Cierpliwie przeszedłem wstępny cykl szkoleń dla nowych pracowników. Ich treść bardzo jednoznacznie wskazywała, że przeznaczone są dla pracujących na terenie Stanów Zjednoczonych osób zajmujących się operacjami finansowymi. Ich forma zaś, że przeznaczone są dla stereotypowego Amerykanina-idioty z prostackich dowcipów, opowiadanych przez nieporównywalnie subtelniejszych polskich budowlańców podczas lunchbreak'u gdzieś pod Glasgow.
Uzyskawszy, gdzie się dało, dobre lub wręcz świetne noty, odetchnęłęm z ulgą i wziąłem się do konkretnej roboty. Niestety, drugi miesiąc pracy w the kompanii wymaga przejścia drugiej serii szkoleń. W moim przypadku szkolenia były trzy, w tym dwa ukończone w miesiącu pierwszym (najwyraźniej ukończyłem je w stopniu nie dość doskonałym, 100% to za mało), zaś trzecie okazało się być rozwinięciem tematu "Doing businness the right way", tym razem w stronę molestowania, bullyingu, mobbingu i wszelkiego innego plugastwa, którego w środowiskach bardziej wysublimowanych niż wojsko nie zdarzyło mi się w Polsce doświadczyć.
Dowiedziałem się na przykład, że harrasment może występować w odmianie quid pro quo, przy czym owa odmiana może mieć postać bezpośrednią ("sleep with me or you're fired") lub subtelną ("I'm reviewing your yearly evaluation, shall we go for a dinner before that?"). Zaiste, takie subtelności to dość poważne wyzwanie dla prostego informatyka.
Szkolenie miało postać niemalże gry przygodowej, jeśli nie wręcz RPG-a, z etapami pt. "East Building", "West Building" i "Ultimate Challenge - getting to The Ultimate Harrasment-Free Workplace". Z pierwszych etapów zabiera się na Czelędrz pomocników, którzy podobno mogą wesprzeć radą w trudnych sytuacjach. Zasadniczo należy ich wybrać na podstawie odpowiedzi na Bardzo Podchwytliwe Pytania (BPP), ja jednak postanowiłem, jak na złość, posłużyć się wstępnie (poprawny wybór był warunkiem przejścia do następnego etapu) innymi kryteriami, opartymi bardziej na moim osobistym stosunku do zjawiska "political correctness" jako debilizmu zamienionego w prawo. Dodatkowo naprowadził mnie na ten trop "filmik" wstępny, gdzie biała pani (swoją drogą całkiem wyględna, choć w wieku dojrzałym) przystawia się do przystojnego, młodego Mulata, podpytując czy ktoś czeka nań w domku, zarzucając mu izolowanie się od zespołu, w którym chemia jest ważna, wreszcie wspominając o plotkach, że sypia z grafikiem i obiecując, że jesli się tak nieformalnie pospotykają kilka razy, to ona szybciutko tym niebezpiecznym dla kariery plotkom położy kres (w przerwach między kolejnymi aktami tragedii pojawiało się przypomnienie pytań, które należy sobie zadawać oglądając rozwój sytuacji, zaś jako pierwsze pojawiało się błyskotliwe "What if Debbie is Mike's manager?").
I tak z pierwszego etapu wytypowałem czarnoskórą panią w wieku średnim, z dala omijając jowialnego Teksańczyka (jako hobby miał wpisane rodeo - to już nie dyskwalifikacja, tylko odstrzał za pokwitowaniem) oraz ładną, młodą pół-azjatkę (chyba). Z drugiego etapu wziąłem sympatycznie wyglądającego Azjatę deklarującego, że zajmuje się donoszeniem i naprawdę zna się na swoim fachu, a jego hobby to amatorska fotografia. Trzeciej osoby nie pamiętam, ale z całą pewnością nie był to biały strażak-ochotnik przed 30-ką.
Oczywiście moje typy były "flawless", osoby nieskażone podejrzeniami o geny kaukaskie, chromosom Y, i nie daj Kryszno konserwatyzm w poglądach osobistych (dwie pierwsze cechy uznałem za dopuszczalne osobno, trzecią nigdy), udzieliły zdecydowanie najwięcej poprawnych odpowiedzi na BPP.
A podchwytliwe były bardzo.
Zwykle najpierw należało obejrzeć "wideo" (seria slajdów z podpisami lub dla wymagających - z narratorem) pokazujące różne sytuacje w pracy. Potem pojawiały się pytania i opcje odpowiedzi, obstawiane przez różnych kandydatów na pomocników. Przykładowo, podczas zapoznawania się z podejściem firmy do zemsty za donosicielstwo pokazana była scenka, w której dwaj członkowie zespołu całkowicie izolują koleżankę, która wcześniej zapewniła ich koledze zwolnienie dyscyplinarne (kolega ma żonę i dwójkę dzieci, bez pracy wiedzie mu się teraz kiepsko). Następnie pojawiły się pytania i odpowiedzi, gdzie miałem okazję potępić drani w czambuł, nie wnikając w to, czy kolega raz poklepał panią po pośladku i zamiast dostać w pysk od pani lub od kolegów wylądował na bruku, czy raczej od roku namolnie ją męczył zboczonymi propozycjami, a koledzy i szef uśmiechali się porozumiewawczo, niekoniecznie przejmując się w/w żoną i dziećmi. Na upartego mogłem oczywiście zgodzić się z kowbojem, że wszystko było w porządku, bo przecież nie skrzywdzili koleżanki fizycznie.
