Zaciekawienie gdy pierwszy raz zobaczył stworzenie inne niż człowiek, na czterech nogach i z ogonem, które wcale nie chciało się bawić, a odeszło z godnością. Zapachy. Wszystkie odkrywane po raz pierwszy i na nowo, od zapachu krochmalu do pyłu kwiatów, goszczących czasem nieopodal kołyski. Najczęściej wypowiadane przy nim słowo, zwykle podczas gdy na niego patrzono: Norbert. Pierwsza zabawka która zmieniła kolor na oczach opiekunki. Zadowolenie gdy pierwszy raz o własnych nogach pokonał dystans kilku kroków do swej matki, oraz nietłumioną dumę gdy powtórzył wyczyn na większą odległość podchodząc w stronę ojca.
Ojciec... pojawiał się rozczarowywująco rzadko, często gdy się zjawiał poświęcał kilka chwil, czasem jedynie spojrzeń, a następnie znikał za drzwiami, ściszając lekko głos dyskutował o czymś z matką i innymi głosami, które dziecko jakim był słyszało często pierwszy raz.
Wypowiadane pierwsze zbitki wyrazo-podobne, pierwsze zajęcia z opiekunką pokazującą znaczki i wypowiadającej na głos sylaby. To były bardzo proste i przyjemne bajki, szybko nauczył się jednej i powtarzał ją w kółko, upośledzając ciągle niektóre trudniejsze wyrazy. Międzyczasie matka zaczęła rzadziej go podnosić, oraz stawała się większa, zwłaszcza na brzuchu, do którego tulił się siedząc czasem na jej kolanach. Posiadłość z czasem zmniejszała się, a on potrafił już powtórzyć niektóre symbole w odpowiedniej kolejności. Zaczął zadawać pytania. Pytania bez końca. A pewnego dnia przyszedł ojciec, pachnąc lekko słodkawo, za to roześmiany, wziął go na ręce, czego zwykle nie robił, a następnie przeniósł do innego pomieszczenia, mówiąc równocześnie o niespodziance którą przygotowywał z mamą. Norbert lubił niespodzianki, ale ta była inna od słodkiego pączka czy nowej rymowanki. W większej sypialni na łóżku siedziała jego matka, trzymając w ramionach jakieś zawiniątko. Odwinęła je delikatnie i odsłoniła malutką twarzyczkę niemowlaka.
- To Akia. Twoja młodsza siostrzyczka - ojciec podsadził go na skraj łóżka i pilnował by przez przypadek nie zleciał, jednocześnie pozwalając się przyglądnąć istocie. Nie była zbyt okazała więc odwrócił się z powrotem w stronę ojca.
- Jesteś starszy, więc kiedyś będziesz się nią musiał opiekować Norbercie - powiedział poważnie Petbros.
- Czemu?
- Bo to twoja rodzina - Ojciec poczochrał go po głowie - zrozumiesz więcej jak będziesz ciut starszy, ale pamiętaj o tym, to ważne.
Więc Norbert pamiętał. Co prawda nie miał pojęcia jak i co z tym robić, ale ojciec przemycił mu ukradkiem słodką bułkę więc zapamiętał. A potem jak zawsze wyszedł i nie było po nim śladu ani słychu przez dłuższy czas.
Jak się okazało zabawa z obrazkami i sylabami była bardzo przydatna, bo po pewnym czasie zapamiętał je wszystkie i w dowolnej kolejności i mógł zacząć sam dukać opiekunce treść niektórych opowiastek na papierze. Poprawiała go nie jeden raz, ale zło mu to coraz lepiej. I dwór rzeczywiście się kurczył, dwór z kolei rozciągał coraz dalej. Fascynowały go przez pewien czas obłoki, ale gdy zapadał zmierzch matka zawsze bez możliwości polemiki zaciągała go spać.
