OMG!

Apr 16, 2010 20:49


Nie, to przechodzi ludzkie pojęcie, jakie ja potrafiłam kiedyś napisać g***a. Nie liczę dostępnego na NL "Opiekuna", którego Pandora nazwała "shotą" (nie bez pewnej racji) - bo to opowiadanie było swoistym eksperymentem i nawet pisząc je, traktowałam je jak kuriozum... Nie liczę też innych rzeczy które mam opublikowane... były gorsze i lepsze, ale... Ale mój dysk twardy okazał się być Mekką stereotypowego jaoizmu. Łypię teraz na to i zastanawiam się, jak takie coś mogło mi do łba przyjść. Brrr. Apage.

KAWAŁEK #1

Mora Vehan oddychał ciężko po długim biegu. Pot spływał mu strumieniami po karku. Oparł się o ścianę jaskini, ich kryjówki.

-Masz to? - usłyszał głos swojego przyjaciela i przywódcy ich oddziału, Orii Teo.

-Tak. Proszę. - podał Teo pudełko.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się. Jego uśmiech był piękny, co powtarzały często kobiety. Do tego jasna cera i rudawe włosy, opadające niesfornie na czoło, smukłe palce i inteligentne, ciemne oczy. Teo robił wrażenie, Mora musiał to przyznać

-Wiedziałem, że się na tobie nie zawiodę, Vehan.

Poczuł się niepewnie. Ten uśmiech... z tym uśmiechem było coś nie tak...

-Teo, ja... muszę...

Teo chwycił jego nadgarstek i przycisnął go do skalnej ściany.

-Vehan, jesteś moim najlepszym człowiekiem - mówił, a jego twarz zbliżyła się niebezpiecznie do twarzy Mory. Czuł jego oddech tuż przy swoich ustach.

-Przestań! - Mora wyrwał się, uderzając Teo w twarz. - Jesteś szalony... jesteś...
Wściekły, odbiegł w głąb kryjówki, zostawiając swojego najlepszego przyjaciela samego, ze strużką krwi cieknącą z nosa. Od tego momentu nad ich znajomością zawisł cień...

KAWAŁEK #2

Chłopak przywiązawszy konia do drzewa powoli usiadł koło Cedrica. Cały czas unikał jego wzroku, aż mężczyzna zaczął się zastanawiać, jaki mógł być tego powód.

-Mam tego dość - rzekł Olaf, wzdychając ciężko. - zbyt wiele ode mnie oczekują. Patrzą na mnie, liczą, że trafię cos z tego łuku, jakbym był mistrzem łucznictwa. Może i trafiłem tego przeklętego węża morskiego, ale kiedy stoisz na pokładzie a cos tak wielkiego zwiesza ci łeb nad głową... nie zastanawiasz się, tylko strzelasz i trafiasz. Na polowaniu jest inaczej... na wojnie pewnie też. Chcieliby, żebym był wojownikiem, ale ja się nie nadaję. Mógłbym może być skaldem...  Matka i ojciec Vegird, ten jej kapłan... chcieliby, żebym został kapłanem, pojechał do Velium, nosił szarą szatę i węża... A ja nawet nie wiem, czy wierzę w Najwyższego... Nie wiem nawet, czy wierzę w Vatara i innych bogów... Jeśli nie zaakceptują... Wybacz! - podniósł na chwilę wzrok - Nie powinienem!

-Nic się nie stało - Cedric wyciągnął rękę i nakrył nią dłoń Olafa, Chłopak popatrzył na niego zaskoczony. Cedric prędko cofnął dłoń. Obaj opuścili wzrok.

-Nic się nie stało - rzekł znowu Cedric, zaczerpnąwszy uprzednio powietrza. - czuje się zaszczycony twoim zaufaniem, Olafie. Chciałbym ci jakoś pomóc.

-Możesz pomóc mi nauczyć się walczyć. Wolę to, niż Velium. Wole to, niż szyderstwa braci i kuzynów. Jeśli mi się nie uda, to... chyba stąd ucieknę. Jak jest w Kerdonii? Czy to prawda, że tam nie trzeba być wojownikiem?

-To nie tak. Wszędzie są ludzie, którzy zabiją cię dla pieniędzy, albo po prostu dlatego, że będą mogli. Jeśli możesz, nie opuszczaj domu.

-Ale ty...

-Gdybyś uciekł teraz, czułbym się odpowiedzialny i winny, gdyby przytrafiło ci się cos złego.

Olaf wstał gwałtownie, wyraźnie urażony tymi słowami.

-Teraz mówisz jak moja pani matka! A ja miałem nadzieję, że chociaż ty będziesz moim przyjacielem!
-Ależ... - zaczął Cedric i umilkł, widząc oczy chłopaka. Gniewne, urażone oczy koloru morskiej głębi. - Nie ważne - wstał, odwiązał konia i wskoczywszy na siodło pogalopował w las. Po chwili usłyszał za sobą tętent kopyt drugiego wierzchowca. Przyśpieszył, ale jazda konna nie należała do dyscyplin, w których Olaf potrzebował szkolenia, tak więc po chwili zrównali się ze sobą i jechali obok siebie w milczeniu.

KAWAŁEK #3

Venari stał na korytarzu, oparty o ścianę, z zamkniętymi, nie, z zaciśniętymi z całych sił, oczyma, już długo. Dość długo, uznał i zdecydowanym ruchem nacisnął klamkę. Żadnego wahania, zdanych przemyśleń, żadnego żalu i wyrzutów sumienia. Po prostu wszedł do komnaty, po prostu spojrzał na efekt tego, co się tam stało, chłodnym okiem, okiem doświadczonego oficera, który widział już niejedno.

Chłopak spoczywał na sofie, z głową odchylona w tył, z zamkniętymi oczyma. Długie rzęsy opadające na policzki barwy alabastru, rozchylone wargi - chłopiec sprawiał wrażenie uśpionego. tylko nóż, wciąż jeszcze tkwiący w znieruchomiałych palcach jednaj z dłoni i dwie plamy krwi, jedna rozlewająca się po podłodze, druga zaś wsiąkająca w obicie ze spłowiałego zielonego aksamitu burzyły to złudzenie.
Oto koniec - pomyślał Venari, przesuwając spojrzenie po nagim, chudym ciele rozciągniętym na sofie, koniec koszmaru, pięknego koszmaru, który ja sam tu sprowadziłem.

Tego miało być wszystkiego więcej... na szczęście, nie byłam głupia, nie skończyłam żadnego z tych shitów... brrr... 

niedokończone opowiadania, pisanie, grafomania, yaoi, slash

Previous post Next post
Up