Deszczowy tydzień nad szpitalem Arkham, część 1

Jan 15, 2013 10:44

Rodzaj: Fanfiction ("Batman")
Gatunek: sensacja, pscyhologiczne - chyba
Ostrzeżenia: Przemoc. No bo czego się po komiksowym fanfiku spodziewać? Postaci więcej, niż dwie i nawiązania do kolejnych. Slashu nie ma i het też. Podobno fiki, które nie są ani slashem, ani hetem nie istnieją?
Dodatkowe: Fik pisany dla Gokumy. Kanon traktowany luźno, bo też w wypadku amerykańskiego mainstreamu komiksowego trudno o jednoznaczny kanon. Aczkolwiek robię research, żeby mieć się na czym oprzeć. Pojęcie superpsychozy/metapsychozy to mój pomysł.


DESZCZOWY TYDZIEŃ NAD SZPITALEM ARKHAM

Akt I

Deszcz padał już ponad tydzień. Gotham City tonęło w szarych strugach, woda szumiała spływając w kratki ściekowe. James Gordon podniósł kołnierz płaszcza, nasunął kapelusz na czoło i zaklął pod nosem na brak parasola. Padało już tak długo, że mógłby o nim pomyśleć, tymczasem rano chmury rozwiały się na chwilę i kilka promieni słońca obudziło komisarza policji. Przez chwilę wierzył, że się rozpogodzi. Nie rozpogodziło się. Deszcz kocha Gotham, pasuje do niego.
Mieszkanie było blisko, na szczęście. Zaparkowany przed nim samochód świadczył o tym, że Barbara też wróciła. Kilku wyrostków zerkało na wóz. Krążyli wokół niego już od paru dni, świadomi, że to nie byle jaki samochód, rozważali włamanie. Będzie trzeba załatwić miejsce na podziemnym parkingu, na razie Gordon ograniczył się do rzucenia dzieciakom groźnego spojrzenia. Jeden z nich pokazał komisarzowi środkowy palec. Niewiele czasu minie, nim któryś skończy na komisariacie: jakież to normalne w tym mieście, które deszcz ukochał sobie tak mocno.
Mieszkanie wypełniał szum komputera Barbary. Młoda kobieta siedziała przed ekranem marszcząc nos, stukał intensywnie w klawiaturę. Znów wzięła pracę do domu i skupiła się na niej tak, że w pierwszym momencie nie zauważyła powrotu ojca. Prawdę mówiąc, Gordona dziwiło nieco, że bibliotekarka jest tak zajęta po oficjalnej pracy. Podejrzewał, że jego córka zajmuje się czymś innym, tak, jak podejrzewał wiele rzeczy zanim przydarzył się wypadek... Bo gdzie Barbara znikała nocami, czemu tak często wracała poobijana, czemu kalectwo tak ją załamało i czemu po tamtej strasznej nocy Gotham City opuściła pewna zamaskowana kobieta? I to teraz: komputer, na który nie wystarczałaby bibliotekarska pensja i samochód, dar od fundacji Wayne’a... Gordon umiał dodać dwa do dwóch. Wiedział, czego nie mówiła mu niegdyś i teraz Barbara. Domyślał się, czego nie mówi mu inna osoba. Ale zachowywał to w tajemnicy. Szanował cudze tożsamości, cudzą potrzebę ukrycia się tak w mroku nocy, jak i w blasku dnia.
- Barbaro? - odezwał się, ostrzegając ją, że wchodzi do pokoju. Jeśli to, co robiła było tajne, będzie miała czas to ukryć.
Odwróciła się, manewrując kołami wózka, żeby się zbliżyć.
- Cześć, tato. Nie słyszałam jak wchodzisz.
- Byłaś zajęta.
- Byłam - Barbara kiwnęła głową. - Patrzyłam, co dzieje się w mediach. Boże, co za szum! Widziałam wywiad.
Gordon westchnął, siadając na kanapie. Tak, przeklęty wywiad, przeklęci dziennikarze, przeklęty szum wywołany przez tego psychiatrę z Metropolis, który przez kilka miesięcy pracował w Arkham i nabrał wątpliwości co do sensu istnienia placówki. Najpierw był sążnisty artykuł w jednym z najważniejszych czasopism poświęconych psychiatrii, potem jego popularyzacje, potem wywiady w prasie i telewizji: to idzie jak kula śnieżna, powiększająca się w trakcie staczania się po stoku: w dół i w dół, aż wielka lawina przysypie i Arkham, i Gotham. Będzie tragedia.