Aż pewnego dnia do posiadłości przybył nieznany mu człowiek, który kilkoma zdaniami sprawił iż matka pobladła, dopytała o coś z niedowierzaniem i kazała iść mu popilnować siostry w jej pokoju. Poszedł więc jej pilnować, ale jak zwykle, nie wiedział jak się za to zabrać, więc wlepiał w nią spojrzenie aż ta nie zasnęła. Wówczas mógł samemu się pobawić w liczenie ptaków za oknem, albo wystawiać język na zewnątrz i próbować polizać tego dziwnego czegoś w powietrzu. Czasem dziwnie smakowało, czasem świstało, raz chyba się zdenerwowało i trzasnęło okiennicą. Gdy opiekunka weszła do pomieszczenia i zabrała go do jego pokoju. W dworze panowała dziwna cisza, każdy śmiesznie chodził, starając się nie hałasować za bardzo i w konsekwencji zwracając na siebie jeszcze więcej uwagi.
Pierwszy raz słyszał w domostwie płacz, inny niż jego sam, lub Aki. Dobiegał z pobliskiej sypialni, ale nie rozumiał dlaczego ktoś miałby płakać, skoro nic złego się nie działo. Nie widział przez kilka nocy nie widział matki, aż któregoś poranka opiekunka ubrała go w inne niż zazwyczaj szaty. Ogólny nastrój smutku udzielał się podświadomie dzieciom, Norbert miał mniej ochoty na zabawy a jego siostra częściej kwiliła w kołysce. Poprowadzony został do głównego salonu, gdzie zgromadzonych było więcej osób niż potrafił policzyć, wszyscy dorośli i rozmawiający półszeptem. Podszedł w jego kierunku zmęczony człowiek, którego czasem widywał rozmawiającego ze swoją matką i poprowadził w kierunku matki, siedzącej na jednym z foteli. Była dziwnie spokojna, ale inna niż zwykle.
- Marabeth, powiedziałaś Norbertowi? - zapytał mężczyzna.
- Nie, jeszcze nie. - odparła smutno spoglądając na dziecko - Jak mam to zrobić?
- Na litość boską, przecież chodzi o jego ojca. Im szybciej tym lepiej, mały szybko łapie. Sama mówiłaś że podobno już literuje.
- Trotwood... on ma dopiero cztery lata, nie jestem pewna czy trzeba...
- Trzeba - uciął stanowczo dyskusję mężczyzna - A ja tego za ciebie nie zrobię, lepiej by dowiedział się od własnej matki. Zabierz go na bok i wytłumacz, ja zajmę się gośćmi, chociaż diabli wiedzą że przyszli tylko po wino.
Marabeth zabrała więc za rączkę swojego syna i wyprowadziła na świeże powietrze. Zabrała go na kolana i zaczęła mówić. O tym że życie kończy się śmiercią, o tym że to normalne, chodź głos czasami jej się łamał mówiła dalej. O tym że czasem tak jest i lepiej gdy się tego nie próbuje zmienić jak bardzo by się nie chciało tego robić. W końcu wyjaśniła że mały nie zobaczy więcej ojca, że to ostatni raz gdy będzie mógł się z nim pożegnać. Odpowiadała spokojnie na pytania, po za jednym: "Dlaczego tata?". Przymknęła wówczas oczy, przytuliła syna i odpowiedziała że nikt nie ma na to wpływu. W końcu przyszła kobieta, która zazwyczaj pojawiała się wraz z Tortwoodem, pogłaskała Norberta delikatnie po głowie i powiedziała że to pora. Zebrali się więc wszyscy na tyłach domostwa, gdzie spoczywało solidna kamienna skrzynia. Podobno znajdował się w niej ojciec, ale dziecko nie mogło go zobaczyć będąc niższym niż podwyższenie na którym spoczywała. W dodatku fakt iż miało to być ostatnie widzenie w połączeniu z ogólnym nastrojem sprawiło że zaczął pociągać nosem i płakać. Seythis, kobieta która przyszła po niego i jego matkę wcześniej rzuciła jakieś nieznane słowo i zabrała Norberta do salonu. Tam posadziła go na podnóżku, uklęknęła przed nim i otarła mu chustką łzy.
