Opowiadanie dostępne na moim JL.
Opowiadanie miało nie powstać. Kiedy w Boże Narodzenie 2009 roku zachorowałam na Sherlocka Holmesa, odgrażałam się, że nie, nie napiszę fan-fica. Na mocnej, wiktoriańsko-kryminalnej fazie, wspomaganej LARPami w Unhallowed Metropolis zabrałam się za „Zapach migdałów”... Ale przeznaczenie mnie dogoniło. Jakimś impulsem była rozmowa z Mirveką na temat holmesowego uzależnienia od heroiny - stwierdziłam wtedy, że kto jak kto, on akurat byłby w stanie narkotyk odrzucić. Ot tak, na siłę woli. Ludzka siła woli robi cuda. Skonkludowałam, że to byłby bardzo dobry pomysł na fica.
Potem, niestety, zaliczyłam dwukrotnie zrzedłą minę. Za pierwszym razem, kiedy dowiedziałam się, że ktoś już Holmesa z nałogu leczył - i nawet napisał o tym książkę. I nawet wykorzystał pomysł z Moriatym-nie-takim-złym (Nie oszukujmy się, co my o Moriatym wiemy z kanonu? Nic.). I jeszcze Freuda jako terapeutę zatrudnił. No i właśnie ten Freud mnie ocalił, bo nie zamierzałam bynajmniej się nim bawić, zaczynając od tego, że nie potrafię Freuda poważnie traktować. Za to postanowiłam wykorzystać okres holmesowej nieobecności - bardzo popularny w slashowym fandomie motyw. Zamierzałam wykorzystać go jednak od nieco innej strony - o ile motyw Holmesa wracającego do Londynu ku wielkiej radości Watsona został już opracowany na wszystkie możliwe strony, o tyle ja wolałam przyjrzeć się, co działo się ze słynnym detektywem podczas jego podróży. Kanon mówi nam o wizytach w Tybecie i na bliskim wschodzie - ja wycelowałam pomiędzy, w Indie. Akurat kończył mi się kurs poświęcony hinduizmowi, wszystko składało się w jedną całość. Połączyć doylowską prozę z, jakże popularną w tamtych czasach, fascynacją orientem, dodać nieco hinduskiej mistyki i postać Hindusa - bramina, jogina? - któremu Holmes mógłby udowodnić, że ciało jest tylko narzędziem dla umysłu. Do tego jeszcze chwila słabości i wołanie nieobecnego Watsona - ładny slashowy hint do kompletu - zapowiadało się fajnie, a nie mogąc już znieść nauki, zaczęłam pisać na przerwach.
Wtedy pojawiły się dwa problemy. Po pierwsze, pisanie na kartkach jest niewygodne. Trzeba to potem przepisywać. A ja do przepisywania nie miałam nigdy serca. Po drugie, zaliczyłam zrzedłą minę po raz drugi, gdy nagle zorientowałam się, że choć kokaina ma fajne efekty stosowania (Podwyższona aktywność intelektualna i fizyczna. Podwyższone libido. Paranoja.), to niestety, nie uzależnia fizycznie. Cały plan opowiadania poszedł w łeb.
Zdecydowanie, zaczęłam się zastanawiać, czy dalsze pisanie ma sens. Miałam plan na króciutkiego fica psychologicznego z elementem slashowym - i nici. Fic zawisł sobie na chwilę na kołku.
Niemniej jednak pomysł był za fajny, żeby go marnować. I nagle wpadł mi do głowy inny pomysł: a gdyby tak Holmesa czymś otruć? To oczywiście wymagało zbudowania odpowiedniej fabuły, ale myślę, że wyszło opowiadaniu na dobre.
Parę słów należy poświęcić postaciom autorskim, występującym w tym opowiadaniu. I sir Baker, i Sudhir zostali powołani do życia wcześniej, na potrzeby innej historii i przez kogo innego - konkretnie przez Pandorę na potrzeby mojej kampanii w „Maga”. W indyjski klimat opowiadania angielski uczony badający zwyczaje Indii i jego sługa/nauczyciel/przyjaciel wpasowali się cudownie. Sudhir przy okazji zyskał imię i rozwinęła mu się osobowość - wcześniej wiedziałam tylko, że był ktoś taki. Szczerze mówiąc, w świecie, na potrzeby którego obaj panowie zostali wykreowani, nie spotkało ich nic dobrego - sir Baker zginął podczas powstania Sipajów, podobnie jak jego żona i dwie z córek - najmłodsza córka skończyła jeszcze gorzej... Sudhir - nie mam pojęcia na razie, ale nie sądzę, żeby miał długie i szczęśliwe życie... Mimo, iż sir Baker nie jest wzmiankowany bezpośrednio ani w „Zmierzchu”, ani w „Przez Zasłonę”, to jednak parę rzeczy w obu historiach można uznać za jego zasługę.
W „Ciało jest narzędziem” obaj jak widać żyją w odrobinę innym okresie, niż oryginalnie i mają się dobrze. Przyjemnie się o nich pisało i rozważam zrecyklingowanie ich po raz kolejny, w pewnym projekcie autorskim... no ale zobaczymy...
Z mentalnością sir Bakera miałam mały problem. Nie oszukujmy się, fascynacja Indiami w wydaniu XXI wiecznej studentki religioznawstwa wygląda inaczej, niż w wydaniu XIX wiecznego Brytyjczyka. Starałam się wpleść w tekst odrobinę światopoglądowych i wiedzowych anachronizmów, mam nadzieję, że mi się udało... Natomiast sama narracja w jego wykonaniu szła mi gładziutko. Muszę przyznać się, że okropną miałam tremę przed narracją Watsona - Baker, jako postać autorska, był „bezpiecznikiem”.
Właśnie, w kwestii narracji i języka - tak, bałam się tego panicznie. Naczytałam się cudownych ficów
katieforsythe i nabrałam kompleksów, bo kobieta ma niesamowity język, a postaci przedstawia tak, że jej opowiadania są dla mnie jak płynne, naturalne uzupełnienie opowiadań Doyle’a. Starałam się uniknąć wzorowania się, może to kolejny powód tej ucieczki do Indii. Żeby wczuć się w klimat, przeczytałam część oryginalnych opowiadań raz jeszcze - i choć złapałam sporo klimatu (A przy okazji dowody na to, że filmowa kreacja Roberta Downey’a jr. ma z książkowym Holmesem więcej wspólnego, niż twierdzą niektórzy...), to nad paroma cierpiałam z racji fatalnego tłumaczenia. No ale jakoś przebrnęłam. W sumie gładziej, niż się spodziewałam. Możliwe, że dlatego, że dostałam już wtedy Maleństwo i mogłam pisać w przerwach między zajęciami - sporo tekstu powstało w herbaciarni Czarka na Floriańskiej.
Squela nie przewiduję ani nie wykluczam. Bałam się tego fica, a jestem z niego zadowolona. Czytelnicy również. W sumie trochę mnie dziwi, że jak na razie to chyba jedyny holmesowski slash w Polsce, myślałam, że po filmie będziemy mieli wysyp, ale nie, pusto i wiatr gwiżdże. Polskim prekursorem gatunku chyba mimo to nie zostanę, może i dobrze.