Powiedział dziennikarce, że jego zadaniem jest chwytanie przestępców, to, co się z nimi stanie to już decyzja sądu i biegłych.
- Ale musi pan mieć jakieś odczucia - nalegała prowadząca wywiad kobieta. - Kiedy widzi pan, że wszyscy zbrodniarze których wysłał pan przed wymiar sprawiedliwości unikają kary.
- Arkham jest ich karą - odpowiedział wtedy.
- Czy wystarczającą? Lata pokazały, że eksperyment zwany „Arkham Asylum” nie sprawdził się. Jego pacjenci nie wykazują poprawy, gorzej, nie raz udało im się uciec, niepokojący jest też odsetek zapadalności na choroby psychiczne u personelu. Opinia publiczna coraz bardziej przychyla się do zdania, że należałoby wprowadzić karę śmierci dla przestępców takich, jak Joker. Co pan o tym myśli? Ktoś z pana rodziny był, o ile wiem, jego ofiarą. Czy nie uważa pan...
- To byłaby zemsta - przerwał jej ostro. - Dziękuję pani. Do widzenia.
Teraz, zza pleców Barbary oglądając nagranie czuł niesmak. Oczywiście, dziennikarka próbowała grać na najniższych uczuciach tak jego, jak i tłumu. Gordon nie poddawał się najniższym uczuciom, ale tłum niestety tak.
- Suka - prychnęła Barbara. - Gdzie do jasnej cholery podziewają się porządni dziennikarze?
- Uciekają do Metropolis. Nie podoba mi się to. To się źle skończy.
- Wiem - powiedziała. Na ekranie komputera, poza okienkiem z nagraniem, widniała masa wykresów, w których Gordon na pierwszy rzut oka się nie orientował. - To już zaczyna się źle kończyć, tato. Widzę to. - Potrząsnęła głową. - Będę chyba pracować dziś w nocy. Nowe bazy danych.
„Te, o których nie powinienem wiedzieć” - pomyślał. „Niech to wyjdzie nam na dobre, zanim będziemy mieli naprawdę wielkie problemy.”
- Jasne - odpowiedział.
Sam był człowiekiem starej daty i wiele czasu zajęło mu oswojenie się z podstawowymi funkcjami komputerów. Umiał używać tych opcji i programów, które były mu niezbędne w pracy, ale postępująca informatyzacja przerażała go. Tęsknił za dniami, gdy śledztwo prowadziło się mozolnie zbierając ślady i przesłuchując podejrzanych, a nie analizując numery IP i wypowiedzi na forach. Na szczęście od tych nowych metod miał teraz zastępy podwładnych, inaczej zmuszony byłby odejść już na emeryturę, a tego w żadnym wypadku nie chciał.
Od nowych metod miał też Barbarę.
Usiadł przed telewizorem. W wiadomościach pokazywano kolejną falę tsunami, pustoszącą Azję południowo-wschodnią, zapewne nie będącą naturalnego pochodzenia. Organizacje międzynarodowe, wspierane przez Ligę Sprawiedliwych starały się odszukać odpowiedzialnego. Wiadomości z kraju... kolejne przepychanki polityczne... Lokalne... Znów nieszczęsny wywiad, znów własna zmęczona twarz, natrętna dziennikarka, próbująca uderzać w osobiste tony i opryskliwe odpowiedzi komisarza. Mógł bardziej się postarać. Będzie trzeba zwołać oficjalną konferencję prasową, zatrzeć to przykre wrażenie i poprawić własny PR.
- Komisarz gothamskiej policji - komentowała wywiad dziennikarka. - Nie musi mówić nam wszystkiego. Doskonale wiemy, że skuteczność jego działań spowodowała wzmożone zainteresowanie złoczyńców jego osobą, czego kulminacją był atak na jego córkę przed trzema laty. W wyniku postrzału Barbara Gordon została sparaliżowana. Osobą, która dokonała tego czynu był powszechnie znany kryminalista występujący pod pseudonimem Joker. To właśnie jego osoba budzi największe obawy obywateli Gotham City: obecnie zamknięty w szpitalu Arkham Joker ma wśród kryminalistów wielu podwładnych i zwolenników. Ten niebezpieczny zbrodniarz, znany z nieprzewidywalności i licznych morderstw nie raz zdołał opuścić bezpieczne ponoć mury Arkham. To wraz z raportem doktora Cadena Strachana pokazuje, jak nieskuteczną instytucją jest ów szpital i że nasze państwo nie ma skutecznego sposobu rozprawiania się z groźnymi szaleńcami. Po wiadomościach zapraszam państwa na dysputę w naszym studio, będę gościła eksperta od prawa karnego, profesora Malcolma Blacka, doktora Strachana oraz doktora Henry’ego Nguesso, jednego z pracowników szpitala Arkham...