- Słuchaj Norbert. Tak jak ja pochodzisz z rodu De'arte. Wiem że Petrobros to twój ojciec, więc dziś masz prawo jeszcze płakać. Ale tylko dziś. Mój młodszy brat nie żyje, więc jesteś na razie jedynym mężczyzną w tym rodzie. Nie przystoi, postaraj się to stłamsić w sobie. Dowiem się, co się stało, muszę tylko mieć trochę więcej mocy, ale obiecuję ci że ci powiem dlaczego to się tak skończyło. Rozumiemy się? - Spojrzała surowo na dziecko. Norbert bał się tej kobiety, nawet jeśli miała być jego ciotką. Popłakał jeszcze chwilę, ale ta najwyraźniej nie była z tego zadowolona, więc powoli przestawał. Ona również nie odpowiedziała na pytanie "Dlaczego", zamiast tego zabrała go do ludzi, stwierdzając, że skoro ma czas zadawać pytania, może równie dobrze zadawać je innym.
Norbert dreptał między nieznajomymi, szukając kogoś za kim mógłby się schować. Obcy w takiej ilości go onieśmielali. Zauważył też iż skrzynia z podwyższenia zdążyła zniknąć. Słyszał strzępki rozmów dobiegające go z góry.
- Nie do końca wiadomo...
- Podobno miał wsiąść do wozu...
- Albo wtedy gdy uparł się że to zaklęcie trzeba robić na odwrót...
- ... powiedzieć że nie spędzał czasu z rodziną...
- ... chyba jednak przypadłość De'artów...
- ... Gdzie jest to dziewcze z winem?
- ... się wyłożył jak długi.
Był ewidentnie zagubiony, ale na szczęście z opresji wyłowiła go wuj, przekazując opiekunce z poleceniem zaopiekowania się nim. Odstawiony do pokoju został znów sam, nie wiedząc co tak właściwie się działo w domu.
Wiele dni później, gdy służba przestała chodzić na palcach a znów stukać przy swych codziennych obowiązkach, rozległo się niezapowiedziane pukanie do drzwi. Ponownie okazały się to złe wieści, jak dowiedział się później od matki również i Seythis "odeszła". Od służby, podczas zabawy pod słyszał jednak uprzednio iż "padała bez życia na twarz podczas rytuału". Nigdy więcej nie zobaczył pokojówki która wypowiedziała te słowa, może sama podzieliła jej los. Norbert ponownie nie wiedział jak się z tym czuć, z jednej strony bał się tej dziwnej kobiety, z drugiej wszyscy włącznie z matką wydawali się ją szanować. Gdy zapytał o to opiekunkę ta dała mu do rąk inną czytankę, trudniejszą uznając że już pora nauczyć go wyższego poziomu.
Z czasem wokół Norberta coraz częściej zaczęły się dziać dziwne rzeczy, ale największym co pamiętał to gdy nie chciał by matka wyszła z pomieszczenia zniknęły drzwi. Było to rok po wydarzeniach na dworze. Po Norberta przybył wówczas Trotwood, sprawdził czy potrafi wszystkie zadania które podała mu opiekunka, ofuknął ją gdy zobaczył że Norbert wydaje się wykonywać je od niechcenia, a następnie zabrał do matki. Nie wiedział czy zrobił coś złego, słowo "Akademia" źle mu się kojarzyło, dodatkowo kilka razy padło imię jego ojca przytaczane zazwyczaj w najbardziej żarliwych dyskusjach, a następnie matka się z nim pożegnała. Pożegnał się również z Akią, chociaż nie wiedział dlaczego miał wyjechać, pożegnał się również z opiekunką, a następnego dnia wsadzono go w powóz i po raz pierwszy wyruszył w podróż po za teren posiadłości. Pamiętał że wuj uśmiechał się szeroko i kazał chłopcu być dumnym, ale nie podobało mu się że matka była taka smutna gdy wyruszali. Chciał płakać, ale przypomniała mu się ta straszna kobieta, więc zajął się kopaniem siedzenia ze zdwojoną mocą.