A główny czarny charakter filmików miał w boksie wywieszony kalendarz z jakąś ładną panią w bikini. Siedział w typowej jaskini informatyków, gdzie światło i powietrze nie dochodzi, prowadząc rasistowskie, tłuste rozmowy z kolegami. Jedyny członek zespołu, który zdecydował się bronić koleżanki, której kretyn z kalendarzem posłał mailem niesmaczne zdjęcie, był oczywiście czarny i nieco wcześniej wysłuchał opowieści o tym, jak to pokolenia ucieczek przed ludożerczymi lwami genetycznie predestynują go do grania w koszykówkę. Kolega czarnego charaktera, równie mądry i uprzejmy, ostatecznie pogrążył się sugerując, że pewna gwiazda telewizji nie tyle ma problemy hormonalne (jak twierdziła koleżanka), co raczej jest zwyczajnie gruba, bo za dużo żre hamburgerów, a za mało się rusza. Jak wiadomo, plotki o spowodowanej obżeraniem się junk-foods epidemii otyłości w Stanach i nie tylko, to propaganda krajów bandyckich i międzynarodowych terrorystów.
Tak. Ameryka to wielki kraj, wolny kraj. I potęga gospodarcza. I umysłowa też. Jeśli ktoś nie rozumie, dlaczego wprowadzenie amerykańskich polityk do polskiej firmy może zaowocować 30%-ową rotacją i błyskawicznie wyeliminować większość populacji najbardziej doświadczonych specjalistów, powinien się ktoś taki trochę po amerykańsku podszkolić.
Jeśli firma ma tak mocne parcie, jak wynikałoby z podjętych dotychczas działań, całkiem możliwe, że niedługo przyjdzie mi ową zaoceaniczną potęgę odwiedzić. Już zaczynam się trochę bać. Sytuację może rozładować polska biurokracja, bo nie posiadając paszportu nie mogę się wybrać poza UE, a ambasada w Dublinie z góry ostrzega, że składając wniosek tamże, należy na swój dokument w wersji 10-letniej czekać 4-6 miesięcy.
The Ultimate Challenge to był już właściwie test pytań-odpowiedzi. Dopóki kwestie były banalne i oczywiste w stopniu przerażającym, w ikonkach u dołu czekali na mój znak pomocnicy. Gdy stały się banalne i oczywiste w stopniu tylko smutnym, pomocnicy znikli (jak challenge to challenge). Ostatecznie kursu nie ukończyłem, bo gdy na potwierdzenie, iż przebyłem pomyślnie swój rite de passage, zażądano ode mnie wydrukowania dwóch dokumentów związanych z harrasment-free workplace, wcisnąłem nie ten guzik co trzeba. Okazało się, że mimo "advanced bookmarking system which tracks your progress and allows you to resume your schooling where you paused" muszę przez całą tę gehennę przejść od nowa. A wbrew pozorom nie jakoś strasznie dużo, ale naprawdę mam tu co robić.
Masakra okropna, przez cały czas zżymałem się, że tak długo dociągają się dane i nie mogę jeszcze przejść do następnego ekranu skracając obcowanie z kolejnymi wytryskami geniuszu. W czasie efektownych animacji pokazujących dramatyczny dojazd do kolejnego budynku zgrzytanie moich zębów musiało być słyszalne w promieniu kilkunastu metrów.
Najbardziej zaś było mi smutno, gdy na pytanie "What is the most essential ingredient for harrasment-free workplace?" zmuszony byłem odpowiedzieć "Mutual respect" zamiast "Frequent hugs". *Snif*.
Zasię atlantycka pogoda wymiata. O poranku nadszedł dziś wicher o sile sztormu, udało mu się nawet kilka razy przenicować mój pancerny parasol of defiance +3 i wyjąć mu kilka drutów z gniazd (szczęśliwie żadnych zmian nieodwracalnych nie uzyskał). Przywiał też nad Letterkenny całkiem przyzwoitego kalibru chmurę gradową i ostatecznie do pracy szedłem widząc głównie białe poziome kreski, słysząc łomot grubego gradu o parasol i ciesząc się bardzo, że go mam i że się trzyma, bo dostać to wszystko w pysk (zacinał oczywiście z naprzeciwka) byłoby bardzo niewesoło, nawet w czapeczce i wysokim kołnierzu. Półtorej godziny później niebo się przeczyściło i wyszło słońce.
Sroga zima, panie dzieju, tej zimy(!), przynajmniej od czasu do czasu niespodzianie ch'yta.