- Będzie ciekawie - mruknęła pod nosem Barbara, która zdążyła usłyszeć przynajmniej cześć wypowiedzi dziennikarki i zbliżyć się do kanapy w salonie.
- Zwołam konferencję. Ustosunkuję się do tego. Czego oni chcą?
- Kary śmierci, tato. Chcą się pozbyć Jokera i innych - na zawsze. Prawda jest taka, że Arkham jest nieskuteczne.
Gordon spojrzał na córkę.
- Zgadzasz się z nimi? - spytał.
Pamiętał dobrze, jak po ataku pogrążona w depresji Barbara, której zabrano o wiele więcej przecież, niż władzę w nogach, powiedziała mu, jak bardzo chciałaby śmierci Jokera, ale nie może pozwolić sobie na luksus rozważania tego pragnienia.
- Zgadzam się z tym, że system musi zostać zmieniony, zanim zniszczy nas wszystkich - powiedziała. - Reedukacja tych ludzi... istot... jest niemożliwa, nie przy współczesnej wiedzy i technologii. Potrzebny jest lepszy system bezpieczeństwa, skuteczniejsza superwizja dla pracowników, większy personel, większa rotacja. Koszta czegoś takiego byłyby ogromne. Kara śmierci byłaby tańsza. Prostsza. Ale czym by nas czyniła? Ci, którzy jej będą oczekiwać pokażą, że w głębi swojej natury każdy człowiek nie jest lepszy od tych zbrodniarzy. Skapitulowalibyśmy przed złem, wyrzeklibyśmy się naszych zasad... Wiesz, że wiele razy o tym myślałam... Ale potem, potem znalazłam nową drogę, może nawet lepszą od dawnej. Trzeba szukać nowych dróg, zamiast się poddawać i pozbywać wszystkiego, w co się wierzy.
Uśmiechnął się do niej.
- Dobre słowa. Wykorzystam je podczas konferencji.
- Proszę.
W telewizji rozpoczęła się intensywna debata. Słynny już psychiatra, autor słynnego raportu dotyczącego szpitala Arkham, specjalista od prawa karnego oraz doktor Nguesso spierali się w studio. Pracownik szpitala zdawał się być na straconej pozycji, bombardowany argumentami Strachana. Karnista wypowiadał się rzadko, jego wypowiedzi sprawiały wrażenie najbardziej wyważonych i neutralnych, lecz w gruncie rzeczy sugerowały, jakie zmiany należałoby wprowadzić w prawie, by rozwiązać palący problem pacjentów Arkham.
- Nie zaprzeczy pan też, że praca w takim ośrodku jest niezmiernie obciążająca - mówił Strachan.- Doskonale wiemy, jak wielu pracowników powiększyło grono pacjentów. Najbardziej spektakularnym przykładem jest doktor Crane. Miałem okazję rozmawiać z nim podczas mojej pracy w Arkham.
- Doktor Crane jest przypadkiem jednostki, która nigdy nie powinna była otrzymać licencji lekarskiej - bronił się Nguesso. - Niestety, dokonano wielu przeoczeń w czasie jego edukacji.
Gordon spotkał kilka razy tego człowieka, nietypowego, jak na pracownika szpitala rządzonego przez mocno konserwatywną i podatną na zaburzenia kadrę. Czarnoskóry Henry Nguesso został psychiatrą zajmującym się psychopatycznymi zbrodniarzami z pobudek ideologicznych i mimo oporu zarządu Arkham niechętnego tak mniejszościom, jak i ludziom kompetentnym przebił się na dość wysokie stanowisko, by mówiono, że jego obecność to początek wielkich zmian w funkcjonowaniu szpitala.
- Wydaje się, że takich przeoczeń było o wiele więcej. Weźmy na przykład doktor Quinzel. Jej profil psychologiczny zdecydowanie nie kwalifikowałby jej do pracy z żadnym podkreślam, żadnym pacjentem o cechach socjopatycznych i psychopatycznych, a już na pewno nie z Jokerem. Ale z jakiegoś powodu ta podatna na wpływy kobieta została jego terapeutką. Miałem okazję poznać doktor Quinzel jeszcze zanim dostała się pod wpływ Jokera i wywarła na mnie wrażenie chwiejnej jednostki, zafascynowanej swoimi pacjentami w niezdrowy sposób. Jej przemiana potwierdziła moje podejrzenia. To już drugi przypadek obłędu wśród pracowników Arkham.