Akademia okazała się być znacznie większa niż mógłby sobie ją wyobrażać. Zaskakująco prosta bryła z dwoma skrzydłami stanowiła jej podstawę przez kilka kondygnacji, które stopniowo porastały wieżami, nierzadko połączonymi ze sobą oraz powykręcanymi pod różnymi kątami. Nadawało to bajeczny wygląd budowli, która powinna zawalić się lata temu. Od pewnego czasu Norbert czuł w powietrzu obecność tej charakterystycznej siły, być może miała coś z tym wspólnego. Godzinę drogi przed samym budynkiem do którego zmierzali znajdował się niewielki kamienny płotek który nie stanowił by żadnej przeszkody osobie przekraczającej go, oraz stanowiący śmieszny widok pokaźna, kratowana elegancko brama przez którą mogłyby przejechać dwa wozy, nie dotykając się przy tym. Była zamknięta, więc Trotwood zastukał do niej i poczekał aż zjawi się w po chwili jakiś młodzieniec, pytający któż oraz z jaką sprawą przybywa. Usłyszawszy przyczynę skinął głową, machnął dłonią w powietrzu i posłał przedziwne latające stworzenie w stronę budowli, a następnie otworzył bramę.
Uczelnia zrobiła na nim ogromne wrażenie. Sam podjazd był większy niż ich dziedziniec, wejście rzeźbione i pełne fascynujących malunków. Większość okien miała witraże w oknach, zamieniające zwykłe światło z zewnątrz w festiwal kolorów, pobłyskujących na wszechobecnych ozdobach. Same marmurowe schody, prowadzące szerokim łukiem na wyższy poziom wzdłuż ściany zapierały dech swą konstrukcją, wydawało się iż tak delikatnie zbudowane nie mogły podtrzymać ciężaru chociaż dziecka, a mimo to w ich połowie dostrzegł grupkę śmiejących się nastolatków, śpieszących w sobie tylko znanym kierunku. Ich szaty, długie, nie raz do ziemi, oraz fantazyjne upięcia włosów sprawiały wrażenie iż nie pochodzą ze świata dworku, na którym się wychowywał, a bardziej baśni, pełnych magicznych stworzeń i pięknych bohaterów. Dodatkowo, co spostrzegł niemal natychmiast, większość z nich trzymała pod ręką, bądź w pobliżu, lub unosiły się w ich pobliżu opasłe, lub zupełnie cieniutkie księgi. Całość onieśmielała chłopca, więc cieszył się gdy poprowadzony został do części gdzie przebywało więcej osób w jego wieku. Kobieta z którą rozmawiał jego wuj wyglądała na spokojną, starszą opiekunkę, w dodatku uśmiechała się miło gdy jej się przyglądał. Zabrała go do osobnego pomieszczenia, pełnego dziwnych przedmiotów, które zwykle reagowały na dotyk lub spojrzenie w zaskakujące sposoby, niektóre gwizdały inne wyskakiwały lub zaczynały lewitować. Na niewielkim stoliczku znajdowało się także kilka cieniutkich książek, które najbardziej go zainteresowały. Były inne niż te które do tej pory miał w dłoniach, ale prostsze w konstrukcji, zawierające proste obrazki które niekiedy wyłaniały się ze stron i reagowały na próby pochwycenia. Po dłuższej chwili powrócił jego opiekun, przyklęknął obok i powiedział:
- Norbercie, rozmawiałem z dyrektorem. Przyjęto cię do akademii, zaczniesz tu naukę, zaczynając od dziś. Ja muszę wracać, więc zostaniesz tu sam, ale nie przejmuj się, przyzwyczaisz się, każdy mag to przechodzi. Naucz się tyle ile potrafisz, ale nie forsuj się nad siły. Bogowie wiedzą że to ostatnie czego Marabeth by brakowało - mruknął, choć bardziej do siebie samego niż do dziecka. - Na razie pójdziesz programem jak każdy zwykły mag, później postaramy się coś zdziałać. Hej, uśmiechnij się - poczochrał pochmurnego chłopca po głowie - Będzie z ciebie wielki mag, jak każdy z waszego rodu. - ciche odchrząknięcie za plecami kazało mu się pośpieszyć, więc dodał tylko:
- I bądź dzielny chłopcze, powodzenia.
