Emigracja...

Jan 11, 2015 21:09

Oglądnęłam sobie właśnie krótki reportaż o Polakach żyjących za granicą, w Wielkiej Brytanii i Irlandii. Jak to zwykle w tego typu programach mówili o tym, dlaczego wyjechali, jak toczy się ich życie, o poczuciu polskości odkrytym dopiero po opuszczeniu granic naszego kraju.

I tak mnie to skłoniło do rozmyślań o tym, jak to jest z tą moją emigracją. Od razu zaznaczam, że nie czuję się emigrantką, nie w pełnym tego słowa znaczeniu. Owszem, mieszkam we Włoszech i tam pracuję, ale równie dobrze mogę za miesiąc czy dwa zmienić bazę na inny kraj europejski, a nawet na Polskę, gdybym akurat czuła taką potrzebę. Wyjechałam do Włoch nie dlatego, że tu żyło mi się źle, a tam widziałam dla siebie krainę mlekiem i miodem płynącą. Wręcz przeciwnie, nigdy, przenigdy z własnej woli nie zamieszkałabym w tym kraju, była to jedynie rzecz, nad którą nie miałam żadnej kontroli (Ryanair zawsze po zakończeniu kursu wysyła cabin crew tam, gdzie akurat są potrzebni czy potrzebne). To, że żyje mi się tam łatwiej nie jest również żadną zasługą samych Włoch, tylko faktu, że Ryanair, mimo znanego w całej Europie skąpstwa, i tak płaci mi więcej, niż zarabiałabym jako nauczycielka w kraju.

Jest bardzo niewiele rzeczy, które we Włoszech lubię, co więcej - wszystkie pozytywne przykłady, które mogłabym tu przytoczyć mają więcej do czynienia z ludźmi, z którymi pracuję, niż z samym faktem życia we Włoszech. Nie znoszę włoskiej pogody (choć w tym roku zima w Polsce również mnie nie rozpieszcza, niestety), nie cierpię włoskiego prostactwa i braku manier (które widzę na każdym kroku częściej nawet niż zdarza mi się to w Polsce), nie mówiąc już o tym, że włoska kuchnia stała się znana na całym świecie chyba tylko dlatego, że jest prosta do zrobienia. Szczerze mówiąc, jak patrzę na makaron, to chce mi się płakać. Włoska pizza natomiast (choć przyznam, że chodzi mi o tę w Pizie, bo podobno im dalej na południe, tym pizza, jak i ogółem kuchnia włoska jest lepsza i ciekawsza) nie umywa się nie tylko do tej, którą można zjeść w Polsce, ale nawet do zwykłej saizerizowej pizzy w Japonii. Co więcej, o ile w Irlandii czy UK można znaleźć polskie sklepy, dobrze zaopatrzone w rozmaite pyszności, o tyle w Pizie jest jeden sklep rosyjsko/polski, w którym jedynym co warto kupić są ogórki konserwowe (zazwyczaj rosyjskie na dodatek). Ach, jak sobie przypomnę, że w Tsukubie wystarczyło pójść do Yamayi, by znaleźć ogórki z Krakusa.... *rozmarza się* Zostając jeszcze przy temacie jedzeniowym, zadziwia mnie wielce, jak mało we Włoszech jest produktów, które występują w całej Europie. Rozumiem (choć pojąć nie mogę), że Włosi dumni są ze swojej kuchni, ale na litość boską, żeby głupich sosów do ryżu Uncle Ben'sa nie było? Naprawdę, do tej pory, a żyję już tam trzy lata, znalazłam dwa rodzaje jakichkolwiek sosów do ryżu.

Jako osoba uporządkowana i w miarę pracowita, nie cierpię również jeszcze jednej cechy Włochów, mianowicie lenistwa i spóźnialstwa (drugie wynika z pierwszego). Po co zrobić coś dobrze i szybko, skoro można wolno i byle jak, a najlepiej w ogóle, bo po co się przemęczać. Takie podejście widzę nawet u siebie w pracy wśród włoskiej załogi. Piszę nawet, bo jako cabin crew spotykamy się z ludźmi z wielu krajów i kręgów kulturowych, i wszystkie złe cechy włoskie widać wtedy jak na dłoni. A mimo to, że wiele koleżanek i kolegów Włochów krytykuje swój naród właśnie za te wady, nie potrafi przejść dnia bez kłótni z pasażerami, bez siedzenia z tyłu samolotu i robienia niczego, bo czemu nie...

Jak widać, Włochy i ja nie zgadzamy się w ogóle i zawsze gdy ktoś mi mówi, jak to w Polsce jest źle, odpowiadam, że są kraje, w którym jest gorzej. I że owszem, w Polsce nie jest łatwo i wiele, bardzo wiele powinno się zmienić, ale należy tę Polskę kochać i szanować. Pobyt w Japonii nauczył mnie miłości do polskiej przyrody. Pobyt we Włoszech pokazał, że wiele jest rzeczy, za którymi można tęsknić i życzyć sobie, żeby znalazły się również w innych krajach.

rant, przemyślenia, real life

Previous post Next post
Up