- Doktorze Strachan, nie będę przeczył, że doktor Quinzel nie powinna była dostać tego zadania. Nie tylko ona, nie tylko doktor Crane, ale i wielu innych pracowników. Ale prawda jest taka, że opinia publiczna dostrzega chętniej te negatywne przypadki, a zapomina o wielu pracownikach szpitala, którzy spełniają swoje obowiązki sumienie i z oddaniem i opierają się wpływom pacjentów. Muszę się zgodzić, że praca w Arkham obciąża psychicznie, sam nie uważam jej za lekką i jestem pod stałą opieką psychologiczną i psychiatryczną, podobnie jak wielu moich kolegów. Niestety, jesteśmy ostracyzowani, sama praca w szpitalu psychiatrycznym jest obciążona negatywnymi opiniami, a co dopiero praca w Arkham. Pan sam doskonale to wie. Sam pracował pan w Arkham, nie oszalał pan i widział nasze wysiłki, by przynajmniej złagodzić objawy chorób pensjonariuszy.
- Złagodzić to doskonałe słowo, doktorze Nguesso. Eksperyment Arkham trwa już od dziesięcioleci, a pozytywnych skutków nie widać. Spośród pacjentów, których wypuszczono, pięćdziesiąt procent powróciło na ścieżkę zbrodni i wróciło do szpitala z takimi samymi objawami, jak za pierwszym razem. Pozostałe pięćdziesiąt to pacjenci, którzy wykazywali umiarkowane zaburzenia i psychozy i wobec których skutkują konwencjonalne metody leczenia. Podobnie brak w osiągnięciach Arkham przełomu w badaniach nad jednostkami wybitnie zaburzonymi, nad tym, co nauka określała mianem „superpsychozy”, a co w nowej klasyfikacji nazywa się „metapsychozą”.
- Badania nad metapsychozami dopiero się zaczynają. Sądzę, że dopiero postęp w neuronaukach...
- Profesorze Black - przerwała dziennikarka, zwracając się do karnisty. Zareagowała szybko, widząc, że goście w studio za bardzo zbaczają na tereny naukowe. - Co o pacjentach z superpsychozami mówi prawo?
Mężczyzna odchrząknął, kamera wykonała najazd na jego twarz, której powagę podkreślała szlachetna siwizna na skroniach, eleganckie okulary w złotych oprawkach i drogi garnitur.
- Prawo amerykańskie i prawo stanowe wyraźnie mówi, że każde zaburzenie psychiczne, dające podstawy do orzeczenia o niepoczytalności, wyklucza przestępcę z grona objętych karą więzienia czy śmierci. Brakuje tutaj rozróżnienia na psychozę i superpsychozę, niestety nasze prawo nie nadąża za postępem nauki. Co nie oznacza, że nie można go zmienić. Do gubernatora zostało wysłane pismo, sugerujące zmiany w prawie, uwzględniające niemożliwość resocjalizacji ludzi dotkniętych superpsychozą. Podobne pismo wystosowano do Białego Domu. Prawda jest taka, że prawo powinno bronić przede wszystkim obywateli, a nie zaburzonych jednostek takich, jak pacjenci Arkham. Jeśli zmiany zostaną przyjęte, będzie możliwe nawet skazanie takich zbrodniarzy na karę śmierci.
- Co zniszczy wszystko, o co walczymy - skomentował Gordon z niesmakiem. - Wszystkie nasze zasady... w dniu, kiedy pierwszy pacjent Arkham zostanie zabity, zrezygnuję z funkcji komisarza, Barbaro. Nie chcę posyłać nikogo na śmierć.
***
Konferencja prasowa poszła nie tak, jak powinna. Może Gordon starzał się już za bardzo, a może po prostu manipulacyjne umiejętności dziennikarzy wzrosły drastycznie. Pod ostrzałem pytań zmuszony był przyznać, że z punktu widzenia bezpieczeństwa publicznego szpital w Arkham jest inwestycją chybioną, że wiele razy policja (Oraz Batman. Tu Gordon podkreślił zasługi Mrocznego Rycerza Gotham) łapała tego samego zbrodniarza, zbiegłego ze szpitala lub zwolnionego na podstawie symulowanej poprawy, a w tym ostatnim część pacjentów miała dużą wprawę. Że problemy z byłymi pracownikami szpitala takimi jak Jonathan Crane czy Harleen Quinzel są faktem.