Kolejne tygodnie, a nawet miesiące przeżywał ponownie dzień po dniu. Pierwsze badanie potencjału, gdzie nauczyciel zrobił głupią minę i posłał kogoś z ważną wiadomością, sprawdzenie czy potrafi czytać i pisać, pytania o języki oraz podobne sprawdzające potencjał. Pierwsze zajęcia w niewielkich grupkach, z dziećmi których nie znał, więc trzymał się na uboczu. Zawsze ktoś kręcił się w okolicy, prywatność była towarem deficytowym, dlatego szybko docenił wartość biblioteki, a zwłaszcza jej czytelni - wystarczyło ustawić w sprytny sposób książki by wdrapać się na wyższą półkę i zachomikować się między leżącymi, właściwie walającymi się książkami. Te były przeróżne, ale zazwyczaj grube, opasłe i ciężkie. Najwyraźniej były potrzebne do robienia tych ciekawych sztuczek, jakie widział w salach, a co określano jako "magia" oraz "czary". Więc czytał i czytał dużo. Interesujące były księgi traktujące o cieniutkich, niewidzialnych kanałach wewnątrz ludzi, łączących się z widzialnymi żyłami i obecność których warunkowała bycie szczególnie ważną osobą - magiem. Jednak gdy raz po lekcji spytał wykładowczynię o forcodiarny ta otwarła troszkę szerzej oczy, a następnie dopytała skąd je zna i dlaczego o nie pyta. A następnie w przeciągu kilku dni kazano przyjść mu do troszkę starszej grupy dzieci, których ponownie nie znał i lekko obawiał. Wszystkie próby wywyższania się oraz gnębienia były karane, ale i tak czuł się bardzo obco i samotnie. Zadowolony był za to z tego iż nie wymagano od niego za dużo, nauka przychodziła mu z łatwością, co jak w końcu zauważył wiązało się z przeniesieniem na wyższy poziom, często do starszych uczniów co nie przysparzało mu popularności, a bardziej niechęci. Mimo wszystko starał się jak mógł, ale zauważył pewnego razu że sypia o wiele dłużej po wysiłku magicznym niż jego koledzy. Wygrzebał odpowiednią księgę z której dowiedział się o bezpośredniej zależności maksymalnego potencjału magicznego a potrzeby regeneracji, często nie idącej współmiernie do faktycznego zmęczenia. Często zwłaszcza potężni magowie potrafili paść pozornie bez życia na wiele godzin po prostym zaklęciu, by następnie przez kilka dni w pojedynkę oblegać niewielką twierdzę. Podane było mnóstwo przykładów oraz przypisów, wraz z wykresami tak nudnymi że Norberta nadeszła ochota użyć rzeczonej księgi jako poduszki.
Kolejne wydarzenie które wstrząsnęło Norbertem był powrót Trotwooda, z pogrążonymi oczyma i najwyraźniej zmęczonego życiem w stopniu uniemożliwiającym dalszą egzystencję. Zabrał go z uczelni, mówiąc jedynie iż chodzi o Akię. Przez większość podróży spał, albo nie odzywał się więcej niż było to konieczne. W posiadłości byli już inni ludzie, odszukanie matki nie było trudnym wyczynem. Powitała syna tuląc go mocno do piersi. Nigdzie jednak nie było widać jego opiekunki, ani siostry. Tajemnica została rozwiązana kilka chwil później, lecz okazała się o wiele bardziej przygnębiająca niż by się spodziewał. Na podwórzu znajdowało się przeklęte podwyższenie z kamienną skrzynią, o wiele mniejszą niż ją pamiętał, ale matka po chwili rozwiała wszystkie wątpliwości. Chciał płakać, ale spojrzenie na posępnego wuja przypomniało mu coś i powstrzymał się przed tym. Odprawiona została prosta ceremonia a następnie skrzynia została magicznie przeniesiona bez żadnego większego śladu. Tak pożegnał siostrę.
Po pewnym czasie życia w akademii został mu przydzielony osobny, własny pokój. Większość czasu i tak spędzał na zajęciach, lub w bibliotece, ale niezwykle komfortowym okazało się móc mieszkać osobno, pomimo iż pogłębiało to jedynie uczucie odseparowania. Któregoś dnia usłyszał pukanie do drzwi, a gdy otworzył w drzwiach stał jeden ze studentów starszego roku. Poprosił uprzejmie o chwilę czasu by pomógł mu zrozumieć konstrukcję jednego z trudniejszych zaklęć. Duma zmieszała się z zaskoczeniem, ale postarał się pomóc koledze. Po pewnym czasie sytuacja się powtórzyła, ale tym razem zażądał zapłaty - jednej z ksiąg z biblioteki do której nie miał dostępu z powodu wieku oraz nie spełnienia wszystkich warunków, jak na przykład zwracania wypożyczonych uprzednio ksiąg. Z drugiej strony miał paskudnie przyjemne wrażenie że jest najmłodszym i najpotężniejszym magiem który zajął się składaniem własnych zaklęć. Do momentu pierwszej eksplozji, która o mały włos nie wyrwała dziury w ścianie i połowie jego nogi. Wówczas postanowił że bezpieczniej będzie nauczyć się zaklęć ochronnych, zwłaszcza bariery były by szczególnie przydatne, oraz odpowiednie miejsce gdzie mógłby pracować w spokoju. W znalezionej, przytulnie wyglądającej piwnicy którą zaadoptował i obłożył stosownymi zaklęciami zaczął właśnie pracować nad nowym pomysłem gdy został wezwany przez starszego ucznia do gabinetu dyrektora.
W gabinecie panował ogólny bałagan, a sama postać najważniejszej osoby na uczelni okazała się starszym mężczyzną, który nawiązywał relację z uczniem bardziej nieformalną niż byłoby to wymagane lub zalecane. Zaproponował poczęstunek, pogratulował postępów w edukacji, przyrównał go do swojego dziada który osiągnął zaszczyt piastowania posady dyrektora, a następnie przekazał gorsze wieści.
Miał dostać wolne by odwiedzić rodzinę. Niestety, dręczyło go paskudne wrażenie że w tym tempie nie będzie kogo odwiedzać. Od ostatniego wyjazdu minęły cztery lata.
Dwór okazał się być znacznie mniejszy niż wydawało mu się że pamiętał, lecz porównując do akademii nie wiele miejsc mogło zrobić na nim wrażenie. Jednak przykuło jego uwagę wrażenie nieładu, panującego w domu. Tym razem podróżował sam w powozie, bez towarzystwa wuja. Rzeczonego Trotwooda spotkał w wejściu do budynku. Ostatnie kilka lat zdecydowanie odcisnęło piętno na jego twarzy, zwłaszcza widoczne było zmęczenie, które chyba na stale zagościło w jego spojrzeniu. Przywitanie ograniczyło się do krótkiego skinienia głową, następnie skierował się w stronę salonu. Norbert naprawdę zaczynał nie znosić tego miejsca, kojarzyło mu się z wiecznym rozpaczaniem. A krótka dyskusja potwierdziła najgorsze obawy młodego maga. Istotnie, przybył odwiedzić swą matkę, lecz niestety po raz ostatni. Dodatkowo, wyglądało na to iż sam dwór od czasu śmierci ojca podupadł do stopnia gdzie nie opłacalne było wyciąganie posiadłości z długów, a sprzedaż była jedyny wyjściem. Wuj przepraszał za ten stan, lecz Norbert musiał przyznać mu rację - innych możliwości nie było. Po za tym, jak sam siebie próbował przekonać, nic więcej nie łączyło go z tym miejscem, w samej akademii było wystarczająco przygarniętych magów z ulicy by się nad tym zastanawiać. Z drugiej strony poprzez wystarczającą ilość rozumiał liczbę poniżej pięciu i jednego na wylocie, lecz wiedział że nie cieszyli się zbytnią popularnością. Skinął powoli głową. Fundusze zyskane w ten sposób miały trafić na rzecz kontynuowania edukacji młodzieńca, co jedynie częściowo mu się opłacało, gdyż jedyne z czym miał zostać w dalszej perspektywie to własna zaradność i wiedza. A bogowie sami wiedzieli że nie było to dość by zapewnić pewność egzystencji, tym bardziej iż akademię można było ukończyć dopiero gdy uzyskano zgodę samego dyrektora, co było praktycznie nieosiągalne przed osiemnastym rokiem życia. Najmłodszą osobą od pięćdziesięciu lat której to się powiodło już nie żyła - za to była obecna na pierwszym pogrzebie w którym uczestniczył, lecz po złej stronie kamiennej skrzyni. I nie był pewien czy w ogóle funduszy wystarczy na ten czas.