Gordon wiedział, że dziennikarze nie mogą przemontować materiału na żywo, ale ich komentarze i to, co zacznie się mówić po konferencji przekręcą sens jego słów i postawią komisarza policji po stronie tych, którzy domagają się zmian w kodeksie karnym. Oczywiście, będą mówić, komisarz musi być wierny swoim zasadom, nawet i wbrew sobie, to szlachetne, że powołuje się na humanitaryzm, ale przecież sam zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo nie przystają one do rzeczywistości. Będą podziwiać go za to, z jakim uporem odrzuca osobistą zemstę i żałować. Biedna Barbara, której sprawę wywleczono z lamusa (nikt nawet nie podejrzewał wszystkich niuansów...) stanie się ikoną pokrzywdzonych, „memem”, jak powiedziałaby sama.
Rozpędzona kula śnieżna zmieniała się w lawinę.
Media huczały o projekcie zmian w prawie leżącym na biurku gubernatora i prezydenta.
Obywatele Gotham pikietami dawali do zrozumienia, jakie są ich sympatie. Żądny krwi motłoch, sprawiedliwością i bezpieczeństwem usprawiedliwiający swoje pragnienia krwi.
Nocą chłopcy próbowali włamać się do samochodu Barbary. Wystraszył ich alarm i przesuwający się po niebie cień, za pewne przypadkowy - choć nieprzypadkowy.
Żaden z superbohaterów nie wypowiedział się w mediach o sytuacji, choć w internecie pojawiło się wiele wypowiedzi przypisywanych któremuś z nich.
W Azji południowo-wschodniej szalały klęski żywiołowe, a Gotham City tonęło w deszczu.
***
- Czysto! - oznajmił policjant z korytarza. - Wszystko w porządku, może pan iść, komisarzu.
Deszcz bębnił o blachę parapetów, wiatr zacinał, wpuszczając zimne krople do wnętrza starego magazynu.
Gordon myślał o tym, że takie magazyny powinno się burzyć. Ileż już razy przemierzał ich korytarze, szukając przestępców lub ich ofiar? Nieszczęściem, magazyny zawsze miały swoich właścicieli, a dla tych często było korzystne udostępnić je kryminalistom.
Jeśli mieszkańcy Gotham chcą już zmieniać prawo, powinni zacząć od rzeczy małych. Od uregulowania sprawy pustostanów choćby.
Przeklęty bandzior chciał pertraktować osobiście z komisarzem, a Gordon zgodził się na to nie pierwszy raz w życiu i zapewne także nie po raz ostatni. Wiedział doskonale, z jakim wiąże się to ryzykiem, ale tym razem wszystko wskazywało na to, że miał do czynienia z pospolitym - jak na Gotham - rabusiem, który w starym stylu napadł na bank, wziął za zakładnika jedną z klientek i sądził, że zbiegnie przed policją. Desperat, któremu się wydaje, że coś wskóra albo że przynajmniej dokona aktu przestępczego heroizmu, zabijając niezłomnego i nieprzekupnego komisarza policji. Cóż, wielu się tak wydawało, lepszym i gorszym. Żaden nie dał rady.
Towarzyszący komisarzowi policjanci poruszali się ostrożnie, sprawdzając każde z pustych pomieszczeń. Czysto, wszędzie czysto.
Służbowy telefon komisarza zadzwonił w jego kieszeni. Nieznany numer. Gordon ruchem głowy zasugerował podwładnym, żeby się zatrzymali i odebrał.
- Panie komisarzu - usłyszał męski głos. - Proszę mnie szukać w piwnicy. Samemu. Jedyne co chcę zrobić, to porozmawiać z panem. Zakładniczce nic się nie stanie, jeśli będzie pan rozmawiał, proszę... - głos porywacza zawahał się, załamał. - Jak jedna ofiara Jokera z drugą. Pan wie, o czym mówię. Wszyscy straciliśmy kogoś bliskiego przez tego szaleńca, chcę tylko, żeby pan mnie wysłuchał... proszę - ton stał się niemal błagalny.
- Proszę zaczekać - odpowiedział Gordon.
Więc miał do czynienia - najprawdopodobniej - z jednym z licznych desperatów, którzy wypłynęli na fali szumu medialnego ostatnich dni. Nic nowego: mieli już demonstracyjne samospalenie, protesty głodowe. Ludzie różnymi drastycznymi środkami próbowali wymusić na gubernatorze zmiany w prawie. Pokręcił głową.