Sam pogrzeb oglądał bardzo wyraźnie, ale jakby z dystansu. Nie poruszało go to tak, jak najwidoczniej niewielu obecnych gości się tego spodziewało, być może czekali na łzy i płacz, ale młodzieniec stał tylko zaciskając pięści i wbijając wzrok w skrzynię. Pochwalono go później za rzekomą dzielność, ale wcale tego nie odczuwał w ten sposób. Mało co czuł, poza znajomym ucisku na klatkę piersiową i skręcanie w okolicach żołądka. Ostatecznie i skrzynię uprzątnięto po skromnej ceremonii, jak zawsze wykreślając na stałe członka rodu. Dopiero chwilę później składając kondolencję jeden z gości na wpół żartobliwie wyraził nadzieję iż jako ostatni z rodu właściwego okaże się godny swego nazwiska. Dopiero wówczas dostrzegł iż rzeczywiście, Trotwood wżenił się do rodu, a jego mała córka Laura nie pochodziła od męskiego potomka rodu, co czyniło jego, niemal całą martwą rodzinę ostatnimi z rodu. A właściwie, to zostawiając go jako ostatniego. Wcale go to nie pocieszyło, lecz skinął poważnie głową i podziękował za wyrażone nadzieje. Wyjeżdżając ostatni raz obrócił się za swym domostwem, żegnając je bez słowa.
Dopiero w swoim małym, magicznym warsztacie umieszonym w piwnicach akademii się wyżył. Oczywiście, świat był niesprawiedliwy, oczywiście, sytuacja była koszmarna. Na szczęście zaklęcia zrobione uprzednio wytrzymały niekierowaną eksplozję, ale rykoszetująca, nieokiełznana magia o mały włos nie kosztowała maga więcej niż kilka godzin naprawiania zaklęcia czy pieczęci. Przez kilka tygodni chodził na wszystkie możliwe zajęcia, by zająć myśli, ale szybko zrezygnował z części nieobowiązkowych, do obowiązkowych postanowił podejść do egzaminów tak szybko jak to było możliwe. Jak zawsze, nie czuł się dobrze pośród innych magów, był w opinii wielu zbyt młody by podejść do egzaminów na który ci niejednokrotnie przygotowywali się kilka tygodni lub miesięcy. Jednak udawało mu się pokonać większość z nich za pierwszym podejściem, co tym bardziej zniechęcało innych. Pewnego dnia spostrzegł obce zaklęcie w pokoju, które swoją złożonością różniło się od tych które składane były przez innych na zajęciach. Przy próbie rozbrojenia go o mało nie zostało detonowane zaklęcie ukryte pomocnicze, którego uniknął przekierowując ujście poza okno pokoju. Na szczęście zdołał niewielką część pochwycić i spętać, by wyśledzić jego pochodzenie. Wiedział na którym piętrze się znajduje dany mag, lecz ten sprytnie odwinął zaklęcie skutecznie się tym samym maskując. Powrócił kilka nocy później i przedstawił jako Enton - starszy od jedenastoletniego Norberta o trzy lata, proponując udział w zakładzie, do którego dostęp warunkowany był absolutnym utrzymaniem istnienia. Nie mógł się nie zgodzić na taką ofertę. W końcu wyglądało na to że ktoś go zauważył i nie darzył antypatią, a bardziej ciekawością. Ostatecznie poznał również pozostałych członków klubu wyzwań, Kaldepa z jego dziewczyną Andanią, oraz Tobina. Nie było ich wielu, ale poziomem swej wiedzy i zdolności zawsze stali powyżej przeciętnej, oscylując w górnych granicach wyników akademii, co utwierdzało Norberta w przekonaniu o swej wyjątkowości. Wykonywali wiele różnych zakładów, czy to czyste wredności, czy też bardziej ambitne zadania, takie jak skuteczna deformacja całego pionu schodów lub podmiana dwóch lustrzanych witraży na o wiele mniej cenzuralne kopie. Często im wychodziło, a nawet jeśli się nie powiodło, była to idealna próba sił w tworzeniu silnych zaklęć w locie, bez zbędnego zastanawiania się. Lecz najbardziej interesujące okazywały się rzadkie pojedynki. Te toczone na podstawowym poziomie często wydawały się śmieszne, nie raz wystarczało rozbić barierę przeciwnika aby ten się poddał. Te bardziej skomplikowane były o wiele bardziej pasjonujące, ktoś próbował nałożyć kilka barier, lub jedną silną i jednocześnie atakować wroga. Oczywiście, w typowy dla wszystkich magów sposób musiały być one widowiskowe, pojedynek bez rozproszonego pocisku przelatującego z cichym furkotem i przemieniającego się w różnobarwne kolory nie dało się nazwać potyczką a zwykłą wulgarną przemocą. Po kilku porażkach zirytowany Norbert poszedł do biblioteki i wypożyczył jedną z najmniej chętnie czytanych ksiąg, dotyczącej magii bojowej. Pominął rozdziały zbyteczne, takie jak podstawy działania w drużynie - żaden mag nie przystał by na dziele się obowiązkami, czy też współpraca z wojownikiem lub podstawy taktyki, lecz wykuł niemal na pamięć te dotyczące defensywy i ofensywy indywidualnej. Dopiero wówczas mógł stanąć w szranki z potężniejszymi, starszymi przeciwnikami, nie rzadko remisując lub wygrywając. Zdecydowanym minusem było zawsze przemęczenie po trudniejszej walce, a przemęczony lub źle wyglądający mag nie jest prawdziwym magiem - Norbert skonstruował więc zaklęcie natychmiastowego odświeżenia, przez co nawet gdy przegrywał potyczkę wszyscy byli przekonani iż w rzeczywistości ją wygrał. Początkowo niewiele osób o nim wiedziało, lecz z czasem dostrzegł że młodsi uczniowie próbują je naśladować lub nawet zaadoptować jako własne. Dopiero po niemalże roku zauważył zależność, im bardziej pewny siebie się wydawał, tym więcej osób do niego garnęło, natomiast gdy miewał gorszy okres i wyglądał na bardziej przybitego, ludzi wokół pozostawało mniej. Przez ponad rok toczył mniejsze lub większe starcia, jednocześnie przechodząc kolejne egzaminy. Był młodszy niż najmłodsza osoba w grupie o ponad trzy lata, ale wciąż nie wydawało mu się to wystarczające. Musiał dać z siebie więcej, może wówczas udało by mu się ukończyć akademie nawet troszkę wcześniej niż jego ojciec, w końcu - w czym mógł być gorszy od niego?
W końcu rzucił pierwszymi zajęciami ze strategii, stwierdzając wykładowcy iż dane podejście nie ma najmniejszego sensu - po co wydawać zapasy i pilnować rannych jeńców skoro można ich było najzwyczajniej dobić na polu bitwy? W odpowiedzi odpowiedź która nie zadowoliła go w najmniejszym stopniu, więc zdecydował o przerwaniu edukacji w tym zakresie. Ostatecznie zawsze mógł uzyskać dostęp do odpowiednich ksiąg. Zapisał się za to na jedne z końcowych zajęć, leczenie, kończąc właśnie dwunasty rok życia, jak wynikało z jego obliczeń. Po czwartych zajęciach zadał nurtujące go pytanie, na co starszy mistrz nieomal nie zareagował napadem drgawek i oburzony stwierdził iż nie dopuści młodzieńca do egzaminu przez kolejne dziesięć lat.
Kilka dni później u drzwi pokoju Norberta stanęła młodsza dziewczynka. Trzeba było ją delikatnie szturchnąć by w końcu przestała wlepiać maślane oczy i powiedziała o co się jej rozchodzi.
W ten sposób został wezwany po raz drugi przez dyrektora.