- Kolejny - rzekł. - Idę do niego. Ubezpieczajcie mnie, ale wkrótce będzie już po wszystkim.
Schody pokryte tylko betonową wylewką prowadziły do prawdziwego labiryntu pomieszczeń, sugerującego, że, jak wiele budynków w Gotham, tak i ten nie był do końca tym, czym się wydawał. Miasto wyrastało na labiryncie pomieszczeń, poczynając od naturalnych jaskiń, zamieszkałych przez nietoperze, symbol metropolii, a kończąc na piwnicach i kanałach, często ze sobą połączonych. Miasto na mieście, drugie Gotham ukryte pod pierwszym i wychodzące na powierzchnie nocami.
Porywacz-desperat nie zaszył się daleko. Czekał w jednym z pomieszczeń blisko schodów. Zakładniczka siedziała przywiązana do krzesła w filmowej wręcz pozie, świadczącej o tym, że bandyta nie ma szczególnego doświadczenia. Pewnie mogłaby łatwo wyzwolić się z więzów, gdyby o tym pomyślała, ale za bardzo była sparaliżowana strachem, żeby nawet wziąć pod uwagę taką opcję.
- Panie komisarzu. Przyszedł pan mnie wysłuchać.
- Nie dał mi pan wyboru. Po co to wszystko?
- W tym mieście jedyny sposób, żeby zostać wysłuchanym, to wkroczenie na ścieżkę zbrodni. Wie pan o tym. Tylko złoczyńcy, mordercy i terroryści zasługujący na krzesło dostają czas antenowy! Ale to się zmieni. Tego chcemy! Pańska opinia, pański podpis pod petycją, pańskie oficjalne oświadczenie, przed którym pan tak zwleka... Wie pan, jak wiele to zmieni? Kara dla morderców mojej rodziny, kara za kalectwo pańskiej córki: o włos!
Gordon kiwnął powoli głową. Zdążono już jego podpisowi przypisać magiczną moc. Ale on sam nie złożyłby tego podpisu: tym bardziej, gdyby w ową magiczną moc wierzył.
- Zmiany wymagają czasu i cierpliwości - powiedział spokojnie.
- Gotham City nie ma już cierpliwości! - krzyknął desperat. - Gotham City za długo czekało na prawdziwą sprawiedliwość, która nie nadeszła! Pan o tym wie! Policja i Batman mogą mieć sukcesy w chwytaniu tych zwyrodnialców, ale stajecie się bezsilni potem! Czemu do nich nie strzelacie?! Czemu Batman ich nie zabija, skoro sam stoi poza prawem?!
- Musiałby pan spytać Batmana.
- Ale pytam pana, komisarzu! Czemu ci psychopaci żyją? Kto odpowiada za to, że żyjemy w wiecznym strachu?! Kto?!
- Nie wiem.
Mężczyzna podniósł rękę w której trzymał pistolet, skierował broń na Gordona. Ręka mu drżała. Nie, ocenił komisarz, nie chciał strzelać. Ale ci, którzy strzelać nie chcą, czasem naciskają na spust mocniej, niż to oszacowali.
- Pan nie wie! Pan nie wie, komisarzu! Pan nic nie wie! Powiem panu, kto odpowiada! Szaleńcy, którzy powinni umrzeć! Prawo, które ich ratuje! Psychiatrzy, równie szaleni jak oni! Policja, która boi się działać! Batman, który nie pojął, że trzeba przekroczyć tę jedną, jedną granicę, żeby nas uratować! Mamy tego dość!
I rzeczywiście: nacisnął spust mocniej, niż planował. Kula wystrzeliła z lufy, brzdęknęła o metalowy element konstrukcji. Zakładniczka prawie krzyknęła: krzyknęłaby, gdyby nie zakneblowane usta.
Gordon uznał, że nie będzie więcej ryzykował. Rzucił się na desperata, zwarł się w nim w krótkiej walce, nim ogłuszył go i powalił na ziemię. To było proste.
Zbliżył się do zakładniczki.
- Już po wszystkim - powiedział do niej, zdejmując knebel.
Kobieta uśmiechnęła się: bardzo radośnie, bardzo, bardzo szeroko i bardzo znajomo.
- Cześć, komisarzu - powiedziała.
Za plecami Gordona rozległy się strzały.

C.D.N

superheroes, pisanie, fan-fiction

Previous post Next post
Up